Konferencja w Dubaju, na której 193 państwa podpisać mają umowę ws. regulacji sieci, to polityczna rozgrywka między USA i jego internetowym lobby a reżimami autorytarnymi - pisze kilka dni przed szczytem ITU agencja Reutera. ITU twierdzi, że to wielcy giganci internetowi chcą przeforsować swoje stanowisko, a przyjęte zapisy będą miały "charakter ogólny". - Nie ograniczą praw i wolności w sieci - zapewnia.
Jak pisze Reuters, rozpoczynająca się 3 grudnia 12-dniowa konferencja będzie polem walki między krajami rozwijającymi się i autorytarnymi reżimami a Europą i USA. Ta pierwsza grupa chce zwiększenia kontroli nad siecią, druga - nie bez nacisku ze strony prywatnych firm - domaga się utrzymania status quo. ITU (International Telecommunication Union - Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny) to agenda ONZ, zajmująca się regulacją rynku telekomunikacyjnego. Na początku grudnia w Dubaju przedstawiciele 193 państw członkowskich ITU zatwierdzą nowelizację umowy dotyczącej Międzynarodowych Regulacji Telekomunikacyjnych (ITR). Umowa ma zostać poszerzona o regulacje dotyczące internetu. Każdy z krajów członkowskich mógł zgłosić swoje stanowisko w sprawie.
Wyśledzą każdy krok Oficjalnie propozycje poszczególnych krajów są tajne, ale dokument wyciekł do internetu. Wynika z niego, że Rosja, kraje arabskie czy Chiny chcą, by ITU dostało większe kompetencje w zakresie regulacji sieci. Chodzi m.in. o nadawanie nazw domen i protokołów IP, ustalanie opłat za przesyłanie treści w internecie czy wpływ na blokowanie niektórych treści. Według obrońców praw człowieka i firm internetowych, takie przepisy znacznie ograniczają wolność słowa w sieci. Przeciwko nim zaprotestowało m.in. Google oraz Parlament Europejski.
Polska zapowiedziała, że nie przyjmie budzących wątpliwości zapisów umowy.
Niektóre kraje, w tym Chiny i Rosja, już ograniczają dostęp do sieci. Międzynarodowe poparcie takich działań może wzmóc cenzurę internetu w tych krajach. Według ujawnionych dokumentów, Rosja chce, by rządy państw miały prawo "regulowania państwowego segmentu sieci". Koalicja 17 państw arabskich żąda z kolei dostarczania odbiorcom danych informacji o tożsamości osób wysyłających te dane.
Lobby gigantów czy obrona zwykłych internautów? Reuters przewiduje jednak, że część krajów może zgodzić się na to, by ITU nadawało nazwy domenom i ustalało adresy IP.
Obecnie zajmuje się tym prywatna organizacja ICANN, którą wielu widzi jako zdominowaną przez interesy amerykańskie. USA niemal na pewno nie zgodzą się więc na odebranie jej tych kompetencji. I to Stany Zjednoczone mogą być najmocniejszym przeciwnikiem kontrowersyjnych propozycji - z jednej strony z powodu konieczności zachowania anonimowości działań wojskowych w sieci, z drugiej - ze względu na presję internetowych gigantów.
Według amerykańskiej delegacji, zmiany uzgodnione na konferencji w Dubaju nie będą "drastyczne". - Decyzje będą podejmowane w drodze konsensusu - twierdzi szef amerykańskich delegatów Terry Kramer. Według niego, wiele krajów sprzeciwi się propozycjom godzącym w anonimowość użytkowników. - Przeciwko takim ustaleniom są Stany Zjednoczone, państwa europejskie i kraje azjatyckie, z wyjątkiem Chin - przekonuje.
"Tylko ogólne porozumienie"
Samo ITU odpiera zarzuty o próbę cenzury sieci. Sekretarz generalny organizacji, Malijczyk Hamadou Touri w wywiadzie dla Reutera podkreślił, że choć do przegłosowania zmian w umowie wystarczy zwykła większość, to w praktyce potrzebna jest jednomyślność. - Głosowanie oznacza, że będą przegrani i wygrani. Na to nie możemy sobie pozwolić - powiedział Touri. Odrzucił też zarzuty o próbę zwiększenia kontroli nad siecią, którą porównał do systemu transportu.
- Możesz być właścicielem dróg, ale nie samochodów i dóbr, które przewożą. Ale gdy kupujesz samochód, nie kupujesz jednocześnie drogi - powiedział. - Musisz znać liczbę samochodów, ich rozmiar i wagę, tak by zbudować mosty i odpowiednią liczbę pasów - mówił. Touri twierdzi, że z powodu dużych różnic poglądów, konferencja zakończy się podpisaniem ogólnego porozumienia o "dobrych praktykach".
PE ostro o próbie cenzury sieci Aktywiści i firmy IT boją się jednak, że nawet ogólne stwierdzenia mogą dać zielone światło dla opresyjnej polityki w niektórych krajach. Szczególnie aktywne w tej dyskusji jest Google. Jego prezes Eric Schmidt powiedział, że "sieć już jest na drodze do bałkanizacji, bo ludzie w różnych krajach otrzymują różne usługi od Google, Skype'a czy innych dostawców". Przeciwko nowym propozycjom opowiada się także Parlament Europejski, który 20 listopada przyjął rezolucję w tej sprawie. PE zaapelował do Rady UE i Komisji Europejskich, by nie pozwoliły na naruszanie praw człowieka i wolności w internecie. Parlamentarzyści wyrazili też ubolewanie z powodu mało transparentnego procesu negocjowania ITR.
ITU odpiera zarzuty We wtorek ITU odniosło się do tych zarzutów w oświadczeniu opublikowanym na swojej stronie internetowej. - Rezolucja PE jest oparta na opacznym rozumieniu ITU i Światowej Konferencji o Międzynarodowej Komunikacji (WCIT) - napisał w imieniu organizacji Richard Hill, przygotowujący konferencję w Dubaju.
- W konferencji uczestniczy 193 narodowych delegacji, a także prywatne firmy i organizacje społeczne. Każdy, kto weźmie udział w rozmowach, może lobbować na rzecz swojego stanowiska. Proces przygotowywania umowy był całkowicie transparentny, każdy z członków PE mógł dostać dokumenty od rządu swojego kraju lub z Komisji Europejskiej - czytamy. ITU zaznacza też, że nie ma obecnie żadnych kompetencji w zakresie regulacji internetu, a bieżące propozycje nie zakładają ich zwiększenia. - Sieci internetowe regulowane są przez rządy, a nie ITU - podkreśla Hill. - Prawo do komunikowania się zawarte jest w Konstytucji ITU, która jest aktem nadrzędnym w stosunku do ITR. Ewentualne zmiany w ITR nie mogą zatem zmniejszyć wymiaru prawa do komunikowania się - zaznacza ITU.
Autor: jk//kdj / Źródło: Reuters, tvn24.pl