Świat w ostatnich tygodniach obiegły kolejne szokujące relacje o zbrodniach w chińskich obozach koncentracyjnych, które Biały Dom otwarcie nazwał ludobójstwem. Na naszych oczach trwa próba zniszczenia całego narodu wraz z jego historią i kulturą. Czy jest szansa na powstrzymanie tej tragedii? Zachód przez lata przymykał oko, bo sam się na tym bogacił. Ale stalinowski duch masowych represji nigdy z Chin nie zniknął – podkreśla ekspert ds. Chin dr Michał Bogusz.
ZOBACZ FILM DOKUMENTALNY O SYTUACJI UJGURÓW "W UŚCISKU CHIN" >>>
Światowe mocarstwo nabiera przekonania o swojej wyższości i buduje potężną armię. Rozpoczyna się szukanie wrogów, cenzura i propaganda stają się wszechobecne. Nieprzychylni władzy ludzie znikają bez śladu na ulicach. Celem zorganizowanych ataków jest zwłaszcza jedna z mniejszości – staje się ona ofiarą kampanii oszczerstw, a miliony jej przedstawicieli z łapanek trafiają do obozów koncentracyjnych. Tam ich codziennością są elektrowstrząsy, podtapianie, bicie, eksperymenty medyczne i zbiorowe gwałty.
To nie lata 30. XX wieku w nazistowskich Niemczech czy komunistycznej Rosji. To rok 2021 w Chinach, w których - na naszych oczach - powstała państwowa machina represji.
Jak to możliwe? Dlaczego nikt nie reaguje, a historia znów się powtarza?
Dwa Dzikie Zachody
Chiny nie zawsze wyglądały tak jak obecnie – współczesne granice kraju ukształtowały się dopiero po II wojnie światowej, mają więc raptem kilkadziesiąt lat.
Pierwotnie Chiny zajmowały jedynie ziemie w dorzeczu Żółtej Rzeki. Włączanie w granice imperium kolejnych terytoriów było długim, kontynuowanym przez kolejne dynastie procesem krwawych podbojów, trwających aż do momentu, w którym dotarły do niemal niemożliwych do pokonania geograficznych przeszkód – Himalajów, pustyń i nieurodzajnych stepów.
Ostatnimi rozdziałami tworzenia się terytorium Chin w dzisiejszym kształcie było podporządkowanie sobie Tybetu oraz znajdującej się na granicy Azji Środkowej rozległej Dżungarii – dawniej potężnej krainy, której nazwa przetrwała jedynie w określeniu... jednego z gatunków chomika.
Dżungaria została brutalnie zajęta i zniszczona w połowie XVIII wieku oraz ponownie – po buncie – w połowie XIX wieku w ramach podboju przez Chiny tak zwanego Dzikiego Zachodu. Mało kto bowiem wie, że niemal jednocześnie miały wówczas miejsce dwa podboje dwóch Dzikich Zachodów. Jednego, rozsławionego filmowymi westernami, w Ameryce Północnej, i drugiego, o którym nigdy nie powstał żaden film – w Chinach. Oba, według dzisiejszych pojęć, są przykładami wielkiego ludobójstwa.
Naród bez państwa
Większość dawnego terytorium Dżungarii stała się najdalej na zachód wysuniętą prowincją Chin – Sinciangiem. W rezultacie podboju pamięć o istnieniu tej historycznej krainy zatarła się, przypominają jednak o niej potomkowie dżungarskiej ludności – Ujgurowie, muzułmański naród pochodzenia tureckiego. To obecnie jeden z najliczniejszych na świecie narodów nieposiadających własnego państwa. Mającą własną kulturę, język i tradycję społeczność szacuje się na 13-15 milionów osób.
Ujgurzy nigdy nie zapomnieli o swojej przeszłości, ani nie zrezygnowali ze starań o zachowanie odrębności. Po powtórnym podboju przez Chiny w XIX wieku szanse na nią jednak poważnie zmalały, gdyż aneksja ta stała się częścią układu między dwoma sąsiednimi mocarstwami – Chinami i Rosją. Strategiczne znaczenie ujgurskich ziem w samym sercu Azji zaczęło być coraz bardziej dostrzegane przez światowe imperia.
