"Niezapomniana i nieporównywalna z niczym innym" – tak zaplanowaną na 3 września defiladę wojskową w Pekinie zapowiada chińska państwowa gazeta "Global Times". Obchody organizowane z okazji 70. rocznicy pokonania Japonii w II wojnie światowej pokażą nie tylko potęgę wojskową Chin, ale przede wszystkim miejsce tego kraju na arenie międzynarodowej.
O znaczeniu, jakie najwyższe przywództwo Chin przykłada do tych obchodów, świadczy nie tylko wyjątkowa ilość miejsca poświęcanego im w chińskich mediach.
By były jak najbardziej huczne, specjalnie przesunięty został termin organizacji wielkiej parady wojskowej, która co pięć lat odbywała się 1 października, dla upamiętnienia przejęcia władzy w Chinach przez komunistów w 1949 roku. Jednak w październiku 2014 roku na placu Tiananmen w Pekinie były tylko tłumy zdezorientowanych mieszkańców chińskiej prowincji, którzy korzystając ze święta przyjechali zobaczyć słynny, ale pusty tego dnia plac.
Defilada na uroczystościach 65. rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej została bowiem nieoczekiwanie odwołana i przesunięta właśnie na obchody pokonania Japonii w II wojnie światowej, które odbędą się 3 września tego roku. W efekcie skromne upamiętnienie ważnego święta chińskich komunistów za kilka dni zostanie przyćmione manifestacją chińskiego nacjonalizmu i mocarstwowych aspiracji. To zmiana, która bardzo wiele mówi o obecnym politycznym kursie Chin.
Rozmach godny Państwa Środka
Rozmach, z jakim Komunistyczna Partia Chin przygotowuje defiladę, robi wrażenie. Na północ od Pekinu zbudowano na potrzeby prób kopię Placu Tiananmen, a w stanie najwyższej gotowości są reprezentacyjne jednostki sił lądowych, morskich i powietrznych, które intensywnie przygotowują się do uczestnictwa w obchodach. W sumie zaprezentować się ma około 12 tys. chińskich żołnierzy, kilkaset pojazdów i ponad 100 samolotów, w tym wszystko, co najlepsze w wojskowym arsenale. Agencja Xinhua zapowiedziała m.in. pokazanie siedmiu całkiem nowych typów chińskich rakiet.
Olbrzymie przygotowania dają się już we znaki zwykłym mieszkańcom Chin. W Pekinie od 20 sierpnia obowiązują dodatkowe ograniczenia w ruchu samochodów, w ścisłym centrum zamkniętych jest kilka głównych ulic, a intensywne ćwiczenia chińskiego lotnictwa utrudniają pasażerski ruch lotniczy pomiędzy Pekinem, Tiencinem i Szanghajem.
W dniu defilady dodatkowo na kilka godzin zostanie wstrzymany ruch na głównych lotniskach w stolicy, zostaną zamknięte leżące na trasie parady stacje metra, a wszystkie okna wychodzące na plac Tiananmen rozkazano zasłonić. Żeby cały naród mógł bez problemu uczestniczyć w celebracji święta, w dniach 3-5 września ogłoszono święto państwowe.
Dyplomatyczny zgrzyt
Imponująca parada, do której z takim zaangażowaniem przygotowują się Chiny, nie odbędzie się jednak bez dotkliwego dla Pekinu zgrzytu – nieobecności zachodnich przywódców. Stany Zjednoczone i państwa Europy Zachodniej wyślą na obchody jedynie niższych rangą ministrów lub dyplomatów. Jest to wyraz braku akceptacji dla rosnącej chińskiej asertywności w regionie oraz obawy przed niepotrzebnym pogorszeniem stosunków z Japonią, w którą obchody zakończenia II wojny światowej w Azji Wschodniej są wymierzone.
