Grupa hakerów, nazywająca samych siebie Anonimową Międzynarodówką, od 1,5 roku publikuje wewnętrzne dokumenty i prywatną korespondencję osób związanych z Kremlem. Gdy pod koniec marca opublikowała ok. 40 tys. wiadomości przesyłanych przez Timura Prokopienkę - byłego wysokiego urzędnika administracji prezydenta Władimira Putina - do dziennikarzy, artystów i urzędników, potwierdziło się wiele domysłów o sposobie kierowania opinią publiczną przez Kreml. Pojawiły się jednak głosy, że za hakerami stoi któreś z kremlowskich ugrupowań, rozpoczynając bezpardonową walkę o wpływy i władzę.
Michaił Gałustian, znany i popularny w Rosji satyryk i aktor komediowy, w ciągu ostatniego roku zasłynął swoją zdecydowaną prokremlowską postawą i gorącą krytyką "banderowców" i "majdanowców", którzy chcieliby nadwerężyć pozycję Rosji.
Po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu nad Donbasem w lipcu 2014 roku napisał gniewny post, w którym stwierdzał: "Rzadko piszę o polityce, ale nie mogę nie wypowiedzieć się na temat tej tragedii. […] Niezależnie od tego, kto zorganizował tę krwawą masakrę, ci ludzie zrobili to po to, by nas ze sobą skłócić i zmusić, żebyśmy się bali. Wszystkie wydarzenia, które mają miejsce na Ukrainie, zostały wyreżyserowane przez tych, którzy chcą osłabić nasze państwa, poszczuć je na siebie nawzajem. Mam nadzieję, że nie macie co do tego wątpliwości".
Na końcu odezwy do "braci Ukraińców" Gałustian wyraził nadzieję, że ukraiński naród zrozumie, jak bardzo został "wrobiony" na Majdanie, przepędzi swoich oligarchów, którzy rozkazują zabijać niewinnych cywili i będzie znowu "żyć w pokoju ze sobą nawzajem i z nami". Przez sieć przetoczyła się fala "lajków" i "szerów", a Gałustian był postrzegany w Rosji jako głos rozsądku w czasach chaosu i wzajemnej nienawiści.
Taki ładny profil
Jakież było jego zaskoczenie, gdy 31 marca tego roku po wejściu na swój profil na Twitterze przeczytał kpiące wpisy internautów komentujących najnowszą publikację grupy hakerskiej Anonimowa Międzynarodówka. Obejmowała ona kilkadziesiąt tysięcy SMS-ów, jakie w latach 2011-2014 miał wymieniać z różnymi wysoko postawionymi osobami Timur Prokopienko, były urzędnik Administracji Prezydenta, w owym czasie "rzucony na odcinek" propagandy i współpracy z młodzieżą.
Z ujawnionej korespondencji fani Michaiła Gałustiana dowiedzieli się bowiem, że gniewny wpis w sprawie zestrzelonego Boeinga został Gałustianowi dostarczony przez kremlowskich propagandystów - podwładnych Timura Prokopienki - na jego własną prośbę.
Co więcej, między satyrykiem a Kremlem w najlepsze trwała wymiana wzajemnych przysług i uprzejmości. Kreml pomagał w promocji filmów Gałustiana, "organizując" m.in. pozytywne recenzje na blogach i w artykułach popularnych krytyków filmowych oraz żartobliwie obiecując "przymknięcie" portalu Kinopoisk, który miał, zdaniem Gałustiana, blokować pozytywne recenzje jego ostatniego filmu "Nie możemy przecież krzywdzić zaufanej osoby W.W." (Władimira Putina - red.). Zresztą, mimo przepychania go w prokremlowskich mediach, komedia nie zyskała uznania widzów. Gałustian odwdzięczał się m.in. pozowaniem w koszulkach z wizerunkiem prezydenta podczas promocji w centrum handlowym GUM na Placu Czerwonym.
