Sarin to genialny środek do zastraszania. Śmiertelna dawka to zaledwie mikrogramy, a porażeni ludzie cierpią niewyobrażalnie, umierają w strasznych męczarniach - tłumaczą eksperci skutki bojowego użycia broni chemicznej w Syrii. Są zgodni, że do ataków tego typu dochodziło od początku wojny w tym kraju. Materiał magazynu "Czarno na białym" TVN24.
7 kwietnia, Duma. Syryjskie miasto położone we Wschodniej Gucie na Północ od Damaszku. - Tego akurat dnia, w sobotę bombardowanie konwencjonalne trwało do rana i było dość ciężkie - wspomina Michał Kurpiński z Fundacji Wolna Syria. - Od samych bomb konwencjonalnych zginęło tego dnia ponad 30 osób. Mieszkańcy chronili się w piwnicach, bo w przypadku ostrzału jest to najpewniejsze. Natomiast w przypadku użycia gazu piwnica to jest pułapka - mówi.
- Po całym dniu ostrzału, wieczorem nadleciały śmigłowce i jeden z nich zrzucił zasobnik, który nie eksplodował, tylko uwolnił gaz - mówi Kurpiński. Bomba z niebezpieczną substancją chemiczną spadła na szpital. Kolejna na budynek obok. W ataku zginęło kilkadziesiąt osób, kilkaset zostało rannych.
"Narzędzie, które zastrasza"
Jak opowiada Michał Kurpiński, w takiej sytuacji Syryjczycy "pomagają sobie, obmywając ciało, pozbywając się odzieży". - Bezsilność lekarzy jest ogromnie poruszająca. Bo również ludzie, którzy zdążyli dotrzeć do punktów medycznych, duża część z nich na przestrzeni kilku kolejnych godzin zmarła. Osobie autentycznie porażonej środkiem chemicznym w Gucie nie ma możliwości udzielić pomocy - podkreśla.
Jak tłumaczy ekspert ds. bezpieczeństwa i zagrożeń terrorystycznych prof. Daniel Boćkowski, broń chemiczna "jest narzędziem, które zastrasza". - Uderza na ślepo w całą ludność cywilną - mówi podkreślając, że "wojna domowa w Syrii obfitowała w różnego rodzaju oskarżenia o używanie broni chemicznej".
Do ataków z jej użyciem w Syrii od początku wojny dochodziło niemal codziennie. - Reżim Asada sięgał po tę broń. Czasami to były drobne ładunki, czasami tłumaczono, że to nie oni, tylko trafili w rebeliancką fabrykę broni chemicznej, albo że rebelianci gdzieś weszli w posiadanie czegoś, czego z kolei reżimowi nie udało się zabrać - wskazuje prof. Boćkowski.
- Dłuższy czas mieliśmy do czynienia z atakowaniem przy pomocy chloru, wystarczyły beczki z chlorem zrzucane na pozycje rebelianckie. Chlor skuteczny jest jako środek bojowy, chociaż nigdzie nie znajdziemy go na liście substancji zabronionych, bo przecież służy do oczyszczania wody - podkreśla.
Niewyobrażalne cierpienia
Do największego ataku chemicznego w Syrii doszło w 2013 roku. Rozproszony wtedy sarin zabił ponad 1700 osób. W czwartek amerykańskie media podały że, w moczu i krwi ofiar ataku w Dumie znaleziono ślady chloru i sarinu. Sarin to silnie trujący środek paralityczno-drgawkowy. Uzyskany w 1939 roku w Niemczech. Jako środek owadobójczy. Bezbarwny, bezwonny, wnika do organizmu przez skórę i drogi oddechowe.
Zdaniem Krzysztofa Patureja z Międzynarodowego Centrum Bezpieczeństwa Chemicznego w Polsce, sarin to "genialny środek do zastraszania". - On blokuje tylko jeden enzym, który odpowiada za wszystkie reakcje, które nie wymagają myślenia, czyli za trawienie, za ślinienie, za wydalanie, za układ krążenia, za układ oddechowy. Działa praktycznie natychmiast - zaznacza.
Powoduje zwężenie źrenic, duszności, bóle w klatce piersiowej, wymioty i drgawki. Po chwili z ust zaczyna wydobywać się piana, a człowiek zapada w śpiączkę, w której się dusi. Śmiertelna dawka to zaledwie mikrogramy sarinu. - Ci ludzie cierpią niewyobrażalnie, umierają w strasznych męczarniach - podkreśla Krzysztof Paturej.
Do stosowania broni chemicznej nie przyznaje się żadna ze stron konfliktu w Syrii, pewne tropy jednak są. - Mówi się o ataku z powietrza, o ataku przez śmigłowce i zrzucanie tak zwanych bomb beczkowych - mówi Paturej. - Takich środków nie mają siły opozycyjne, praktycznie jedynym podmiotem, który ma potencjał techniczny do używania broni chemicznej jest strona rządowa - przyznaje.
Tam umierało się z głodu
Dlaczego syryjska władza sięga po broń chemiczną? - To pytanie często się pojawia, bo oczywiście mówi się, że to bzdura, bo po co al-Asad miałby to robić? - przyznaje Michał Kurpiński. - I tak zwycięża (…), po co mu taki atak, tylko ściągnie na siebie gniew społeczności międzynarodowej - kontynuuje. - Ale do czego ten atak jest potrzebny, to się staje jasne dopiero, jak spojrzymy na tę sytuację w długiej perspektywie - zauważa.
- Guta to taki spory region, który był bardzo zdecydowanie przeciwko rządowi. Od początku rewolucji armia rządowa nałożyła blokadę, to znaczy odcięła dojazd do tego regionu, tam się umierało z głodu, z braku leków, w pewnym stopniu od bombardowań i ostrzału - wyjaśnia.
W takiej pułapce żyło przez lata ponad 400 tysięcy ludzi. - Kiedy tym ludziom zezwolono w końcu Gutę opuścić, to mówimy o geście wręcz humanitarnym, o wielkim sukcesie negocjacyjnym, że nareszcie ci cywile są wolni - mówi ekspert. - Kiedy de facto oni zostali wydaleni z własnych domów pod przymusem - podkreśla.
Pięć dni po ataku rebelianci kontrolujący dotąd miasto złożyli broń. Ludność cywilna opuściła Dumę, a kontrolę przejęły siły rządowe.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Czarno na białym" TVN24.
Autor: mm / Źródło: tvn24