Lider zdelegalizowanej przez władze proniepodległościowej Hongkońskiej Partii Narodowej (HKNP) Andy Chan jest jedną z ośmiu osób zatrzymanych przez policję za posiadanie broni i materiałów wybuchowych – podał w piątek dziennik "South China Morning Post". Protesty w Hongkongu nie ustają. W piątek na ulice wyszli przedstawiciele personelu medycznego oraz pracownicy administracji publicznej.
W czwartek wieczorem osiem osób zostało zastrzymanych podczas obławy na przemysłowy budynek w dzielnicy Sha Tin na Nowych Terytoriach – w rejonie Hongkongu graniczącym z Chinami kontynentalnymi. W budynku znaleziono "duże ilości" broni, w tym koktajle Mołotowa, kije bejsbolowe, łuk i strzały oraz metalowe kulki – przekazała policja w komunikacie.
Śledczy starają się ustalić, czy skonfiskowana w czwartek broń związana jest z trwającymi w Hongkongu antyrządowymi protestami oraz czy lider zdelegalizowanej przez władze proniepodległościowej Hongkońskiej Partii Narodowej (HKNP) Andy Chan ma coś wspólnego z tą bronią – powiedział na konferencji prasowej przedstawiciel wydziału ds. przestępczości zorganizowanej i triad hongkońskiej policji Steve Li.
Podejrzenia funkcjonariuszy wzbudziły cztery osoby prowadzące na parkingu samochodowym w pobliżu budynku wózek pełen kijów, krótkofalówek, kasków i ochraniaczy – przekazał Li. Podczas nalotu oprócz broni i sprzętu ochronnego skonfiskowano również koszulki z napisem "Niepodległość Hongkongu" - podano.
"Uwolnić męczenników"
Grupa protestujących otoczyła w czwartek wieczorem posterunek policji w Sha Tin, na który – jak podejrzewali – zabrano Chana i pozostałych siedmiu zatrzymanych. Później protest przeniósł się przed inny posterunek w związku z pogłoskami, że to jednak tam przetrzymywane są zastrzymane osoby. Tłum wznosił okrzyki "Uwolnić męczenników" - podał "SCMP".
W obu miejscach demonstranci niszczyli kamery monitoringu i malowali na ścianach napisy znieważające policję – podano w komunikacie władz.
Prawnik Chana poinformował w piątek rano, że jego klientowi nie postawiono dotąd formalnych zarzutów. Sam zatrzymany przekazał poprzez adwokata wiadomość dla protestujących, w której wezwał ich, aby nie obawiali się aresztowania. - Jest tylko droga naprzód, nie ma odwrotu - stwierdził.
Władze Hongkongu rozwiązały nawołującą do niepodległości HKNP we wrześniu 2018 roku, argumentując to troską o bezpieczeństwo narodowe. Był to pierwszy przypadek delegalizacji partii politycznej w Hongkongu od czasu jego przyłączenia do Chin w 1997 roku, a część komentatorów oceniała to jako przykład ograniczania autonomii tego specjalnego regionu administracyjnego Chińskiej Republiki Ludowej przez rząd centralny w Pekinie.
W osobnej sprawie hongkońska policja zatrzymała w czwartek dwie kobiety i mężczyznę za posiadanie materiałów wybuchowych bez zezwolenia. W ich mieszkaniu znaleziono około 30 świec dymnych wykonanych z piłeczek pingpongowych i kartonowych walców z rolek papieru toaletowego, materiały do produkcji takich świec oraz 500 tysięcy dolarów hongkońskich (ok. 247 tys. zł) w gotówce. Li podkreślił, że świece dymne używane były przez protestujących w starciach z policją.
Trwające od kwietnia protesty przeciw lokalnej administracji i zgłoszonemu przez nią projektowi zmian prawa ekstradycyjnego pogrążyła Hongkong w największym kryzysie politycznym od przyłączenia tej byłej brytyjskiej kolonii do Chin. Władze zawiesiły prace nad projektem, który miał umożliwić m.in. przekazywanie podejrzanych do Chin kontynentalnych, ale nie wycofały go całkowicie, czego domagają się protestujący.
Precedensowa demonstracja pracowników administracji
W piątek na ulice Hongkongu doszło do niemającej precedensu manifestacji pracowników administracji publicznej, którzy wyrazili sprzeciw wobec swoich przełożonych z lokalnych władz regionu. Domagano się, aby rząd wysłuchał przeciwników nowelizacji prawa ekstradycyjnego.