Ujgurzy wracali mimo to do walki niepodległościowej, ilekroć nadarzała się ku temu okazja. Po upadku cesarstwa chińskiego w 1912 roku znów sięgnęli po broń, by przy poparciu Moskwy dwukrotnie na krótko wybić się na niepodległość - w 1933 i w 1944 roku.
Próby te ostatecznie zakończyło zwycięstwo komunistów w chińskiej wojnie domowej w 1949 roku i przejęcie władzy w Chinach przez Mao Zedonga. Odzyskał on kontrolę nad Sinciangiem, nadając mu jedynie formalną autonomię, i rozpoczął proces niszczenia kulturowych odmienności na terytorium Chin.
Od tamtej pory Ujgurzy pozostają pod chińską władzą. Muzułmański, pustynno-stepowy Sinciang wciąż mocno odróżnia się jednak od reszty Chin i domaga większych możliwości samostanowienia. I to właśnie jest jego przekleństwem – w autorytarnych Chinach niezmiennie nie ma bowiem miejsca na różnorodność, a tym bardziej na jakikolwiek sprzeciw. Ludność ujgurska od podboju pozostaje więc solą w oku władz w Pekinie.
"Absolutny brak litości"
Zachodni świat po raz pierwszy usłyszał szerzej o siłowej polityce Chin względem Ujgurów dopiero w 2001 roku - po ogłoszeniu przez USA globalnej wojny z terroryzmem. Działania Pekinu zostały jednak wówczas przyjęte ze zrozumieniem - Ujgurzy stworzyli własne organizacje separatystyczne, które przeprowadzały w Chinach zamachy terrorystyczne.
Ale 20 lat później sytuacja nie jest już tak łatwa do usprawiedliwienia. Separatyści okazali się dość nieliczni i po przejęciu władzy przez Xi Jinpinga szybko ulegli chińskiej potędze, zaś zamachy ustały. A jednak nowy chiński przywódca nie chciał jedynie takiego zwycięstwa – chciał zduszenia wszelkiej odmienności i niezależności w Sinciangu, tak aby separatystyczne myśli już nigdy do niego nie powróciły. "Absolutny brak litości" – wezwał w 2014 roku Xi Jinping, o czym dowiedzieliśmy się z wewnętrznych chińskich dokumentów, które wyciekły kilka lat później.
W rezultacie niemal z roku na rok w jednej prowincji powstała gigantyczna sieć obozów koncentracyjnych, obozów pracy, miejsc odosobnienia i zwykłych więzień. Eksperci szacują, że tego typu ośrodków utworzono już niemal 500, a bez sądu czy adwokata trafiło do nich od jednego do nawet trzech milionów Ujgurów. Ludzie ci zabierani są bez ostrzeżenia z ulic, zakładów pracy i własnych domów, często w nocy lub tuż przed świtem. Trafiają do obozów na minimum 12 miesięcy.
Jednocześnie trwa kampania totalnej inwigilacji wszystkich mieszkańców Sinciangu oraz niszczenie ich bogactwa kulturowego. Zwalczane jest używanie języka ujgurskiego, obchodzenie ujgurskich świąt, niszczone są również miejsca związane z kulturą islamską. Jak wynika z obszernej analizy Australian Strategic Policy Institute, od 2017 roku zdewastowanych lub uszkodzonych zostało 58 procent meczetów, cmentarzy czy miejsc pielgrzymek, jak mauzoleum w Ordam Padishah.
W sumie to około 16 tysięcy zniszczonych lub uszkodzonych meczetów.
Cel jest jeden – zastraszyć wszystkich Ujgurów i zabić ich wszelką kulturową odmienność. Według niemieckiego sinologa i etnologa Adriana Zenza, nie ma już dziś Ujgura, który w obozach nie miałby przynajmniej jednego członka rodziny lub przyjaciela.