W rezultacie lista gości, którzy zjawią się na chińskiej paradzie, bardzo wiele mówi o obecnej pozycji Chin na arenie międzynarodowej. Mimo nieobecności Zachodu, zjawią się na niej przywódcy 30 państw, zaś na różnym szczeblu w sumie reprezentowanych będzie 49 państw, w tym Polska. Lista ta jest więc bardziej okazała niż w przypadku majowej parady w Moskwie, na którą, ze względu na rosyjską agresję na Ukrainę, przybyli przywódcy jedynie 23 z zaproszonych 68 państw.
Krewni i znajomi królika
Lista potwierdzonych przywódców państw stanowi ciekawy pokaz miejsca Chin we współczesnym świecie. Obecny będzie Władimir Putin oraz liderzy wszystkich państw Szanghajskiej Organizacji Współpracy, którzy zamanifestują w ten sposób łączące je z Chinami dobre relacje, ale też rosnące uzależnienie gospodarcze Rosji oraz Azji Środkowej.
W Europie Wschodniej zauważyć można chińskie przyczółki politycznych sojuszników – jako jedyne europejskie państwa poza Rosją, swoich przywódców wyślą Czechy, Białoruś, Serbia oraz Bośnia i Hercegowina. Polscy przywódcy nie wybierają się do Pekinu, ale mająca reprezentować Warszawę marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska i tak będzie politykiem wyższej rangi niż przedstawiciele wysyłani przez Niemcy, Francję czy Wielką Brytanię.
Poza tym obecni będą przywódcy regionalnych sojuszników Chin z innych kontynentów, m.in. prezydenci Wenezueli, Egiptu i RPA. Nieobecna będzie natomiast reprezentacja połowy państw Azji Południowo-Wschodniej, będącej kluczowym miejscem rywalizacji o wpływy pomiędzy Chinami, Japonią i, w mniejszym stopniu, Indiami.
Ciekawym szczegółem jest ponadto fakt, że dość nieoczekiwanie obecna w Pekinie będzie prezydent Korei Południowej, nie będzie zaś przywódcy Korei Północnej, dla której Chiny od dekad były jedynym sojusznikiem. Świadczyć to może zarówno o kryzysie w relacjach Pekinu z Pjongjangiem, jak też o postępującym zbliżeniu Pekinu z Seulem, wpierw gospodarczym, a teraz również politycznym.
Antyjapoński ton
Tylko co tak właściwie Pekin chce osiągnąć tą gigantyczną defiladą? Jednym z głównych efektów ma być sygnał wysłany Japonii, głównemu regionalnemu rywalowi Chin. Gigantyczna parada wojskowa ma zamanifestować chińską potęgę i gotowość do powstrzymania "japońskiej remilitaryzacji", hasła o tyle uzasadnionego, ile nadużywanego przez Chińczyków.
Tokio pod rządami Shinzo Abe rzeczywiście stara się zrzucić z siebie gorset narzuconej po II wojnie światowej pacyfistycznej konstytucji, na mocy której zobowiązywała się ona do nieposiadania lotnictwa czy marynarki wojennej.
Mimo że zapisy te zaledwie kilka lat po wojnie zaczęły być omijane, ponieważ Amerykanie potrzebowali w Japonii silnego sojusznika do przeciwstawiania się blokowi komunistycznemu w Azji Wschodniej, dopiero w ostatnich czasach zaczęto bardziej otwarcie podważać zasadność tych ignorowanych zapisów.
Premier Japonii zajęty „militaryzacją”
Ta głośno wyrażana antyjapońska narracja chińskiej defilady spotkała się już z reakcją premiera Japonii, który - wbrew wcześniejszym doniesieniom medialnym - nie pojawi się w Pekinie. Oficjalnym powodem odrzucenia zaproszenia był napięty program prac w parlamencie, nomen omen, nad umożliwieniem wykorzystania japońskiego wojska poza granicami kraju.
