Czego dowiedzieliśmy się z Wikileaks? Niczego nowego


Interesujące, ciekawe, miejscami rozbawiające, ale czy szokujące? Czy w ujawnionych do tej pory  przez Wikileaks amerykańskich depeszach dyplomatycznych jest coś, czego uważni obserwatorzy nie wiedzieliby wcześniej? Czy Wikileaks odkryło karty, których istnienia nikt nie przypuszczał? Raczej nie. Upublicznione depesze są w większości tylko potwierdzeniem faktów, których się domyślano lub o których po prostu wiedziano.

Opisując dyplomatyczne przecieki ujawnione przez Wikileaks często zapomina się o dwóch sprawach. Po pierwsze, ujawnione depesze ukazują stan wiedzy amerykańskich dyplomatów lub ich opinie albo też relacje ze spotkań z osobami trzecimi. Należy zatem do depesz podchodzić ze sporą rezerwą, tym bardziej że zdarzają się w nich czasami niefrasobliwości (np. niepewność co do zajmowanego przez opisywaną postać stanowiska), a źródłami informacji dla amerykańskich dyplomatów są częstokroć postaci, które trudno podejrzewać o szczerą chęć podzielenia się z obcymi dyplomatami swoją wiedzą bez jednoczesnej próby ugrania własnych interesów.

Po drugie, informacji zawartych w depeszach nie można traktować bezkrytyczne jako niewątpliwie prawdziwych. Pokazuje to przykład jednej z głośniejszych (notabene znikających) depesz dotyczącej prawdopodobnego kupna przez Iran północnokoreańskich rakiet BM-25. Po opublikowaniu depesz w światku analityków wojskowych zawrzało, a wielu z nich – również amerykańskich – wątpi w prawdziwość tej informacji. Transfer części i technologii owszem, uważają analitycy, ale sprzedaż całych, gotowych rakiet, jest raczej nie do pomyślenia. Załóżmy więc, że tym razem amerykańscy dyplomaci popełnili błąd w rozeznaniu sytuacji. Ile takich błędnych informacji znajduje się i znajdzie w depeszach?

Nic nowego?

Trzeba jednak przyznać, że większość depesz wywołuje mniej kontrowersji i dyskusji co do prawdziwości zawartych w nich informacji. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że depesze te jedynie potwierdzają opinie i informacje już wcześniej dostępne każdemu zainteresowanemu omawianymi przez nie sprawami.

Chińscy hakerzy zaatakowali Google’a na zlecenie władz? Trudno byłoby znaleźć poważnego analityka, który uzna, że tak masowy cyberatak w kraju, gdzie Internet jest pod ścisłą kontrolą, byłby możliwy bez udziału Pekinu. Król Arabii Saudyjskiej domagał się bombardowania Iranu? W rzeczy samej żądanie w tak bezpośredniej formie nie obiegło wcześniej światowej prasy, ale niechęć arabsko-perska i sunnicko-szyicka jest dobrze znana, a strach w regionie przed nuklearnym potencjałem Teheranu nie dotyczy tylko Izraela.

Sporo zamieszania wywołała także depesza instruująca dyplomatów, by szpiegowali przedstawicieli innych państw i organizacji, z sekretarzem Ban Ki Munem na czele. Jakkolwiek drastycznie nie miałoby to zabrzmieć, trudno sobie wyobrazić, by personel dyplomatyczny liczącego się państwa tego nie robił. I naiwnością byłoby sądzić, że takich zadań nie dostali przedstawiciele innych mocarstw.

Rosja nie mogła zaskoczyć

Czy można być zaskoczonym opiniami amerykańskich dyplomatów w Moskwie, kiedy ci opisują mafijne powiązania rosyjskich oficjeli lub uwikłanie władz w zabójstwo Aleksandra Litwinienki? Jeśli choć trochę zna się najnowszą historię Rosji oraz mechanizmy sprawowania w niej władzy nie tylko politycznej ale i ekonomicznej, nie można. Nowością nie są też przypuszczenia co do dodatkowych źródeł utrzymania rosyjskiego premiera. Portfel Władimira Putina zajmuje bowiem wielu rosyjskich i zagranicznych dziennikarzy od wielu lat. Nie brakuje nawet książek na ten temat.

