Czemu koronawirus tak szybko rozprzestrzenił się we Włoszech?

To był dramatyczny weekend dla Włoch. W ciągu zaledwie paru dni odnotowano w tym kraju lawinowy wzrost liczby zakażeń koronawirusem. Co sprawiło, że właśnie we Włoszech rozprzestrzenił się on tak szybko? 

Włochy nie były tym krajem Europy, w którym nowy koronawirus z Wuhanu pojawił się najpierw. Nie tam także odnotowano pierwszą śmierć spowodowaną tym wirusem. W obu tych przypadkach była to Francja. A jednak to właśnie we Włoszech postępy wirusa są najszybsze i najrozleglejsze. W ciągu zaledwie paru dni od jego pojawienia się, liczba zakażonych osiągnęła 229 i nic nie wskazuje na to, że na tym poziomie się zatrzyma. Do poniedziałkowego wieczoru zmarło siedem osób.

Informacja o pierwszej włoskiej ofierze śmiertelnej wirusa pojawiła się w piątek rano. 78-letni Adriano Trevisan zmarł 10 dni po tym, jak trafił do szpitala. Śmierć mężczyzny nastąpiła zaledwie kilka godzin po pierwszych doniesieniach o przypadkach zakażenia we Włoszech - zauważa włoski dziennik "Corriere della Sera".

Jak dodaje gazeta, w ciągu 48 godzin 11 gmin w regionach Lombardia i Wenecja Euganejska na północy kraju zostało odciętych od świata. W "czerwonych strefach" szkoły, urzędy oraz inne miejsca publiczne zamknięto na co najmniej tydzień. Wszystko, by zapobiec rozprzestrzenianiu się groźnego wirusa. 

Koronawirus na świecie. RELACJA Z WYDARZEŃ 24 LUTEGO>>>

"Przypadek podręcznikowy"

Co spowodowało, że COVID-19 w Italii rozprzestrzenił się tak szybko? 

- Brak wiedzy pracowników służby zdrowia, którzy nie byli w stanie natychmiast rozpoznać objawów wirusa - to pierwsza hipoteza, jaką stawia szef Obrony Cywilnej Włoch i rządowy komisarz ds. kryzysu sanitarnego Angelo Borrelli, cytowany przez "Corriere della Sera". Dodaje jednak, że "nie była to wina lekarzy, ale trudności w rozpoznaniu objawów". - To nie jest kwestia liczby testów. Zdarzały się sytuacje. w których nie byliśmy w stanie natychmiast rozpoznać objawów wirusa - tłumaczy.

Jak pisze dziennik, w szpitalu w Codogno, gdzie hospitalizowany był jeden z nosicieli koronawirusa, zakażonych zostało co najmniej pięcioro lekarzy i pielęgniarek. Podobnie było w szpitalu w Dolo, dokąd trafił inny emeryt z koronawirusem. Natomiast w szpitalu w Schiavonia, gdzie zmarła jedna z sześciu włoskich ofiar wirusa, jak dotąd nie wykryto go u żadnego pracownika medycznego.

"Corriere della Sera" zauważa, że nie wprowadzono specjalnych procedur postępowania w przypadku pacjentów z objawami grypy, które chroniłyby lekarzy i pielęgniarki.

- To, co wydarzyło się we Włoszech, to przypadek podręcznikowy, w którym jedna lub więcej osób zostaje zarażonych przez ludzi, którzy przyjechali z miejsca epidemii, a następnie dochodzi do wtórnych infekcji - wyjaśnia prof. Walter Ricciardi, członek Rady Wykonawczej Światowej Organizacji Zdrowia. I zwraca uwagę, że "gdy dochodzi do zainfekowania lekarzy, oznacza to, że nie wdrożono odpowiednich praktyk", co tym bardziej okazało się zgubne, że wirus sam w sobie jest bardzo zaraźliwy.

Objawy przypominały grypę

Jeszcze kilka dni temu koronawirusa w ogóle nie było we Włoszech - przypomina włoski dziennik.. Co więcej - zaznacza - według obecnych ustaleń żaden z chorych Włochów nie był w Chinach ani nie miał stwierdzonego kontaktu w ostatnim czasie z osobami wracającymi z tego kraju, będącego epicentrum nowego wirusa. 

- Objawy kliniczne hospitalizowanych pacjentów przypominały grypę. Nie brano pod uwagę koronawirusa, ponieważ we Włoszech nigdy go nie wykryto, pomijając dwoje chińskich turystów, hospitalizowanych w Spallanzi - opowiada Fabrizio Pregliasco, wirusolog z Uniwersytetu w Mediolanie.

Chińskie małżeństwo w wieku 66 i 67 lat, które pochodzi z rejonu miasta Wuhan, skąd wirus rozprzestrzenił się na cały świat, przebywa nadal w izolatce rzymskiego szpitala zakaźnego Spallanzani. Pod koniec stycznia dyrektor naukowy placówki Giuseppe Ippolito informował, że "oboje są w dobrym stanie" i że "wydaje się, że nie ma innych osób narażonych na ryzyko zarażenia". - W chwili obecnej nie ma groźby nowych ognisk wirusa - przekonywał .

Szef włoskiego rządu Giuseppe Conte w tym samym czasie uspokajał, że dwa potwierdzone przypadki wirusa "to nie powód do wywoływania paniki czy alarmu społecznego". Minister zdrowia Roberto Speranza przyznawał zaś, że "sytuacja jest poważna", ale zapewniał, że utrzymywana jest "pod kontrolą".

Dziś Włochy stoją przed tym samym wyzwaniem, co Chiny: zatrzymać epidemię. - Różnica polega na tym, że Chiny długo wstrzymywały się z ogłoszeniem światu istnienia nowego wirusa, tymczasem Włochy natychmiast udostępniły dane - zauważa wirusolog Fabrizio Pregliasco.

Czytaj także: