- