Obozy dla Ujgurów w chińskim Sinciangu
Ujawnione dokumenty zawierają dane ponad trzech tysięcy mieszkańców chińskiej prowincji Sinciang. Szczegółowo opisują najbardziej osobiste aspekty ich codziennego życia. Na 137 stronach znajdują się informacje o tym, co ci ludzie jedzą, jak często się modlą, w co się ubierają, z kim się kontaktują.
Informacje są pogrupowane w tabelach. Kluczowa jest treść ostatniej kolumny - tam są decyzje, czy osoba przebywająca w obozie internowania powinna w nim pozostać, czy go opuścić. A także - czy ci, którzy wyszli już na wolność, nie powinni do obozu wrócić.
Jak zauważa BBC, to dowód, który zaprzecza twierdzeniom chińskich władz, jakoby obozy internowania miały jedynie cel edukacyjny.
"Najsilniejszy dowód, że Pekin aktywnie prześladuje i karze"
Jak twierdzi ekspert do spraw Chin dr Adrian Zenz z Fundacji Pamięci Ofiar Komunizmu w Waszyngtonie (Victims of Communism Memorial Foundation), tajna lista jest dowodem na to, że chińskie państwo traktuje każdy przejaw religijności ze strony swoich obywateli jako potencjalne zagrożenie.
- Te dokumenty są najsilniejszym dowodem, jaki widziałem, świadczącym o tym, że Pekin aktywnie prześladuje i karze za tradycyjne praktyki religijne - mówi Zenz.
Jak pisze BBC, cytując dr. Zenza, "aby wykorzenić domniemaną nielojalność, państwo musiało znaleźć sposób na przeniknięcie do domów i serc Ujgurów".
Ukarana za noszenie chusty, ukarany za kliknięcie w link
Według brytyjskiego portalu dokumenty są kluczowym dowodem ukazującym, jak chińskie władze wykorzystywały szczegółowe informacje z życia prywatnego Ujgurów przy podejmowaniu decyzji o zamykaniu przedstawicieli tej mniejszości w obozach internowania.
BBC podaje przykład 38-letniej kobiety o imieniu Helchem, która została wysłana do obozu zwanego reedukacyjnym, gdy władze dowiedziały się, że kilka lat temu nosiła muzułmańską chustę. Innych zamykano w obozach w związku z aplikowaniem o paszport, co może wskazywać, że w prowincji Sinciang sam zamiar podróży zagranicznej był postrzegany jako oznaka radykalizmu religijnego - zauważa BBC. W przypadku 28-letniego mężczyzny o imieniu Nurmement powodem wysłania do obozu było "kliknięcie w link, który nieintencjonalnie odesłał go na zagraniczną stronę internetową".
Podobnych przypadków "arbitralnych, retrospektywnych prześladowań" było więcej - zauważa portal brytyjskiego nadawcy.
Pekin odpiera zarzuty, ale istnieniu obozów nie zaprzecza
Komunistyczne chińskie władze początkowo zaprzeczały istnieniu sieci obozów, ale z czasem przyznały się do prowadzenia takich placówek, które nazywają "centrami kształcenia zawodowego". Twierdzą, że stanowczo prowadzony nadzór jest konieczny, by uchronić Sinciang przed terroryzmem, separatyzmem i ekstremizmem religijnym.
Rządzący kwestionują też publikowane przez zagraniczne media obliczenia, według których w obozach przebywa od miliona do dwóch milionów ludzi. - To fabrykowanie danych - oświadczył Shohrat Zakir, gubernator Sinciangu. Oskarżył USA o oczernianie chińskich władz w związku z ich polityką wobec Sinciangu. Nie podał jednak własnej wersji liczby osób, które trafiły do obozów.
Według Zakira, wszyscy objęci programem reedukacyjnym "z pomocą rządu znaleźli stabilne zatrudnienie, poprawili jakość życia i są szczęśliwi". Państwowe media podają, że program przewiduje naukę języka mandaryńskiego, chińskiego prawa i umiejętności zawodowych oraz "usuwanie radykalizmu".
Autorka/Autor: ft,momo//rzw
Źródło: BBC, tvn24.pl