Przymykanie oczu
- Możemy tu mówić o stalinowskim duchu masowych represji, bo chińscy komuniści czerpali wzorce z ZSRR – uważa dr Michał Bogusz, ekspert ds. Chin Ośrodka Studiów Wschodnich. - Ten duch stamtąd nigdy nie wyparował, on był w Chinach cały czas. To świat zachodni przymykał oczy na niektóre sprawy w Chinach, bo tak było wygodnie, bo można było się bardzo bogacić na handlu z Chinami. Jednocześnie łudzono się perspektywą, że jak nie będzie się naciskać na chińskie władze, to one będą ewoluować i Chiny zaczną zmieniać się w oczekiwanym kierunku, otworzą, zdemokratyzują się - dodaje.
Wskutek takiego podejścia obozy pracy i praca przymusowa w Chinach nigdy nie zniknęły, a zachodnie firmy w rosnącym stopniu z tej pracy przymusowej w Chinach korzystały. - Nawet jak kilka lat temu chińskie władze ogłosiły likwidację systemu kierowania decyzją administracyjną do obozów pracy na okres do trzech lat, to bardzo szybko likwidowane centra zostały po prostu przemianowane na centra do walki z uzależnieniami, które robiły dokładnie to samo.
Bo w Chińskiej Republice Ludowej lista możliwych uzależnień jest bardzo długa, jest na niej nawet uzależnienie od krytykowania władzy.Michał Bogusz
I choć stworzona w Sinciangu machina represji wymierzona w Ujgurów jest czymś, co wykracza poza "normę" nawet w dyktaturze takiej jak Chiny, w kraju na razie nikogo nie przerażają informacje, że władza buduje sieć obozów koncentracyjnych czy obozów pracy dla własnych obywateli.
Główny powód jest bardzo prozaiczny: do Chińczyków zwyczajnie informacje te nie docierają. - Należy pamiętać, że chińskie władze bardzo mocno kontrolują przekaz medialny. Najprawdopodobniej my, Europejczycy, wiemy o sytuacji w Sinciangu znacznie więcej niż przeciętny Chińczyk – zauważa Bogusz.
Jeżeli nawet informacje docierają do Chińczyków, to z reguły są szczątkowe, a ich wydźwięk jest inny niż w dramatycznie doświadczonej totalitaryzmami Europie. - W Chinach istnienie obozów pracy przymusowej, w których panują dramatyczne warunki, nie jest w żaden sposób kojarzone z tym, co robili naziści i sowieci w Europie lub Japończycy w samych Chinach – wyjaśnia ekspert OSW.
- Jest grupa intelektualistów, którzy dostrzegają te analogie, ale Chińczycy en masse nie widzą tego. Zwłaszcza, że chińskie społeczeństwo jest skłonne do pewnego stopnia akceptować istnienie takich obozów. Edukacja przez pracę to od zawsze stały element chińskiego więziennictwa i dotyczy praktycznie każdego więźnia, tak samo politycznego jak pospolitego przestępcy - dodaje.
Drugie ludobójstwo Ujgurów
Na Zachodzie coraz więcej wiadomo o straszliwych zbrodniach, do których dochodzi w Sinciangu. W pierwszych miesiącach 2021 za pośrednictwem m.in. BBC na jaw wyszły kolejne, dramatyczne relacje z chińskich obozów. Byłe osadzone mówią w nich o "systemie masowych gwałtów", których dopuszczają się obozowi strażnicy.
Jak zauważa Bogusz, zbrodnie te to nie tyle zorganizowane działanie Pekinu, ile "przejaw zaplanowanego braku kontroli". - Ten system tak w Chinach funkcjonuje i wbrew pozorom pozostawia on lokalnym władzom bardzo dużo luzu. Centrala wyznacza jedynie generalny kierunek, cel, ale w sposobie jego realizacji pozostawia już sporą swobodę - tłumaczy.
- Lokalni działacze mogą dzięki temu próbować się wykazać i nikt się nie przejmuje metodami ich działań, dopóki sprawa nie stanie się głośna lub problematyczna. Wtedy z kolei centrala może łatwo wszystkiego się wyprzeć i oskarżyć lokalnych działaczy o wypaczenia przy realizacji słusznych celów, nadanych przez dobrą władzę – zauważa ekspert.
Niezależnie od tego, kto dokładnie z chińskiej administracji odpowiada za sytuację w Sinciangu, poczucie, że Ujgurzy po raz kolejny doświadczają ludobójstwa, narasta. Zgodnie z definicją ludobójstwo to zbrodnia przeciwko ludzkości, obejmująca celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych, zarówno poprzez fizyczne zabójstwa członków grupy, jak i wstrzymanie urodzeń w obrębie grupy, stworzenie warunków życia obliczonych na fizyczne wyniszczenie, czy przymusowe odbieranie dzieci.
- I w Sinciangu ma miejsce celowe uniemożliwianie urodzin w obrębie określonej grupy – Ujgurów – podkreśla Bogusz. - Na wiele sposobów - poprzez rozdzielanie rodzin i wysyłanie mężczyzn i kobiet do oddalonych od siebie obozów, przez przymusowe sterylizacje, przymusowo stosowaną antykoncepcję, na przykład w postaci spiralek, których kobiety nie są w stanie same usunąć, czy wreszcie przymusowe aborcje. Liczba aborcji w całych Chinach maleje, podczas gdy w Sinciangu gwałtownie rośnie - wskazuje.
Próba zniszczenia całej mniejszości narodowej wraz z jej historią i kulturą trwa, i ma prawdopodobnie duże szanse powodzenia.
Złudne nadzieje
Z dużym prawdopodobieństwem najsilniejszym bodźcem, by powstrzymać ludobójstwo w Sinciangu, byłby dla Pekinu sprzeciw samych Chińczyków. W końcu każdy obywatel widząc, do czego zdolna jest chińska partia komunistyczna, mógłby zadać sobie pytanie: a co, jeśli to ja będę następny w kolejce do obozu?
- Jest duży potencjał, że przedostanie się tych informacji szerzej do chińskiej opinii publicznej zaszkodziłoby rządom partii komunistycznej, ale nie da się tego przesądzić – ocenia ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. - Wszystko zależy od wielu zmiennych, od aktualnego poparcia dla partii, które można porównać do noża ceramicznego: równocześnie twarde i kruche. Trzeba pamiętać, że ani my, ani nawet Pekin niewiele wie o tym, co naprawdę myślą Chińczycy, bo oni od urodzenia są uczeni, by bać się szczerze odpowiadać na pytania. Dlatego we wszelkiego rodzaju sondażach czy badaniach opinii publicznej Chińczycy odpowiadają tak, jak myślą, że oczekują tego rządzący - mówi.
Prawdziwe nastroje wśród Chińczyków można więc dziś jedynie przewidywać w oparciu o szczątki niezmanipulowanych danych. Ostatnio okazję do tego dała aplikacja społecznościowa Clubhouse, służąca do tworzenia czatów głosowych. - Całkiem niedawno przez prawie trzy tygodnie działała ona w Chinach bez ograniczeń i w tym czasie tworzonych było na niej wiele chatroomów, w których wspólnie dyskutowali Chińczycy z kontynentu, Chińczycy z zagranicy oraz Ujgurzy. I widać było, że przynajmniej część Chińczyków była zszokowana i zawstydzona tym, czego się dowiedziała od Ujgurów o działaniach chińskich władz – przyznaje Bogusz.
