Niedługo po bezpiecznym powrocie prezydenta Joe Bidena z Ukrainy do Polski Biały Dom zgodził się na opublikowanie informacji dotyczących kulis ryzykownej wizyty w Kijowie. W podróż z amerykańskim prezydentem mogło ruszyć tylko dwoje dziennikarzy. W relacji towarzyszącej Bidenowi Sabriny Siddiqui z "The Wall Street Journal" czytamy, że w czasie podróży nie mogli mieć przy sobie telefonów komórkowych, a całe przedsięwzięcie odbywało się w atmosferze najściślejszej tajemnicy.
Joe Biden w poniedziałek wieczorem wrócił do Polski z zaskakującej podróży do Kijowa. Prezydent USA przyjechał do Przemyśla pociągiem.
W pełnej tajemnicy
Bidenowi w podróży towarzyszyła jedynie dwójka dziennikarzy - Sabrina Siddiqui z "The Wall Street Journal" i fotograf agencji AP Evan Vucci.
O szczegółach wizyty mogli poinformować dopiero po bezpiecznym powrocie Bidena z Ukrainy.
Jak relacjonowała Siddiqui, o możliwości wspólnej podróży dowiedzieli się dopiero w piątek. Musieli przysiąc, że dochowają ścisłej tajemnicy. Potem mieli czekać na mail, w którym miały znaleźć się instrukcje dotyczące "podróży na turniej golfowy".
Podróż rozpoczęła się w niedzielę nad ranem amerykańskiego czasu w bazie lotniczej Andrews pod Waszyngtonem. Reporterzy zostali posadzeni w samolocie C-32, specjalnie przebudowanym Boeingu 757. To - jak wyjaśniał Marcin Wrona, korespondent "Faktów TVN" w Waszyngtonie - maszyna używana najczęściej do lotów na mniejsze lotniska, zazwyczaj do lotów po USA.
Czytaj też: Biden w Kijowie. Najważniejsze momenty wizyt
Maszyna - jak relacjonowała Siddiqui - na start czekała z wyłączonymi światłami z dala od pasa startowego. Rolety w samolocie były zasłonięte. Dziennikarzom zarekwirowano telefony.
Pasażerski boeing w rządowych barwach oderwał się od pasa w niedzielę o godzinie 4.15 czasu wschodniego (około godziny 10.15 czasu polskiego).
Z przystankiem w Niemczech
Air Force One z prezydentem Bidenem na pokładzie wylądował w bazie lotniczej Ramstein w Niemczech o godzinie 17.30 czasu polskiego. Było to konieczne, żeby zatankować paliwo przed dalszą podróżą do Polski.
Samolot wystartował ponownie o 18.29, żeby o 19.57 być już na lotnisku Rzeszów-Jasionka. O godzinie 20.12 prezydencki konwój wyruszył już w kierunku Przemyśla. Konwój składał się z minivanów, SUV-ów i innych pojazdów. W czasie przejazdu nie używano sygnałów, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Na dworcu w Przemyślu prezydent Biden był o 21.15. "O tej porze nocy było stosunkowo cicho, garstka ludzi kręciła się przed stacją, a stragany wydawały się zamknięte" - czytamy w relacji z podróży do ukraińskiej stolicy.
Prezydencki konwój podjechał bezpośrednio do pociągu. Jak opisywała Siddiqui, większość okien była zasłonięta. Prezydent Biden wysiadł bezpośrednio przy swoim wagonie, dziennikarze nie mieli z nim kontaktu. Zostali zaprowadzeni do oddzielnego wagonu i rozmieszczeni w osobnych kabinach sypialnych. W każdej znajdowały się cztery piętrowe łóżka. Większość pociągu zajmowała ochrona.
Skład do Kijowa wyjechał o godzinie 21.37.
Większość podróży odbyła się w ciemności i - jak pisze Siddiqui - nie było widać wiele więcej poza ulicznymi światłami i cieniami konturami budynków oddali. W czasie dziesięciogodzinnej podróży pomiędzy dziennikarzami i personelem Białego Domu nie było żadnego kontaktu.
Po drodze - jak czytamy w relacji dziennikarki "The Wall Street Journal" - było kilka przystanków, podczas których wzmacniano ochronę prezydenta. Powody tych krótkich zazwyczaj przerw w podróży nie zawsze były jednak dla reporterów jasne.
Skład dojechał na miejsce o godzinie 8 czasu lokalnego (czyli około godziny 9 czasu polskiego). Pierwsze słowa Bidena po wyjściu z pociągu brzmiały: - Dobrze tu być z powrotem.
Dziennikarze otrzymali swoje telefony komórkowe z powrotem dopiero w amerykańskiej ambasadzie w Kijowie.
Źródło: tvn24.pl