Część opublikowanych wiadomości to SMS-y, w których widoczne są data wysłania i numery telefonów z tajnymi dwoma ostatnimi cyframi. "Na wszelki wypadek zakryliśmy te cyfry w prywatnych numerach telefonów, ponieważ w korespondencji pojawia się ogromna liczba prywatnych numerów telefonów urzędników różnego szczebla, postaci medialnych i zwyczajnych osób. Niemniej jesteśmy przekonani, że dziennikarze bez trudu zdołają zidentyfikować głównych bohaterów, a jeśli nie, mogą zwrócić się do nas z prośbą o udostępnienie pełnej wersji oświadczenie hakerów
"Przyszedłem, kupiłem, zrobiłem focie, z prasą pogadałem, spotkałem twoją żonę, wrzuciłem coś na ząb, wziąłem zaproszenie, pojechałem, uściskałem" - napisał Gałustian 11 czerwca 2014 roku.
Hakerzy twierdzą, że ujawniona przez nich korespondencja prowadzona była przez Prokopienkę w latach 2011-2014. To, że wiadomości faktycznie zostały wysłane i odebrane przez kremlowskiego urzędnika, potwierdzają osoby, które według hakerów prowadziły z nim SMS-owe konwersacje.
Część opublikowanych wiadomości to SMS-y, w których widoczne są data wysłania i numery telefonów z tajnymi dwoma ostatnimi cyframi. "Na wszelki wypadek zakryliśmy te cyfry w prywatnych numerach telefonów, ponieważ w korespondencji pojawia się ogromna liczba prywatnych numerów telefonów urzędników różnego szczebla, postaci medialnych i zwyczajnych osób. Niemniej jesteśmy przekonani, że dziennikarze bez trudu zdołają zidentyfikować głównych bohaterów, a jeśli nie, mogą zwrócić się do nas z prośbą o udostępnienie pełnej wersji" – napisali hakerzy we wpisie .
Zasłużony artysta
Z korespondencji z Prokopienką ma również wynikać, że dwa miesiące po opublikowaniu podesłanej przez Kreml publikacji o malezyjskim samolocie Gałustian, który swoją karierę zaczynał od występów w popularnym studenckim Klubie Wesołych i Dowcipnych (KWN), poprosił o przyznanie mu tytułu zasłużonego artysty Rosji, powołując się na odpowiedni wiek (skończył 35 lat) i staż na scenie kabaretowej (15 lat). Na razie prośba ta nie została spełniona, prawdopodobnie dlatego, że Prokopienko już nie pracuje w Administracji Prezydenta FR, a ujawnienie korespondencji prawdopodobnie zablokowało mu na dłuższy czas drogę do kolejnych intratnych stanowisk.
Kilka dni po opublikowaniu korespondencji satyryka z kremlowskim urzędnikiem Gałustian zlikwidował swoje konto na Twitterze. Obserwowały je dwa miliony internautów.
Głupotki Szałtaja-Bołtaja
Kim są hakerzy, którzy tak bezlitośnie ujawnili prawdziwą twarz brodatego satyryka? Tego nie wie nikt. Sami się nie ujawniają, a szef grupy, który na początku 2015 roku spotkał się w Bangkoku z rosyjskim dziennikarzem Daniiłem Turowskim z portalu meduza.io, nie pozwolił opisać swojego wyglądu ani nagrać swojego głosu. Hakerzy nie spotykają się osobiście, kontaktują się za pomocą szyfrowanych czatów.
Nazywają siebie Anonimową Międzynarodówką. Ponieważ poziomem panującego w niej absurdu Rosja przypomina - ich zdaniem - Krainę Czarów z książki Lewisa Carrolla, w nazwie strony i profilu na portalach społecznościowych używają zaczerpniętego z rosyjskiego przekładu powieści imienia bohatera - okrągłego jegomościa zwanego Szałtaj-Bołtaj (w oryginale Humpty-Dumpty). W języku rosyjskim idiom "szałtaj-bołtaj" oznacza głupstwa i nieważne rzeczy. Słowo "bołtaj" to też tryb rozkazujący od "paplać, gadać".
Bohaterowie z powieści
Grupę tworzy ok. 10 osób, mieszkających przeważnie w Rosji, choć jeden z hakerów mieszka w Tajlandii. Dwaj rzecznicy - Szałtaj i Bołtaj - zapewniają kontakt ze światem zewnętrznym. Reszta, niczym Lisbeth Salander z trylogii Stiega Larssona, zajmuje się "zbieraniem informacji" dla dobrze sytuowanych klientów. Działalność "prodemokratyczna" ma być ich pobocznym zajęciem.