Ekspert dodaje jednak, by pamiętać, że "Chińczycy, którzy w ogóle byli gotowi wziąć udział w takich rozmowach, byli też po prostu skłonni do szerszego spojrzenia i do przyznania, że coś jest nie tak". - Nie każdy ma jednak takie podejście. Jednocześnie Pekin od lat stara się jak najbardziej niszczyć wśród Chińczyków wizerunek Ujgurów w Chinach, przedstawiając ich najczęściej jako drobnych złodziejaszków czy terrorystów. I te lata partyjnej propagandy w jakimś stopniu też muszą działać – zaznacza.
Mniejszości na celowniku
Jeszcze bardziej niż w przypadku etnicznych Chińczyków kontrolowany jest propagandowy przekaz medialny skierowany do przedstawicieli mniejszości etnicznych – Ujgurzy są bowiem tylko jedną z 55 oficjalnie uznawanych mniejszości, stanowiących w sumie 8 procent chińskiej populacji. W związku z tym szanse na to, że informacje o zbrodniach przeciwko Ujgurom wywołają gwałtowną reakcję innych mniejszości żyjących w Chinach, są czysto teoretyczne.
Ekspert OSW zwraca ponadto uwagę, że w Chinach wyróżnić można dwa rodzaje mniejszości. - Jedna to mniejszości mocno zasymilowane, które zamieszkują tereny w Chinach właściwych i są otoczone przez ludność Han [czyli etnicznych Chińczyków – red.], a druga to mniejszości zewnętrzne, które nie są tak dobrze zasymilowane, mają własne aspiracje, historię samodzielności, jak właśnie Ujgurzy, ale też Tybetańczycy i Mongołowie - mówi.
- W przypadku tych pierwszych to już zasymilowane mniejszości i niewiele się różnią od Chińczyków Han, a samo rozróżnienie ich bywa płynne. Dla przykładu, bogacąca się mniejszość Chińczyków Hakka, prześladowana przez całe stulecia, w latach 20. XX wieku w czasie rozbicia dzielnicowego w Chinach zwyczajnie przekupiła rząd w Pekinie, by uznał ich też za Chińczyków Han - tłumaczy.
Rzeczywista odmienność i ewentualne obawy o postawy separatystyczne dotyczą więc jedynie kilku zewnętrznych mniejszości w Chinach, którym jednak pozostawiono niewiele swobody. Cały czas jest rozszerzany program pracy przymusowej w Chinach, między innymi w Tybecie. - Tam w ostatnich latach również pojawiły się nowe obozy pracy, choć o trochę innym charakterze, ponieważ są to raczej polowe obozy dla Tybetańczyków zmuszanych do pracy przy budowie strategicznych dróg w Himalajach – zauważa dr Bogusz.
Trwa także przenoszenie części przymusowej siły roboczej z Sinciangu do innych części Chin, jednak nie ma to nic wspólnego z likwidacją obozów dla Ujgurów. - Oficjalnie nazywa się to "ukończeniem nauki". Władze informują, że przenoszeni ludzie skończyli "szkolenia" w dotychczasowym obozie pracy, zostali "zderadykalizowani", nabyli nowe kompetencje, i władze pomogły im teraz znaleźć nową pracę w innych częściach Chin. Rozproszenie przymusowych robotników po różnych częściach kraju tymczasem sprawia, że problem mniej rzuca się w oczy, a nad samymi robotnikami łatwiej jest utrzymać kontrolę, kiedy znajdą się setki, jeżeli nie tysiące kilometrów od domu – tłumaczy Bogusz.
Prawda, która wyzwoli?
Według eksperta, jednak nawet gdyby jakimś cudem do Chińczyków dotarła cała prawda o zbrodniach dokonywanych w Sinciangu, nie musiałoby to oznaczać egzystencjalnego zagrożenia dla rządów partii komunistycznej. Jak bowiem zauważa, "rządy autorytarne odnawiają się przez zmianę ekipy". - Dzięki temu chińskiej partii komunistycznej nie szkodzi świadomość Chińczyków, że ta sama partia odpowiedzialna była za monstrualne zbrodnie z czasów wielkiego skoku (1958-1962) czy rewolucji kulturalnej (1966-1976) - podkreśla. W skrajnej sytuacji mogłoby więc wystarczyć, gdyby odsunąć obecnych przywódców z partii komunistycznej i zastąpić ich nowymi przywódcami. Też z partii komunistycznej.