Jako wstrząs nie mogą być też traktowane opisy kordialnej przyjaźni między Kremlem a niektórymi europejskimi przywódcami, np. Silvio Berlusconim. Wśród analityków zajmujących się Rosją Włochy Berlusconiego od dawna mają etykietę „konia trojańskiego” a co najmniej sojusznika Rosji.

Takie przykłady można mnożyć: obawy co do nowego kursu tureckich władz i losu pakistańskiego arsenału atomowego; uwagi na temat instrumentalnej roli, jaką odgrywa katarska telewizja Al-Jazeera; opisy korupcji i nepotyzmu w Azji Środkowej i Afganistanie; cała seria sylwetek czołowych światowych polityków (niezaprzeczalnie smacznych, ale kto nie domyśliłby się, że Muammar Kadafi jest paranoikiem, a jedynym mężczyzną w Unii Europejskiej jest Angela Merkel?). Niewiele, jeśli w ogóle, z depesz ujawnionych do tej pory przez Wikileaks zmienia rewolucyjnie obraz świata.

W sprawie Polski na razie żadnych nowości

A co z informacjami dotyczącymi Polski? Tu również do tej pory bez rewelacji. O wyjątkowej polskiej aktywności w czasie wojny gruzińsko-rosyjskiej mógł nie słyszeć tylko Polak, który nie słyszał w ogóle o tej wojnie. Dreszcz emocji mogłaby wzbudzić informacja, że Gruzja prosiła Polskę o broń, gdyby nie było o tym wiadomo od dawna. Tak samo w przypadku krytycznego stanowiska szefa niemieckiego MSZ wobec Eriki Steinbach.

Również sprawa tarczy antyrakietowej, która pojawia się w kilku depeszach, nie zyskuje wiele na ich ujawnieniu. Niechęć Baracka Obamy do planów poprzednika w Białym Domu była powszechnie znana, a demokratyczny prezydent nie robił nigdy tajemnicy z tego, że zależy mu bardziej na stosunkach z Rosją niż z sojusznikami z Europy Wschodniej. W tym kontekście opis pośredniego handlu „rezygnacja z tarczy w zamian za reset plus twardsze stanowisko wobec Iranu” nie może zaskakiwać. Tak jak to, że Rosja w stosunkach z Polską wykorzystuje energetykę jako instrument nacisku.

Czego się dowiedzieliśmy?

Czy zatem wiedza płynąca z ujawnionych depesz jest bezużyteczna? Z pewnością nie. Po pierwsze, pokazuje, że amerykańska administracja podziela wiele powszechnych wśród obserwatorów przypuszczeń i opinii co do wielu problemów, których jednak z oczywistych względów głośno nie artykułuje. Po drugie, pokazuje, że jeśli dyplomacja USA nie porusza publicznie jakiegoś problemu, to nie oznacza, że nie zdaje sobie sprawy z jego istnienia.

Po trzecie, pokazuje, jak sprawnym godnym pozazdroszczenia aparatem, mimo błędów i uproszczeń, dysponuje amerykańska dyplomacja w niemal każdym zakątku świata, chociaż samo ujawnienie depesz pokazuje jednak, że nawet najsprawniejsza machina ma swoją achillesową piętę.

Pytanie brzmi tylko, czy ujawnienie depesz nie jest tylko przykładem ludzkiego błędu, ale też przewrotnie dowodem potwierdzającym amerykański system wartości, z wolnością słowa na czele. Czy można sobie wyobrazić przeciek takich depesz z Rosji czy Chin? Choć Julian Assange zapowiada, że można, należy w to wątpić.

CZYTAJ WYBRANE, PRZETŁUMACZONE DEPESZE WWW.TVN24.PL/DOKUMENTY Czytaj raport o przecieku dokumentów Wikileaks

Źródło: tvn24.pl