Według organizatorów w demonstracji w parku Chater Garden w centrum Hongkongu wzięło udział ponad 40 tys. osób. Nie podano, ilu z nich to pracownicy administracji publicznej. Policja oceniła, że w szczytowym momencie w proteście uczestniczyło 13 tys. osób.
Duża liczba uczestników "współgrała z motywem przewodnim naszej manifestacji, który mówi, że urzędnicy publiczni powinni stać razem z obywatelami" - powiedział jeden z organizatorów Ngan Mo-chau, cytowany przez dziennik "South China Morning Post".
Rząd Hongkongu ostrzegał pracowników administracji, że powinni pozostać lojalni wobec szefowej miejscowych władz Carrie Lam, i groził konsekwencjami za łamanie przez urzędników zasady apolityczności. Później główny sekretarz administracji Matthew Cheung wyjaśnił jednak, że urzędnicy mogą uczestniczyć w demonstracji, o ile odbywa się ona poza godzinami pracy.
Jeden z urzędników demonstrujących w Chater Garden powiedział publicznej stacji RTHK, że do protestu skłoniła go postawa policji w sprawie lipcowego ataku na stacji metra Yuen Long. Kilkudziesięciu ubranych na biało osobników brutalnie pobiło tam uczestników antyrządowej manifestacji i przypadkowych podróżnych, raniąc 45 osób, a policjanci rozpoczęli interwencję dopiero po co najmniej 30 minutach od zgłoszenia, gdy atak dobiegł już końca. - Mamy prawo wykrzyczeć naszą opinię rządowi, bo rząd powinien odpowiadać na żądania obywateli, ponieważ to obywatele są naszymi szefami - powiedział urzędnik. Zapowiedział również zamiar dołączenia do strajku generalnego, planowanego przez różne grupy zawodowe w Hongkongu na poniedziałek.
Podczas manifestacji politolog z Uniwersytetu Miejskiego w Hongkongu Joseph Chan porównał trwające w regionie protesty do powodzi i ocenił, że władze mają dwa wyjścia: przekierować strumień wody albo zbudować tamę. - Szkoda, że rząd zdecydował się na tamę - dodał. Ocenił, że rolą urzędników administracji publicznej nie jest bronienie tej tamy, lecz instytucji chroniących prawo, sprawiedliwość i wolność.
Manifestacja w Chater Garden, na którą wcześniej wyraziła zgodę hongkońska policja, zakończyła się po godzinie 22 czasu miejscowego (po godz. 16 w Polsce). Nie pojawiły się doniesienia o incydentach.
Protest personelu medycznego
Wcześniej odbyła się demonstracja przedstawicieli zawodów medycznych, którzy na placu Edinburgh Place, również w centrum miasta, protestowali przeciwko postępowaniu lokalnej administracji w związku ze sporem o nowelizację prawa ekstradycyjnego. Według organizatorów wzięło w niej udział ok. 10 tys. osób, a zdaniem policji w szczytowym momencie było to 1,3 tys. osób.
Demonstranci trzymali transparent z hasłem: "Ratujcie życia. Ratujcie Hongkong". Wielu z nich powiedziało RTHK, że zdecydowali się dołączyć do manifestacji, ponieważ wśród osób, którym władze postawiły w tym tygodniu zarzut udziału w zamieszkach, znalazła się pielęgniarka.
Zarzut przestępstwa, za które grozi nawet 10 lat więzienia, postawiono łącznie 44 osobom zatrzymanym w niedzielę podczas starć protestujących z policją w dzielnicy Sheung Wan, w pobliżu biura łącznikowego centralnego rządu ludowego Chińskiej Republiki Ludowej w Hongkongu. Według uczestników piątkowej manifestacji pielęgniarka znalazła się wówczas w Sheung Wan tylko dlatego, że chciała nieść pomoc osobom poszkodowanym w starciach.
Przed demonstracją, na którą zezwoliła policja, sekretarz ds. zdrowia (odpowiednik ministra) w lokalnej administracji Hongkongu Sophia Chan zaapelowała do przedstawicieli zawodów medycznych, aby "pozostali zjednoczeni w tym trudnym czasie".
Autor: tmw / Źródło: PAP