Ta sprawa szokuje Iran od kilku tygodni. Nieznani do tej pory sprawcy napadli na kobiety, oblewając je kwasem. Sprawa wywołuje religijno-polityczną burzę w kraju, którego prezydent rok temu obiecywał zmiany na lepsze.
Pierwszy atak nastąpił 16 października. Zamaskowani napastnicy podjechali na motocyklu do samochodu z otwartą szybą i wlali do środka zawartość pojemnika z kwasem. W środku siedziała kobieta.
- Neda zatrzymała się, by odebrać telefon od mamy - opowiadał irańskiej agencji prasowej ISNA ojciec ofiary. - Dwóch mężczyzn na motocyklu chlusnęło jej w twarz kwasem i uciekło, zostawiając ją poparzoną - mówił ojciec, pytając bezradnie: - Czym zawiniła?
Mariam oblano blisko dwoma litrami żrącej cieczy. Tak samo - przez uchylone okno w samochodzie. Ma poparzoną twarz, ręce i ciało. - Jak można zrobić coś takiego? Czy to ludzie? - pytała po wszystkim rozgoryczona. Soheila Dżowrkesz, którą zaatakowano w identyczny sposób, straciła prawe oko, a jej twarz nigdy już nie będzie przypominała tej sprzed napaści.
Ile młodych kobiet zaatakowano w ten sposób w ostatnich tygodniach w Isfahanie, mieście położonym kilkaset kilometrów na południe od Teheranu? Dokładnie nie wiadomo. Irańskie media donoszą o co najmniej trzech przypadkach, jednak niemal pewne jest, że ofiar było więcej - może pięć, może osiem, może kilkanaście. Na internetowych forach mówi się aż o 25 napadniętych kobietach. Mówi się też, że jedna z nich zmarła.
Dlaczego?
Dlaczego potraktowano je w tak okrutny sposób? W Iranie dochodziło już w przeszłości do ataków kwasem, ale ich przyczyną były przeważnie rodzinne kłótnie, a napastnikami psychopatyczni mężowie czy odrzuceni kochankowie. To, co stało się w Isfahanie tym razem, przypominało raczej obrazy znane z sąsiedniego Afganistanu czy Pakistanu, gdzie kobiety padają ofiarami ataków kwasem z powodów religijnych. Takie przypuszczenie od razu nasunęło się na myśl tysiącom potencjalnie zagrożonych młodych Iranek.
W Iranie obowiązuje islamskie prawo, które kobietom nakazuje ubierać się skromnie i niewyzywająco, czego przykładem jest nakaz przykrywania włosów i szyi. Nie jest to nakaz tak drakoński, by wymagać od kobiet zakrywania się od stóp do głów burką (zasłonięte całe ciało łącznie z oczami), czy nikabem (oczy odsłonięte). Wymagany jest hidżab (chusta zasłaniająca włosy, uszy i szyję właśnie). Nakaz ten jest powszechnie stosowany, a za jego naruszenie grożą kary, lecz szczególnie młode Iranki, nadążając z światowymi trendami, niejednokrotnie dość swobodnie noszą swoje chusty, raczej podkreślając nimi niż skrywając swoją kobiecość, a ich szczelność pozostawia wiele do życzenia.
Dla wielu irańskich konserwatystów - którzy wolą kobiece czadory, czyli długie nakrycia zasłaniające ciało, jednak nie twarz - taka nonszalancja, nazywana "złym hidżabem", jest nieakceptowalna, czemu wielokrotnie dawali wyraz wywodzący się tego środowiska politycy i duchowni.
Nic więc dziwnego, że pierwsze podejrzenie co do przyczyn ataków kwasem dotyczyło właśnie kwestii stroju: czy kobiety nie zostały "ukarane" za zbyt swobodny ubiór?
Śledczy i władze konsekwentnie odmawiają takiego powiązania. Wiceminister spraw wewnętrznych Morteza Mirbgehri nazwał ataki "szalonymi", odmówił jednak uznania ich za "seryjne przestępstwa". Inny przedstawiciel władz oznajmił, że zaatakowane kobiety nie były "niewłaściwie" ubranie i wykluczył motyw religijny jako przyczynę napaści.
- To nie jest prawda, a zaatakowane pochodziły z wierzących rodzin - przekonywał z kolei szef irańskiej policji Ismail Ahmadi Moghaddam, podkreślając, że motyw tych "zbrodni gorszych od morderstwa" nie jest jeszcze śledczym znany.
Znani śledczym nie są nawet napastnicy. Choć niedługo po atakach dokonano kilku zatrzymań - mówi się o czterech - to tropy okazały się najwyraźniej błędne, skoro wszystkich podejrzanych zwolniono szybko z aresztów z braku obciążających ich dowodów.
Isfahan domaga się odpowiedzi
Brak efektów działania śledczych wyprowadził setki Irańczyków na ulice w antyrządowych protestach o skali niewidzianej od brutalnie stłumionych demonstracji po wyborach prezydenckich w 2009 r. Największa, kilkutysięczna manifestacja odbyła się przed delegaturą ministerstwa sprawiedliwości w Isfahanie 22 października. Około dwóch tysięcy kobiet i mężczyzn przez kilka godzin domagało się od władz sprawiedliwości i zapewnienia bezpieczeństwa.
"Gdzie jest moja twarz?" - brzmiał napis na jednym z transparentów. Na innych można było przeczytać, że "bezpieczna ulica jest prawem" lub "stop przemocy wobec kobiet". Inne napisy nie pozostawiały wątpliwości, kogo demonstranci obwiniają o ataki: "Nie pozwólcie zalegalizować zbrodni przeciwko kobietom w imię religii i islamu"; "Śmierć szkole myślenia Państwa Islamskiego [sunnickich dżihadystów kontrolujących połacie Syrii i Raku - red.]". Przedstawiciel ministerstwa, który zapewniał zgromadzonych, że władze rozprawią się surowo z napastnikami, usłyszał w odpowiedzi okrzyki "kłamstwo". Mimo obecności policji nielegalny protest nie został rozbity, choć zatrzymano kilka osób.
Dużo mniejsza demonstracja tego samego dnia odbyła się też przed parlamentem w Teheranie. "Stop atakom kwasem, Isfahan nie chce Państwa Islamskiego" - skandowało kilkaset osób, wśród których była m.in. Nasrin Sotoudeh, prześladowana przez władze słynna działaczka na rzecz praw człowieka w Iranie. - Jak można żyć w społeczeństwie, które pozostaje obojętne na tak okropne ataki? - pytała później w rozmowie z brytyjskim "Guardianem" Sotoudeh.
"Najsroższa kara"
Brak sukcesów policji mocno bowiem kontrastuje z deklaracjami oficjeli. - Ludzie nie powinni mieć wątpliwości, że rząd robi wszystko, by aresztować odpowiedzialnych za te zbrodnie - zapewniał uznawany za umiarkowanego prezydent Hasan Rowhani, obiecując "najsroższą karę" dla przestępców i delegując do śledztwa ministrów sprawiedliwości, spraw wewnętrznych oraz wywiadu i bezpieczeństwa narodowego. Ataki potępił też przedstawiciel Najwyższego Przywódcy Aliego Chameneiego.
- To nieludzki czyn, bezprawny, brutalny i nieislamski - dodawał wiceszef irańskiego sądownictwa (niezależnego od ministerstwa sprawiedliwości i prezydenta, a podległego Najwyższemu Przywódcy) Gholamhosejn Mohseni Edżeje, a minister zdrowia, okulista z wykształcenia, odwiedził jedną z ofiar, by orzec, że oślepła na jedno oko.
Z potępieniem pośpieszyli także duchowni w świątyniach. - Taki czyn pod każdym pretekstem jest naganny - mówił agencji ISNA prowadzący piątkowe modły w Isfahanie Mohammad Taghi Rahbar. - Nawet jeśli kobieta wyjdzie na ulicę w złym stroju, nikt nie ma prawa czegoś takiego zrobić - dodał.
Nowa ustawa i Ansar-e Hezbollah
Co do prawdziwości tego ostatniego stwierdzenia wielu Irańczyków może mieć wątpliwości. Ataki w Isfahanie zbiegły się bowiem w czasie z wniesieniem pod obrady zdominowanego przez konserwatystów parlamentu Ustawy o ochronie czystości i zasłanianiu się. Po jej uchwaleniu przemoc wobec "nieodpowiednio" ubranych kobiet będzie co prawda zakazana, ale jednocześnie niemal każdy, kto poczuje, że kobieta wygląda "nieprzyzwoicie", będzie mógł zwrócić jej uwagę i zażądać od niej "poprawy". Atak na taką zwracającą uwagę osobę np. ze strony kobiety - której grozić będą m.in. grzywna za "zły hidżab" lub zajęcia reedukacyjne - czy jej męża lub brata będzie karany z całą surowością.
Ustawa - której sensowność i celowość kwestionuje prezydent Rowhani, ale która ma oparcie w konserwatywnych tradycjonalistach - wywodzi się z zawartej w Koranie zasady "nakazywania dobra i zakazywania zła", którą irańska policja moralna i grupy "promujące muzułmańskie cnoty" interpretują jako przyzwolenie na publiczne upominanie np. "nieprzyzwoicie" ubranych kobiet.
Jedną z takich grup, której nowa ustawa da jeszcze większą siłę, jest Ansar-e Hezbollah, czyli Pomocnicy Partii Boga. Członkowie tej niestroniącej od przemocy paramilitarnej organizacji dali się już w przeszłości poznać jako wygodne narzędzie twardogłowych w starciu z modernizującymi prądami w irańskiej polityce. Nic zatem dziwnego, że podejrzenie o ataki - mimo zapewnień władz o ich niereligijnej motywacji - padło i na nich.
Kierownictwo Ansar-e Hezbollah uznało, że najlepszą obroną jest atak i podtrzymując wersję, że ataki nie mają nic wspólnego z wiarą ani proponowanymi zmianami prawie, oskarżyło demonstrantów z Isfahanu o kwestionowanie konstytucji i islamskiego prawa, szariatu. Twardogłowi przeszli do kontrataku.
Konserwatywna kontrofensywa
Ajatollah Ahmad Chatami oznajmił na przykład, że choć ataki kwasem są sprzeczne z islamem, a ich sprawców należy ukarać, to jednocześnie zażądał ukarania przedstawicieli mediów łączących napaści z islamskim systemem prawa i wartości. Stojący na czele sądownictwa ajatollah Sadegh Laridżani (jeden z potencjalnych następców Aliego Chameneiego na stanowisku Najwyższego Przywódcy) również skrytykował rodzime media za szukanie powiązań między przestępstwami a grupami pokroju Ansar-e Hezbollah.
Najbardziej ucierpiała półoficjalna agencja prasowa ISNA, której czterech dziennikarzy i fotoreporterów zatrzymano po protestach w Isfahanie. Aria Dżafari, który tego dnia robił zdjęcia, spędził w areszcie kilka dni, a jego redakcję oskarżono o "niezachowanie proporcji" w relacjonowaniu samych ataków jak i demonstracji. Zatrzymana została także na krótko Nasrin Sotoudeh.
Rowhani kontra reszta
Jak zakończy się sprawa, która zelektryzowała Iran? Władze podległe prezydentowi Rowhaniemu nie mają wyjścia - muszą znaleźć winnego. W innym przypadku zaufanie, którym nieco ponad rok temu w wyborach powszechnych Irańczycy obdarzyli tego umiarkowanego polityka, może mocno ucierpieć. Już teraz widać, że Rowhaniemu z obiecywanej w kampanii wyborczej liberalizacji - na krój i możliwości państwa wyznaniowego - niewiele wyszło. Prezydent ewidentnie położył bowiem ciężar swojej prezydentury - na tyle na ile pozawala mu na to konstytucja i stojący na czele państwa Najwyższy Przywódca - na uregulowanie stosunków z Zachodem poprzez negocjacje ws. irańskiego programu atomowego, zostawiając inicjatywę w sprawach wewnętrznych przeciwnym mu konserwatystom.
Ci zresztą próbują w sprawę ataków włączyć wątki międzynarodowe. Chociażby deputowany do parlamentu Abbas Ali Mansuri uznał, że napastnikom pomagały "zagraniczne i syjonistyczne [izraelskie - red.] agencje wywiadowcze". Mohammad Reza Naghdi, szef paramilitarnej milicji Basidż (jej członkowie wsławili się brutalną rozprawą z powyborczymi protestami w 2009 roku), oznajmił zaś, że za atakami stoją "zachodnie służby wywiadowcze". A gdy policja zatrzymała "żartownisia", który groził przez telefon nieznanym sobie ludziom atakiem kwasem, ten przyznał przed kamerami dziennikarzy, że "działał pod wpływem zagranicznych telewizji satelitarnych", których odbiór w Iranie jest zakazany.
Czy to oznacza, że Rowhani stracił bezpowrotnie kontrolę nad sprawami wewnętrznymi i szansę na obiecane reformy? Nierozwiązana sprawa ataków kwasem i jej konsekwencje w powiązaniu z serią ostatnich mocnych uderzeń, o szczególnie dyskredytującym międzynarodowo wydźwięku, jak stracenie Rejaneh Dżabbari, aresztowanie dziennikarza "Washington Post", czy chłosta za nakręcenie teledysku, mogą na to wskazywać. Ale z drugiej strony reakcja twardogłowych na spontaniczne, zwołane przez internet, protesty w Isfahanie pokazuje, że wciąż prześladuje ich widmo roku 2009 i niepewność co do tego, co mogłoby się stać, gdy nadeszłaby kolejna godzina próby dla reżimu.
Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ISNA | Aria Dżafari