Tydzień od rozpoczęcia walk o Górski Karbach po żadnej stronie konfliktu nie widać woli do ustępstw. Ogień nie ustaje, mimo kolejnych doniesień o ofiarach, w tym wśród ludności cywilnej. Armenia i Azerbejdżan nie poddają się także naciskom opinii międzynarodowej, w tym Grupy Mińskiej, by położyć kres starciom. Jak w ciągu tygodnia eskalował najnowszy epizod kaukaskiego konfliktu oraz w jakim kierunku może rozwinąć się w następnych dniach?
Walki o Górski Karabach rozpoczęły się w ubiegłą niedzielę, 27 września, gdy siły azerbejdżańskie wkroczyły na to terytorium, zamieszkiwane i de facto kontrolowane przez Ormian, choć formalnie pozostające częścią Azerbejdżanu. Obecna eskalacja to kolejny akt toczącego się od końca lat 80. konfliktu między Armenią i Azerbejdżanem, lecz dynamika starć jest prawdopodobnie największa od 1994 roku, gdy zakończyła się regularna wojna między tymi kaukaskimi narodami.
Według ekspertów trudno oszacować faktyczny bilans ofiar obecnego napięcia. Po obydwu stronach panoszy się dezinformacja, a brak niezależnych obserwatorów uniemożliwia potwierdzenie strat i liczby ofiar. Obydwie strony mówią jednak o ofiarach wśród ludności cywilnej. Armenia i Górski Karabach informowały także o śmierci co najmniej kilkudziesięciu swoich żołnierzy.
O to, jak w tydzień od rozpoczęcia walk eskalował najnowszy epizod karabachskiego konfliktu oraz w jakim kierunku może rozwinąć się w następnych dniach, pytany był przez tvn24.pl Arkadiusz Legieć, analityk ds. Kaukazu i Azji Środkowej Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Brak ustępstw mimo międzynarodowych nacisków
Ekspert PISM odniósł się między innymi do reakcji powołanej w 1992 roku w celu rozwiązania konfliktu między Armenią a Azerbejdżanem agendy OBWE - Grupy Mińskiej. 1 października we wspólnej deklaracji prezydenci USA, Rosji i Francji - Donald Trump, Władimir Putin i Emmanuel Macron - wezwali strony konfliktu do natychmiastowego przerwania walk, a także do rozmów pokojowych bez warunków wstępnych.
- Grupa Mińska istnieje tak długo jak ten konflikt. Gdyby to była instytucja skuteczna, to by tego konfliktu nie było dzisiaj w takiej formie, w jakiej go obserwujemy. Grupa Mińska od lat nie działa. Aktorzy zaangażowani w te grupę mają rozbieżne interesy i w różny sposób podchodzą do tego konfliktu - ocenił rozmówca tvn24.pl.
CZYTAJ WIĘCEJ. O co chodzi w konflikcie o Górski Karabach? >>>
Jego zdaniem Rosja instrumentalizuje konflikt na potrzeby własnych interesów, traktując go jako podstawę swojej polityki wobec Kaukazu Południowego. Z kolei dwaj pozostali sygnatariusze odezwy - USA i Francja - nie mają "nic do zaoferowania" obydwu stronom, jako państwa niezaangażowane w regionie. Przy tej okazji przypomniał również, że "mamy do czynienia z państwami, które nie są w czubie współpracy z Unią Europejską", więc także ewentualne próby nacisków tej organizacji nie przyniosłyby zapewne rezultatu.
"Turcja i Rosja robią wszystko żeby się angażować, ale nie dać się przyłapać"
Legieć odniósł się również do kwestii widocznego podczas konfliktu w Górskim Karabachu zaangażowania Turcji po stronie Azerbejdżanu. - Fakt, że Turcy popierają Azerów, nie zaskakuje. Są to bliskie sobie narody - powiedział. Dodał jednak, że bezprecedensowa jest "skala, w jakiej Turcja popiera Azerbejdżan w tej konkretnie eskalacji".
- W Azerbejdżanie nie ma tureckich żołnierzy. Informacje o ich ewentualnej obecności nie zostały na razie potwierdzone, ale wcale nie jest wykluczone, że kiedyś mogą zostać - mówił ekspert PISM. Zwrócił jednak uwagę na doniesienia o zaangażowaniu Ankary w domniemany przerzut najemników z kontrolowanych przez siebie terytoriów w Syrii czy Libii.
