Po 30 tys. euro łapówki płacili kandydaci na medycynę i stomatologię za "pomoc" w zdaniu egzaminu wstępnego na uniwersytecie w Bari na południu Włoch.
Podejrzanych w sprawie jest siedem osób, wśród nich dyrektor Instytutu Stomatologii i kilku innych nauczycieli akademickich. Według prowadzących dochodzenie wykładowcy opracowali niezwykle skomplikowany i szczegółowy system podpowiadania.
Przystępujący do egzaminu oszuści byli tak samo ubrani - w białe koszule i ciemne spodnie lub spódnice. Chodziło o to, by łatwo można było ich odróżnić od pozostałych osób na sali. Mieli oni w bieliźnie ukryte telefony z niewidocznymi słuchawkami.
W sali egzaminacyjnej siedzieli także wspólnicy zdających, którzy zapisywali się na testy tylko po to, by je wynieść w trakcie egzaminu i dostarczyć nauczycielom. Ich zadaniem było z kolei przekazanie poprawnych odpowiedzi za pomocą telefonów.
Włoska gwardia finansowa, odpowiednik policji skarbowej, ustaliła, że skorumpowani nauczyciele z Bari "pomogli" dostać się na studia około pięćdziesięciu młodym ludziom, którzy jeszcze przed egzaminami zapłacili im po 8 tysięcy euro zaliczki. Śledczy wskazują na drobiazgowo opracowaną logistykę i skalę przestępczego procederu, która według nich świadczy o tym, że za akademickimi oszustami stała cała szajka.
Dochodzenie w sprawie licznych nieprawidłowości w czasie egzaminów wstępnych toczy się na włoskich uczelniach w Ankonie, Chieti i Catanzaro. Zakrojone na szeroką skalę kontrole nakazał przeprowadzić minister szkolnictwa wyższego Fabio Mussi. Zwrócił on uwagę na anomalie na uniwersytecie w Mesynie na Sycylii, gdzie stwierdzono budzące podejrzenia najlepsze w kraju rezultaty egzaminu na medycynę.
Prasa podkreśla, że skandal z testami może dotyczyć także innych uczelni. Niektórzy deputowani opowiedzieli się w związku z wykrytymi aferami za zniesieniem egzaminów wstępnych na studia.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl