Szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel spotkał się we wtorek w Izraelu z organizacjami pozarządowymi, co poskutkowało odwołaniem jego rozmowy z premierem Izraela. "Niemiecki rząd zbyt długo przyglądał się biernie procesowi przekształcania się Izraela w nietolerancyjne i autorytarne państwo. Teraz doszło do konfrontacji, był po temu najwyższy czas" - pisze Peter Muench w "Sueddeutsche Zeitung".
Odwołanie przez premiera Benjamina Netanjahu spotkania z Gabrielem to zdaniem komentatora "skandal", a poziom relacji niemiecko-izraelskich w jego opinii "sięgnął dna". Muench zastrzega, że sytuacja nie jest zaskakująca, a "pokaz siły" odbył się na użytek sytuacji wewnętrznej w Izraelu.
Muench zarzuca rządowi Izraela, że "stworzył w kraju nastrój, w którym słowo pokój uważane jest za obelgę". "Lewicowe i liberalne siły nie tylko są spychane na margines, lecz wręcz grozi się im" - dodaje. Jego zdaniem przyjaciele Izraela za granicą nie chcieli dostrzec tego, choć było oczywiste, że "konfrontacji nie da się uniknąć".
"Władimir Tayyip Netanjahu"
"Nazywają go Bibi, co brzmi całkiem słodko. Niektórzy mówią Król Bibi, ponieważ tak długo rządzi już krajem między Morzem Śródziemnym a Jordanem. Jeżeli jednak mielibyśmy za pomocą przydomka określić sposób, w jaki premier Izraela uprawia politykę, należałoby nazwać go raczej Władimir Tayyip Netanjahu" - zauważa autor komentarza. "Tak jak (prezydenci: Władimir) Putin w Rosji i (Recep Tayyip) Erdogan w Turcji, Netanjahu rewolucjonizuje swój kraj, podmywa dawne wartości, zagraża demokracji. Jego wrogowie doświadczają tego od dawna, teraz przyszła kolej na przyjaciół, wśród których jest Sigmar Gabriel" - zaznacza Muench.
Szansa na większą szczerość
Obecna sytuacja stworzyła zdaniem "SZ" szansę na "większą szczerość" w relacjach niemiecko-izraelskich. "Ze względu na Holokaust, pielęgnowanie tych relacji pozostanie na zawsze najbardziej delikatnym zadaniem niemieckiej dyplomacji. Nie wolno kwestionować niemieckiej odpowiedzialności za Izrael. Należy jednak zadać pytanie, jak Niemcy mają wywiązać się z tej odpowiedzialności, gdy w Jerozolimie u władzy jest rząd, który odchodzi od wspólnych wartości" - pyta komentator. Jego zdaniem dotychczas w Niemczech obowiązywała zasada, że wszystko, co pochodzi z Izraela, jest popierane, a przynajmniej tolerowane. Netanjahu mógł wywnioskować z tej "potulności", że i Gabriel, jeżeli tylko mu się pogrozi, zrezygnuje ze spotkania z krytycznymi wobec rządu organizacjami. "Na szczęście Gabriel nie ugiął się" - ocenia Muench. Szef MSZ wykazał się większą odwagą niż jego poprzednicy - czytamy w "SZ".
"Gabriel wybrał podejście konfrontacyje"
Gazeta "Frankfurter Allgemeine Zeitung" krytykuje natomiast zachowanie Gabriela jako "niedyplomatyczne". "Relacje niemiecko-izraelskie są czymś szczególnym, wie to każdy polityk w Berlinie" - pisze Nikolas Busse. Komentator przyznaje, że w sprawie osiedli żydowskich między Niemcami a Izraelem istnieje różnica zdań, chociaż Niemcy nie są i nigdy nie będą największym krytykiem polityki izraelskiej. "Decydujący jest sposób, w jaki akcentuje się tę różnicę"- tłumaczy komentator. "Gabriel wybrał podejście konfrontacyjne" - ocenia Busse. Spotkanie z przeciwnikami polityki osiedleńczej było jego zdaniem "publicznym afrontem" wobec izraelskiego premiera. Busse zwraca uwagę, że politycy zachodni odwiedzają organizacje pozarządowe w krajach będących reżimami autorytarnymi, a nie w państwach demokratycznych. "Izrael nie jest krajem, w którym trzeba, jak w jakiejś dyktaturze, wspierać publiczny dialog" - zastrzega komentator "FAZ".
Pouczanie Izraela może zostać odebrane jako prowokacja
"Szkoda - pisze Busse - że Netanjahu nie miał wystarczającej pewności siebie, by zignorować nieprzyjazny gest Gabriela, ale brak wyczucia dyplomatycznego wykazał przede wszystkim niemiecki minister. Obstawał przy swoim planie, chociaż wiedział o zastrzeżeniach gospodarzy" - czytamy w "FAZ". Ukazujący się w Berlinie "Tagesspiegel" krytykuje postawę Gabriela jako arogancką. "Nie wolno porównywać Izraela z Turcją Erdogana, Rosją Putina czy Chinami Xi Jinpinga" - zastrzega Stephan-Andreas Casdorff. Jego zdaniem argument Gabriela, że spotkania z organizacjami pozarządowymi są "normalne" w wielu krajach, jest w dniach pamięci o ofiarach Holokaustu prowokacją. "Pouczanie Izraela, co jest normalne w krajach demokratycznych, to arogancja" - pisze Casdorff.
Autor: aw\mtom / Źródło: PAP