Zabójstwo byłego indyjskiego polityka i zarazem jednego z liderów lokalnego półświatka dokonane przed kamerami na oczach milionów ludzi obnażyło cienką granicę między polityką i przestępczością w najludniejszym stanie Indii Uttar Pradesh. Przyzwolenie miejscowych władz na wymierzanie sprawiedliwości z ominięciem sądów rodzi pytania o kondycję praworządności w największej demokracji świata. "W tej atmosferze drobni przestępcy stają się bohaterami coraz bardziej zmilitaryzowanej hinduskiej prawicy" - pisze dziennik "New York Times".
Były deputowany parlamentu Indii Atiq Ahmed oraz jego brat Ashraf Ahmed zostali w sobotę śmiertelnie postrzeleni, gdy w eskorcie policji byli transportowani na badania lekarskie. Wszystko było transmitowane na żywo w telewizji. Atiq Ahmed w marcu tego roku został skazany na dożywocie w związku z uprowadzeniem. Wraz z bratem uważani byli za wpływowe postaci środowiska przestępczego w indyjskim stanie Uttar Pradesh.
Ten publiczny akt przemocy po raz kolejny wzbudził w Indiach obawy o to, jak głęboko przemoc spowodowana chęcią wymierzania pozasądowej sprawiedliwości zakorzeniła się w państwie. "New York Times" zwraca uwagę, że ma ona często podtekst religijny, ponieważ rządząca Indyjska Partia Ludowa dąży do zmiany świeckiej demokracji w Indiach.
Sprawiedliwość na własną rękę
Jak pisze nowojorski dziennik tego typu pozasądowe egzekucje przedstawicieli lokalnego półświatka zyskały uznanie przywódcy stanu Uttar Pradesh Yogi Adityanatha, "twardogłowego hinduskiego mnicha", postrzeganego w Indiach jako potencjalnego następcę premiera kraju Narenrdy Modiego.
Podejście lokalnych urzędników do wymierzania sprawiedliwości z ominięciem sądowych procedur dobrze oddają wypowiedzi przedstawicieli władz stanowych w Uttar Pradesh, którzy morderstwo Ahmedów określili jako "zbliżone do boskiej sprawiedliwości".
Ekspertów i działaczy na rzecz praw człowieka niepokoi wiele aspektów tej sytuacji, między innymi przeciążone i nieskuteczne sądownictwo, znieczulanie opinii publicznej na przemoc, a nawet akceptacja jej, oraz media, które nie tylko na nią przyzwalają, ale do niej podżegają. Politycy natomiast uczą się, iż przemoc może przynieść polityczne korzyści w tym głęboko spolaryzowanym pod względem religijnym kraju - pisze "NYT".
"W tej atmosferze drobni przestępcy stają się bohaterami coraz bardziej zmilitaryzowanej hinduskiej prawicy. A przywódcy tacy jak pan Adityanath, zawsze ubrany w szafranową szatę mnicha, są postrzegani jako obrońcy hinduskich interesów" - pisze "New York Times".
Upadek rządów prawa?
Gilles Verniers, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Ashoka w New Delhi w rozmowie ze stacją CNN stwierdził, że sobotnie zabójstwo stanowiło "podważenie samej idei rządów prawa". W jego ocenie w Indiach następuje "transformacja pojęcia rządów prawa z systemu sprawiedliwości opartego na uczciwym i bezstronnym procesie, w formę samosądu, będącego narzędziem w rękach władzy wykonawczej, z założenia arbitralnym, brutalnym i stronniczym".
Po szokującym zabójstwie braci Ahmedów na rządzącą w kraju Indyjską Partię Ludową (BJP) spadła fala krytyki. Jej przeciwnicy otwarcie mówią o "upadku rządów prawa i porządku" w Uttar Pradesh, gdzie ludowcy sprawują władzę również na szczeblu stanowym.
Mahua Moitra, deputowana z partii All India Trinamul Congress, która w przeszłości głośno krytykowała premiera Narendrę Modiego, napisała na Twitterze, że jego partia "zamieniła Indie w republikę mafijną". Wskazując, że do egzekucji doszło na oczach milionów ludzi oceniła, że to "kres praworządności".
Były premier stanu Uttar Pradesh Akhilesh Yadav z partii Samajwadi oświadczył, że zabójstwo byłego członka jego partii wywołało obawy o bezpieczeństwo publiczne pod rządami ludowców. "Jeżeli pozwala się zastrzelić człowieka jadącego w kordonie policyjnym, to jak można zapewnić bezpieczeństwo ogółowi społeczeństwa?" - zastanawiał się Yadav we wpisie na Twitterze.
Kumari Mayawati z partii Bahujan Samaj, która w przeszłości kierowała administracją stanową w Uttar Pradesh oceniła, że sobotni atak stawia miejscowe władze w bardzo złym świetle.
Odpowiadając na zarzuty pod swoim adresem, premier stanu Yogi Adityanath zaapelował do ludzi, by "nie słuchali plotek". Z kolei indyjski minister ds. informacji Anurag Thakur oskarżył opozycję o hipokryzję. - Ci sami mafiozi atakowali wczesnej zwykłych ludzi, zabijali ich i okradali. Nigdy nie słyszałem, by którykolwiek z tych polityków zabierał wtedy głos - powiedział, odnosząc się do wypowiedzi członków partii Samajwadi, z której wywodzi się zamordowany Atiq Ahmed.
Cios dla wolności słowa
CNN zwraca również uwagę, że po sobotnim zdarzeniu miejscowe władze tymczasowo zablokowały dostęp do internetu w mieście Prajagradź (Allahabad). Stacja zaznacza, że takie działania władz stają się coraz powszechniejsze w Indiach. Rząd często próbuje usprawiedliwiać blokowanie dostępu do internetu względami bezpieczeństwa publicznego i obawami o wybuch społecznych niepokojów.
Krytycy są jednak zdania, że to kolejny cios dla wolności słowa i prawa do informacji w największej demokracji świata.
"New York Times" podkreśla, że 240 milionów mieszkańców stanu Uttar Pradesh stanowi jedną szóstą populacji Indii, a to, co się tam dzieje, ma znaczne konsekwencje dla reszty kraju.
Źródło: CNN, New York Times