Sobotnie protesty ruchu tak zwanych "żółtych kamizelek" w Paryżu przerodziły się w zamieszki. Doszło do brutalnych starć demonstrantów z policją. W całej Francji trwają protesty przeciwko podwyżkom akcyzy na paliwo.
Paryż, a w szczególności Pola Elizejskie przypominały w sobotę pole walki. Na ulicach stolicy Francji demonstranci wznieśli barykady. W niektórych miejscach rozniecili ogień. Protestujący rzucali w policjantów butelkami i kamieniami. Funkcjonariusze użyli do pacyfikacji gazu łzawiącego oraz armatek wodnych.
- To doprowadzi do wojny domowej i ja, podobnie jak większość obywateli, jesteśmy na to gotowi - powiedział brytyjskiemu dziennikowi "Times" jeden z protestujących.
Jak przekazało francuskie MSW, około godziny 14 w całej Francji protestowało ponad 80 tysięcy ludzi, w tym osiem tysięcy w samym Paryżu. Policja aresztowała 22 osoby, w tym mężczyznę, który miał przy sobie broń - pisze Reuters.
Tysiące ludzi na ulicach
- Około ośmiu tysięcy osób w Paryżu i 23 tysiące w całej Francji brało udział o godzinie 11 w protestach tak zwanego ruchu żółtych kamizelek - informował wcześniej w sobotę minister spraw wewnętrznych Francji Christophe Castaner.
To mniej niż zapowiadali organizatorzy, którzy spodziewali się przyjazdu do Paryża 30 tysięcy osób, oraz znacznie mniej niż przed tygodniem, gdy w całym kraju protestowało 280 tysięcy osób.
Castaner odniósł się do użycia przez policję gazu łzawiącego i armatek wodnych na Polach Elizejskich.
Obarczył winą za to członków ugrupowań skrajnie prawicowych, którzy, jak powiedział, odpowiedzieli na wezwanie liderki Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen i włączyli się w demonstracje, atakując funkcjonariuszy.
"Macron, złodziej"
W sobotę przed południem na Polach Elizejskich zebrało się kilkuset protestujących, którzy śpiewali francuski hymn, wznosili hasła "Macron, rezygnacja" i "Macron, złodziej" oraz próbowali się przedostać w okolice pobliskiego Pałacu Elizejskiego, będącego siedzibą prezydenta Francji.
Policja użyła wobec nich gazu łzawiącego i armatek wodnych. Według paryskiej prefektury było to spowodowane obecnością wśród protestujących członków skrajnie prawicowych ugrupowań, którzy atakowali funkcjonariuszy.
Główny protest odbył się na Polach Elizejskich, mimo że wcześniej ministerstwo spraw wewnętrznych tego zabroniło, tłumacząc decyzję względami bezpieczeństwa. Jak wyjaśnił resort, Pola Elizejskie bardzo trudno jest zabezpieczyć.
Członkowie ruchu "żółtych kamizelek" mieli wobec tego pojawić się przed wieżą Eiffla na Polach Marsowych. Część z nich złamała jednak zakaz MSW i udała się na Pola Elizejskie.
Protesty w całej Francji
Protesty "żółtych kamizelek" przeciw podwyżkom trwają od piątku. Władze spodziewają się, że w sobotę do samego Paryża przyjedzie około 30 tysięcy demonstrantów, w związku z czym zmobilizowano dodatkowe trzy tysiące policjantów, ale protesty będą się odbywać w całej Francji.
W ubiegły weekend prowadzone były one w ponad dwóch tysiącach miejsc, a wzięło w nich udział 280 tysięcy osób.
Jak podało ministerstwo spraw wewnętrznych, choć większość manifestacji przebiegała spokojnie, to w protestach śmierć poniosły dwie osoby, a ponad 600 doznało obrażeń. Aresztowano co najmniej 50 osób.
Przeciwko podwyżkom akcyzy
Przyczyną protestów jest zapowiedziana przez administrację prezydenta Macrona kolejna podwyżka akcyzy na paliwa, w tym zwłaszcza na olej napędowy. Jak informuje AFP, w ciągu ostatnich 12 miesięcy jego cena we Francji wzrosła o 23 proc., do ok. 1,51 euro za litr, co jest najwyższym poziomem od początku XXI wieku. Po części przyczyną tego wzrostu jest podniesienie podatków - w tym roku zwiększyły się one o 3,9 eurocentów za litr benzyny i 7,6 eurocentów za litr paliwa typu diesel, zaś od 1 stycznia mają one zostać podniesione odpowiednio o 2,9 oraz 6,5 eurocentów za litr. Władze chcą w ten sposób skłonić kierowców do wymiany bardziej szkodliwych dla środowiska samochodów z silnikami diesla, które we Francji są dość rozpowszechnione, jednak wielu mieszkańców małych miast i wsi - skąd głównie wywodzą się uczestnicy ruchu "żółtych kamizelek" - na to nie stać.
Groził detonacją granatu
W piątek w trakcie protestu doszło do incydentu. Jeden z uczestników protestu, 45-letni mężczyzna, twierdził, że ma przy sobie materiały wybuchowe i groził ich detonacją w myjni samochodowej znajdującej się przy centrum handlowym Espace Anjou. Protestujący przeciw podwyżkom zorganizowali tam jedną z blokad.
Po kilku godzinach negocjacji, w piątek późnym wieczorem, mężczyzna oddał się w ręce policji. Jak poinformował przedstawiciel lokalnych władz, granat, którym groził mężczyzna, nie był atrapą i istniało realne ryzyko dla zgromadzonych w pobliżu osób. Ruch "żółtych kamizelek" odciął się od mężczyzny z granatem.
Autor: momo, mm//plw, rzw / Źródło: PAP, Times