Czy więc Ujgurzy mają szanse doczekać się sprawiedliwości? Czy można spodziewać się choćby ograniczenia funkcjonowania sieci nieludzkich obozów?
Gdy z Zachodu zaczęła napływać krytyka gigantycznego gułagu, w jaki potajemnie zamieniono niemal cały Sinciang, chińskie władze zareagowały w charakterystyczny dla siebie sposób. Najpierw zanegowały istnienie obozów, później zapewniały, że znajdujący się w nich ludzie przebywają tam dobrowolnie i "cieszą się wyższym poczuciem szczęścia, satysfakcji i bezpieczeństwa niż kiedykolwiek wcześniej".
Dopiero, gdy liczba dowodów na zbrodnie dokonywane na Ujgurach stała się przytłaczająca, Pekin postanowił uciąć dyskusję nazywając wszystkie zarzuty kłamstwami i podkreślając, że nikt nie ma prawa ingerować w jego wewnętrzne sprawy.
Z jednej strony nie sprawiło to, że świat całkiem odwrócił głowę od Sinciangu i losu milionów jego mieszkańców - w styczniu Stany Zjednoczone po raz pierwszy otwarcie oskarżyły Chiny o dokonywanie ludobójstwa, w lutym Wielka Brytania zażądała, aby do uciemiężonej prowincji wpuszczeni zostali niezależni śledczy z ramienia ONZ, w marcu Unia Europejska nałożyła sankcje na kilku chińskich urzędników i jedną firmę, po raz pierwszy od ponad 30 lat.
Z drugiej jednak strony szanse na to, że gesty świata zachodniego odniosą realne efekty, są minimalne, a sposoby wywierania nacisku na Chiny - ograniczone.
Bez optymizmu
Dr Michał Bogusz pozostaje więc daleki od optymizmu. Tym bardziej, że jak dotąd równie marginalna jest reakcja świata muzułmańskiego na tragedię Ujgurów, w tym zdominowanych przez muzułmanów państw Azji Środkowej. Nawet Turcja coraz słabiej potępia chińskie działania w Sinciangu i to pomimo, że Ujgurzy są przecież ludem pochodzenia tureckiego.
- W przypadku państw Azji Środkowej, zdominowanych przez muzułmanów, milczenie w dużym stopniu wynika z obaw o reakcję ich własnych społeczeństw, które mogłyby się domagać jakichś działań – wyjaśnia ekspert OSW. - To także efekt ich rosnących powiązań gospodarczych z Chinami. Jeśli lokalne rządy zaczęłyby krytykować Pekin i bronić Ujgurów, to nie tylko mogłyby zagrozić własnej stabilności wewnętrznej, ale też zaszkodzić swoim gospodarkom. Poza tym byłoby to zbędnym wyzwaniem dla rządzących tam niedemokratycznych reżimów: zdecydowane postawienie jakiejś sprawy wymagałoby jednocześnie podjęcia inicjatywy, a wówczas naraziłyby się na pokazanie, jak są słabe - uważa.
Zdecydowanej krytyki czy gróźb pod adresem Pekinu nie słychać również ze strony islamskich organizacji terrorystycznych. – Tu jednak dużo może się zmienić po wycofaniu Amerykanów z Afganistanu, gdy w ten sposób z "bliskiej zagranicy" Chin zniknie obecnie główny wróg islamskich terrorystów. Na pewno bowiem dotychczasowe działanie Chin w cieniu USA było dla Pekinu bardzo wygodne – zauważa dr Bogusz.
Trudno jednak nadzieje na powstrzymanie rozlewu krwi i obronę praw człowieka pokładać w terrorystach. I na pewno nie na takich obrońców zasługują Ujgurzy.
Autorka/Autor: Maciej Michałek
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: David Cliff/Anadolu Agency/Getty Images