Ale tłumaczenie to nie zostało podchwycone nawet przez japońskie media - gazeta "Sankei" tłumaczyła decyzję Shinzo Abe raczej "solidarnością z zachodnimi przywódcami" i sprzeciwem wobec coraz bardziej ekspansjonistycznej postawy chińskiej armii.
Historia kluczem do przyszłości
Po drugie, Chiny starają się poprzez organizację z takim rozmachem obchodów końca II wojny światowej promować swoją rolę w walce ze światowym faszyzmem. Chiny poniosły w tym konflikcie, trwającym w Azji Wschodniej już od 1937 roku, bezwzględnie największe straty spośród wszystkich państw regionu. Szacuje się, że do 1945 roku śmierć w związku z wojną poniosło od 15 do 20 milionów Chińczyków. W kraju praktycznie unicestwiony został cały przemysł, a setki miast obróconych zostało w ruinę.
Podkreślanie kluczowej roli, jaką Chiny odegrały w ostatecznym zwycięstwie nad Japonią, ma stawiać je w szeregu z innymi państwami alianckimi i naturalnie predestynować do "moralnego prawa" do regionalnego przywództwa. Fakt, że z Japończykami walczyły przede wszystkim Chiny republikańskie, podczas gdy słabsze wówczas wojska komunistyczne były bardziej skupione na prowadzeniu wojny domowej, zręcznie się przy tym pomija.
Walka o serca i umysły
Po trzecie, i najważniejsze dla chińskiego prezydenta Xi Jinpinga, zamierzeniem jest zrobienie dużego wrażenia na własnych rodakach. To przekaz adresowany do przeszło miliarda mieszkańców Chin, którzy mają poczuć narodową dumę z heroicznej walki z japońskim najeźdźcą oraz z dzisiejszego odrodzenia chińskiej potęgi.
Dryfujący w nieznanym kierunku chiński komunizm, będący w przeszłości filarem władzy reżimu, musi stopniowo ustępować czemuś bardziej aktualnemu, a podkreślanie sukcesów rozwojowych ostatnich trzech dekad oraz uderzanie w nacjonalistyczne tony nadają się do tego doskonale.
Zwykli Chińczycy mają również silną potrzebę pokazania swojego gigantycznego wkładu w pokonanie państw Osi w czasie II wojny światowej, który, z czym trudno się nie zgodzić, rzeczywiście jest na świecie niedoceniany.
Parada donikąd?
Chińskie plany ignorują w rezultacie reakcję reszty świata na swoją gigantyczną paradę. Przywódcy państw Zachodu wypominają, że rozmach defilady i wojenna retoryka, nawet jeśli historyczna, niepotrzebnie zwiększają napięcie w Azji Wschodniej. Pod tym względem Pekin traci najbardziej w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, których wojskowa obecność w regionie jest solą w oku chińskich przywódców. Tymczasem prężenie militarnych muskułów jest najlepszą drogą, by utwierdzać Waszyngton co do konieczności dalszego utrzymywania znacznych sił w Azji Wschodniej.
Również pozostałe państwa azjatyckie odbierają chińską paradę z wielką ambiwalencją. Manifestacja wojskowej potęgi w połączeniu z trwającymi od wielu lat sporami terytorialnymi na morzach Wschodniochińskim i Południowochińskim poważnie nadwerężają ich zaufanie względem pokojowych i dobrosąsiedzkich planów Pekinu.
Chiny kontra reszta świata
Wszystko to jednak nie będzie miało znaczenia w dniu starannie przygotowywanych uroczystości 3 września. Tego dnia w Pekinie niebo ma być błękitne, słońce w pełni, a miliardy ludzi na całym świecie mają z zapartym tchem obserwować wojskową potęgę nowego światowego mocarstwa. Mocarstwa, które chce pokoju, ale jednocześnie czuje się skrępowane obecnym międzynarodowym porządkiem, narzuconym właśnie po II wojnie światowej.
Autor: Maciej Michałek\mtom