Rozmówca tvn24.pl wskazał także na wsparcie tureckie w działaniach powietrznych armii Azerbejdżanu, które mogliśmy obserwować w ciągu ostatnich dni. - Tureckie drony odgrywają oczywiście dużą rolę, ale coraz więcej dowodów wskazuje również na to, że turecki F-16 zestrzelił ormiański samolot - wskazał.
Jego zdaniem, "Turcja weszła do Górskiego Karabachu mocniej niż kiedykolwiek". Jak jednak wyjaśnił, to nie jest zaangażowanie bezpośrednie. - Turcja i Rosja robią wszystko, żeby się angażować, ale nie dać się przyłapać - powiedział.
"Wykreowania wroga na zewnątrz było mechanizmem mobilizacji społecznej"
Pytany o to, czy sprzeciw wobec przedłużającego się konfliktu wobec własnych rządzących mogłyby zgłosić społeczeństwa ormiańskie i azerskie, Arkadiusz Legieć tłumaczył, że "w jednym i drugim państwie odłamy pacyfistyczne stanowią margines procentowy społeczeństwa i nie ma podstaw, żeby takie nastroje wzięły górę". - Przez 30 lat konfliktu w Górskim Karabachu nikt nie doszedł do takiego wniosku - mówił.
Przy okazji analityk PISM zwrócił uwagę, że władze jednego i drugiego kraju instrumentalizowały konflikt do realizowania celów polityki wewnętrznej. - Wykreowanie wroga na zewnątrz było mechanizmem mobilizacji społecznej. Dawało też władzy możliwość usprawiedliwiania własnej niekompetencji, kryzysów gospodarczych, bo przecież: "jak możemy się dobrze rozwijać, skoro cały wysiłek angażujemy w wojnę?" - mówił.
- To jest jednocześnie zastawianie pułapki przez władze na samych siebie. Po latach takiego tłumaczenia społeczeństwo Azerbejdżanu pyta się swoich władz: "skoro jesteśmy większym i bogatszym państwem, a władze nam mówią, że racja leży po naszej stronie, to czemu nie rozgromimy Ormian?". Tego typu presja zmusza władze do podejmowania kroków - powiedział tvn24.pl Arkadiusz Legieć.
W podobną "pułapkę" same zapędziły się także władze w Erywaniu, które postawiły sprawę Górskiego Karabachu jako głównego tematu kształtującego zarówno politykę wewnętrzną, jak i zewnętrzną Armenii. Doprowadziło to w konsekwencji do nacisku społeczeństwa, dla którego władza, która odda choćby metr karabachskiej ziemi, będzie władzą nieporadną - tłumaczył Legieć.
"Azerowie muszą wyjść 'z czymś'"
Pytany o to, czy jest szansa na to, by strony konfliktu porozumiały się ze sobą, rozmówca tvn24.pl powiedział, że podobnie jak nie było jej wcześniej, tak nie ma jej teraz. - Nie ma przestrzeni, ani po stronie ormiańskiej, ani azerskiej, na ustępstwo. Rządzący nie mogą sobie na to pozwolić ze względu na naciski społeczne. Jakiekolwiek ustępstwo władz obydwu państw w sprawie Górskiego Karabachu wyprowadziłoby ludzi na ulice - mówił.
Wyjaśnił, że rozwiązanie sytuacji w Górskim Karabachu nie leży również w interesie Rosji i Turcji, a więc dwóch głównych aktorów zewnętrznych konfliktu, które poprzez utrzymywanie napięcia w regionie mogą kreować swoją politykę wobec Kaukazu Południowego.
Zdaniem analityka PISM, eskalacja w takiej formie, jak przez ostatni tydzień może się utrzymać przez pewien czas. - Na froncie widzimy działania pozycyjne, pozbawione większej dynamiki. Jest dużo działań w przestrzeni powietrznej, więcej ostrzałów pozycyjnych - zwracał uwagę.
- Azerowie zaangażowali większe siły w ten konflikt, więc muszą wyjść "z czymś", muszą pokazać jakiś sukces. Jeżeli Azerbejdżan nazbiera sobie małych sukcesów, by móc uzasadnić, po co była ta agresja, to będzie wyciszał wojnę - powiedział. Zauważył także, że wojna to koszty, na które obecnie, w dobie pandemii COVID-19 oraz spadku cen gazu, Baku nie może sobie na dłuższą metę pozwolić.
Źródło: tvn24.pl