Publikacje hakerów, posługujących się imionami postaci z "Alicji w Krainie Czarów", od ponad 14 miesięcy potrafią jednak niejednego kremlowskiego urzędnika przyprawić o ból głowy.
Zaczęli od wysokiego C - wykradzenia tekstu orędzia noworocznego, które prezydent Władimir Putin miał wygłosić 31 grudnia 2013 roku. Opublikowali je na kilka godzin przed emisją.
Co jakiś czas publikują korespondencję związanych z Kremlem osób. - Nie wrzucamy tajemnic państwowych. Nie wrzucamy prywatnych informacji, które nie dotyczą spraw państwowych - zapewniał szef organizacji.
Materiały publikowane przez Szałtaj-Bołtaj pochodzą nie tylko z "włamów". Według szefa grupy, mają im je dostarczać również pracownicy administracji prezydenta.
Miedwiediew na celowniku
W szczególnym stopniu hakerzy upodobali sobie Dmitrija Miedwiediewa, któremu regularnie podczytują maile, a pod koniec stycznia wystawili na aukcji internetowej korespondencję jego rzeczniczki Natalii Timakowej za jedyne 150 bitcoinów (ok. 35 tys. dolarów).
W trakcie wystąpienia Władimira Putina przed parlamentem i rządem anektowanego Krymu 14 sierpnia 2014 roku wykorzystali hasła do twitterowego konta premiera Rosji i w jego imieniu napisali m.in.: "Podaję się do dymisji. Wstyd za działania rządu. Wybaczcie", "Zostanę fotografikiem freelancerem. Od dawna o tym marzyłem" i "Od dawna chciałem to powiedzieć: Wowa [zdrobnienie od Władimir - red.], nie masz racji!". Wpisy zobaczyło niemal trzy miliony internautów na całym świecie. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow tłumaczył się później, że zhakowano konta byłego prezydenta.
Hakerzy z Anonimowej Międzynarodówki opublikowali również scenariusze moskiewskiego wiecu poparcia dla aneksji Krymu, korespondencję Igora Girkina - Striełkowa i dokumenty świadczące o tym, że spółka Concord należąca do byłego osobistego kucharza rosyjskiego prezydenta - obecnie karmiącego rosyjską armię - Jewgienija Prigożyna, kuruje kremlowskie trolle internetowe zatrudniane przez "Agencję Badań Internetowych" w Petersburgu.
40 tys. SMS-ów
Timur Prokopienko to człowiek wiceszefa administracji prezydenckiej Wiaczesława Wołodina.
Od lutego 2012 do grudnia 2014 roku pracował na jednym z najważniejszych stanowisk na Kremlu - wiceszefa administracji prezydenta ds. polityki wewnętrznej i wielokrotnie był celem hakerów i bohaterem "niedorobionego Watergate".
W lutym hakerzy opublikowali 9500 wysłanych przez niego maili. W grudniu ub. roku z kolei opublikowali zdjęcie byłej szefowej organizacji "Nasi" Kristiny Potupczik, na którym widać, jak ta siedzi prawdopodobnie w gabinecie w administracja prezydenta, a w jej torbie widać pokaźny plik banknotów - rzekomo przeznaczonych na opłacanie internetowych trolli.
Młody ambitny
Urodzony w 1980 roku syn generała KGB zrobił błyskotliwą karierę w partii Jedna Rosja: od 2010 roku przez dwa lata kierował jej młodzieżówką Młoda Gwardia; w grudniu 2011 roku dostał się do Dumy Państwowej, złożył jednak mandat po przejściu do administracji prezydenta. Miał się zająć kontaktami z mediami, co najwyraźniej robił, przekraczając normę.
Ujawnienie wiadomości, które miał wysyłać (prawdziwość części z nich została potwierdzona przez adresatów, m.in. dyrektora holdingu RBK Nikołaja Moliboga czy pośrednio Arama Gabrelanowa, szefa m.in. tabloidowej prokremlowskiej telewizji LifeNews) pokazuje skalę oddziaływania administracji prezydenta na rosyjskie media.
Ujawnione przez Anonimową Międzynarodówkę materiały potwierdzają tworzoną przez lata sieć powiązań, jaka łączy Kreml m.in. z rosyjskimi dziennikarzami i dyrektorami holdingów mediowych, mechanizm zarządzania przepływem co bardziej wstrząsających informacji o opozycjonistach i sytuacji na Ukrainie, które mają zostać "wybite" na jedynki portali i pierwsze miejsca w wiadomościach, a także sposób konstruowania pozytywnego wizerunku i budowanie "ratingów" Władimira Putina w społeczeństwie.
Z okraszonych licznymi wulgaryzmami SMS-ów, w których Władimir Putina nazywany jest "szefem" i "Tatą", można się np. dowiedzieć, że Mickey Rourke, który - podobnie jak wspomniany wcześniej Gałustian - z uśmiechem na twarzy paradował po Moskwie w koszulce z wizerunkiem Władimira Putina za całkiem pokaźną kwotę, a Marine Le Pen była gorąco namawiana do zaakceptowania aneksji Krymu.
Mickey Rourke, Steven Seagal ve Gerard Depardieu'nun Putin sevgisi samimi olmaktan ziyade "tamam€n duygu" bence :) pic.twitter.com/aZpMpAwE1I
— Greg Samsa (@gregasamsa) August 19, 2014
Media na smyczy
Opublikowane przez Anonimową Międzynarodówkę materiały skomentował m.in. jeden z prześladowanych przez kremlowską propagandę opozycyjnych blogerów - Rustem Adagamow. Mieszkający w Pradze bloger, znany jako Drugoi, rozmawiał z Radiem Swoboda:
- Z ciekawością zobaczyłem, jak Prokopienko pracował z agencjami informacyjnymi. Zabawne było to, jak wszystkie nasze największe agencje faktycznie chodzą na smyczy tego chłopca, byłego szefa Młodej Gwardii. [...] System pracy z mediami, z dziennikarzami wywołuje nie tyle zdziwienie, co obrzydzenie. To typowe działanie grupy przestępczej. Mają na wyposażeniu niemal wszystkie środki informacji masowej, agencje, telewizje, deputowanych, przez których dokonywane są "wrzuty". Pracuje dla nich MSW, FSB, Komitet Śledczy. Mogą zrobić, co im się żywnie podoba. Ciężko na to patrzeć - stwierdził Adagamow, który kilka lat temu padł ofiarą zmasowanej, zorganizowanej nagonki z powodu oskarżeń o gwałcenie 12-letniej pasierbicy, które zgłosiła jego była żona. Policja norweska nie potwierdziła tych doniesień.
"Informacje" te miały zdyskredytować opozycjonistę w oczach czytelników jego bloga. Zresztą, w dyskusjach w sieci ten temat wciąż jest obecny - m.in. główny redaktor i dyrektor LifeNews wciąż używają argumentów ad personam w stosunku do Adagamowa, powtarzając bezpodstawne oskarżenia o pedofilię.
Z ujawnionych wiadomości wynika, że Timur Prokopienko prowadził intensywną korespondencję z Janą Lantratową z kremlowskiej komisji ds. praw człowieka, która miała uwiarygodnić oskarżenia wobec Adagamowa. Sensacyjnych "świadectw" na temat Adagamowa miała dostarczać m.in. Irina Bergset, która opowiadała na antenie największych rosyjskich telewizji o tym, że w Norwegii (w której wcześniej mieszkał Adagamow ) gwałcenie dzieci przez dorosłych jest "na porządku dziennym", a jej kilkuletni synek był "przebierany za Putina i gwałcony" w przedszkolu.
Policja norweska po śledztwie stwierdziła, że te informacje są nieprawdziwe. Kobieta straciła prawo do opieki nad dzieckiem i wróciła do Rosji, gdzie wciąż głosi swoje "prawdy".
Wojownicza dziennikarka
Kolejną bohaterką publikacji Szałtaja-Bołtaja jest znana dziennikarka Jekaterina Winokurowa, publicystka popularnego opozycyjnego portalu znak.com z Jekaterynburga. Jako laureatka wielu nagród Winokurowa słynęła z opierania swoich reportaży na ekskluzywnych informacjach od wysoko postawionych źródeł na Kremlu. SMS mają świadczyć o tym, że źródłem reporterki był właśnie Timur Prokopienko.
Jekaterina Winokurowa w SMS-ach prosiła o akredytowanie jej na państwowe imprezy, m.in. na grudniowe konferencje Władimira Putina (w 2014 roku udało jej się nawet zadać pytanie o zarobki Igora Sieczina). Jednocześnie korespondencja ujawniła nacjonalistyczne poglądy samej Winokurowej. W wiadomościach często narzekała na Tadżyków i inne narodowości, które określała jako "Mowgli" i ostrzegała, że jeśli nie ograniczyć im możliwości wjazdu do Rosji, może zacząć dochodzić do pogromów.
Winokurowa na swoim profilu na Facebooku potępiła ujawnienie "prywatnych wiadomości, które nie były przeznaczone do publikacji". Stwierdziła też, że miała w swoim życiu"nacjonalistyczny epizod", a część prowadzonej przez nią korespondencji z Prokopienką jest sfałszowana - przyznając tym samym, że druga część jest prawdziwa.
Nawalny z żoną zbyt przystojni
Przeanalizowanie obfitej korespondencji wymaga czasu. Jeden z rosyjskich dziennikarzy żartował nawet, że Prokopienko prawdopodobnie nigdy nie wypuszcza smartfona z rąk - wyprodukowanie takiej ilości informacji przez jedną osobę jest niemal niemożliwe.
Rosyjscy internauci co rusz jednak publikują coraz to nowe szczegóły, które świadczą o tym, że administracja prezydenta kontrolowała nawet takie szczegóły wizerunku opozycjonistów, jak chociażby ich zbyt atrakcyjny wygląd.
"Patrzę na zdjęcie Loszy (Aleksieja) i Juli Nawalnych i po prostu ich kocham, naprawdę, to super zdjęcie najlepszego fotografika w stylu Hollywood i sukcesu - po co portal to robi? Pozdr" - miał 16 kwietnia ubiegłeg roku strofować Prokopienko jednego z wydawców agencji TASS. "Poprawimy. Dziękuję" - odpowiada Siergiej Władimirowicz.
Nadzór agencji
Ciekawe są też rozmowy, które Timur Prokopienko miał prowadzić z zastępcą szefa agencji nadzoru telekomunikacyjnego Roskomnadzor Maksimem Ksienzowem, a nawet samym jej szefem Aleksandrem Żarowem.
Dyskusje dotyczą m.in. ewentualności zablokowania strony BBC Russia (Roskomnadzor ma prawo żądać anulowania publikacji, dwukrotne ostrzeżenie może oznaczać zamknięcie medium) z powodu publikacji nt. Ukrainy. Taka decyzja jednak nie zapadła z powodu obaw o lustrzane zablokowanie Russia Today w Wielkiej Brytanii. Omawiane są też listy gości do programu prokremlowskiego dziennikarza Władimira Sołowiowa, nazywanych "opłaconym chórkiem".
Administracja prezydenta miała bronić też nacjonalistycznego portalu "Sputnik i Pogrom" - który m.in. opisywał, jak Rosjanin ma trafić na wojnę w Donbasie - przed interwencjami Roskomnadzoru. Urzędnicy mieli też radzić policjantom, jak dokonywać aresztowań opozycjonistów w prowincji; pilnować, by programy publicystyczne zawyżały liczbę uczestników wieców i marszy proputinowskich i prokremlowskich oraz zamykać wszystkie strony, na których krytykowany jest Wiaczesław Wołodin, szef administracji prezydenta.
Kto za tym stoi?
Po pierwszym zachłyśnięciu się masą informacji, przedstawianych jako zhakowane, przyszło otrzeźwienie.
"Ujawniona korespondencja nie jest specjalnie szokująca. Owszem, obnaża obrzydliwe metody pracy Administracji Prezydenta, ale widać, że została świadomie przefiltrowana pod odpowiednim kątem: chodzi o to, by w przestrzeni publicznej nie znalazły się elementy mogące świadczyć o łamaniu prawa" – napisał opozycyjny adwokat Paweł Czikow na portalu meduza.io.
