Miliony pracowników w Indiach rozpoczęły strajk generalny przeciwko inflacji, złym warunkom pracy i wyprzedawaniu państwowych firm. Akcję zwołano na apel większości głównych związków zawodowych i tysięcy mniejszych.
Wśród postulatów strajkujących jest też wzmocnienie prawa pracy, ustanowienie minimum socjalnego i powszechnego ubezpieczenia socjalnego dla pracowników niezrzeszonych w związkach.
Tam nic się nie załatwi
W ciągu dnia mają nie pracować banki, poczty, większość sklepów i porty, a także transport publiczny. Strajk ma jednak nie dotknąć transportu kolejowego i międzynarodowego ruchu lotniczego.
Wśród stanów, które - jak się oczekuje - strajk sparaliżuje w największym stopniu, są Bengal Zachodni, Tripura i Kerala, gdzie najsilniejsze są wpływy partii komunistycznej.
Drogi opustoszały
Większość dróg w Kalkucie, stolicy Bengalu Zachodniego, która jest uznawana za bastion związkowców, jest opustoszałych; ruch jest minimalny - relacjonuje BBC. Prawie wszystkie banki, sklepy i biura są tam nieczynne, wzdłuż chodników stoją zaparkowane taksówki i riksze, których kierowcy strajkują. Metro działa jednak normalnie.
Według indyjskiej telewizji strajk w niewielki sposób wpłynął natomiast na życie w Delhi i Bombaju. Wielu pracowników zostało na noc z poniedziałku na wtorek w biurach, żeby mieć pewność, że w dniu pracy stawią się w pracy.
Wywrzeć presję na rząd
Wezwanie do strajku podpisało 11 organizacji związkowych, żeby wywrzeć presję na centrolewicowy rząd premiera Manmohana Singha. Szef rządu, oskarżany przez opozycję o bezczynność, w ostatnich dniach bezskutecznie wzywał do odwołania akcji.
Prognozowany wzrost PKB w roku fiskalnym kończącym się w marcu jest w Indiach oczekiwany na poziomie 7 proc., czyli poniżej prognoz mówiących o 9 proc. Premier Singh stara się obniżyć deficyt budżetowy przez sprzedaż udziałów w państwowych firmach, czemu sprzeciwiają się związkowcy.
Źródło: PAP