"Czemu służą takie publikacje? Zdaniem wielu obserwatorów rosyjskiej sceny politycznej Szałtaj-Bołtaj to "projekt" jednej z grupek ma Kremlu. Kremlowskie buldogi nieustannie gryzą się pod dywanem, walcząc o wpływy. Wypluwanie strumieni "kompromatów" (materiałów kompromitujących) na jednego lub kilku wysokich urzędników to jedna z metod tej walki. Wysoko wykwalifikowani hakerzy, którzy potrafią rozszyfrować i dostarczyć "kompromat" na wroga, są na wagę złota. Ostatnio doszło na Kremlu do wymiany kilku ważnych urzędników drugiego szeregu (szefów referatów odpowiedzialnych za politykę wewnętrzną), być może "sliw", jak fachowo nazywają publikację rosyjscy spece, był związany z tą wymianą kadr. Inna z wersji każe podejrzewać Szałtaj-Bołtaj o powiązania ze służbami specjalnymi. Projekt miałby wzmacniać służby w walce aparatczyków o wpływy u najważniejszego żłobu" - stwierdziła analityk Ośrodka Studiów Wschodnich Anna Łabuszewska.
"House of Cards" dla Rosjan
Oleg Kaszyn - znany dziennikarz, który niedawno ujawnił, kim jest córka Władimira Putina - uważa z kolei, że "wyciek danych" to kontrolowane przekazanie informacji dla bardziej wymagającej publiczności.
"1187 stron korespondencji - to bardzo dokładny obrazek działalności administracji prezydenta, dostępny dla szerokiej publiczności. Ne ma tam nic, co by świadczyło o łamaniu przepisów przez urzędników federalnych. Zwyczajna praca zwyczajnych PR-owców w państwie (niemal) prawa" - pisze Kaszyn. "Gdzieś nad wszystkim króluje mądry WWW - prawdopodobnie Wiaczesław Wołodin, którego funkcja na tej laurce sprowadza się do otrzymywania newsów o kalendarzy imprez. Jest trochę koszarowych żartów, urzędniczego idiotyzmu, żartów o Miedwiediewie. Nie ma ani toreb z pieniędzmi, wydawanym prowokatorom, ani żadnych prowokatorów, wirtualnych czy realnych, ani zamówionych tekstów w gazetach. Nie ma niczego przestępczego, czego można by się spodziewać po tajnej korespondencji z administracji prezydenta. Jest tylko adaptowana wersja 'House of Cards' dla rosyjskiego audytorium. Do tej pory nie było wiadomo, dlaczego organy ścigania nawet nie usiłują tych tajemniczych hakerów, ale po co łapać kogoś, kto cię reklamuje?" - pytał Kaszyn.
"Poprzednie 'sliwy' Bołtaja sprawiały wrażenie echa poważnego konfliktu wewnątrz rosyjskiej władzy, jak u nas zwykło się mawiać - wojny kremlowskich wież. Ten mit o międzywieżowej wojnie okazał się najbardziej żywotnym spośród mitów czasu putinowskiego. Starsze pokolenie pamięta jeszcze czasy, gdy politolodzy dyskutowali o starciu kremlowskich "siłowików" (organa ścigania itd.) uosabianego przez Igora Sieczina z kremlowskimi "liberałami" w postaci Władisława Surkowa. To śmieszne wspomnienie. Tak jakby to było normalne w korporacji - wojna między służbą bezpieczeństwa a działem PR" - stwierdził Kaszyn, uznając, że korespondencja wygląda na klęskę Bołtaja.
"Widocznie zbyt długo dywagowano nad treścią w administracji prezydenta i wyczyścili wszystko, co mogło świadczyć o jakimkolwiek konflikcie. Dostaliśmy wydmuszkę. Co robią urzędnicy na Kremlu? Nic złego" - napisał Kaszyn. Dodał, że wygląda na to, iż na Kremlu pracują nie najgorsi PR-owcy w kraju.
"Jeśli PR-owiec widzi, że społeczeństwo ma zapotrzebowanie na tajemniczość i mętność, zapewni to w jak najatrakcyjniejszej postaci. W 2015 roku PR-owcy administracji Kremla tworzą swoje komunikaty prasowe w postaci 'sliwów' dla najbardziej wymagającego audytorium. To jest najbardziej logiczne, jeśli audytorium nie wierzy programowi 'Wiesti', a wierzy 'ujawnianiu' dokumentów" - stwierdził Oleg Kaszyn.
Autor: Agnieszka Szypielewicz\mtom / Źródło: meduza.io, Radio Swoboda, kashin.guru, b0ltai.org, "Novaya Gazeta", mediawrosji.pl, slon.ru
Źródło zdjęcia głównego: Twitter.com, b0ltai.org, meduza.io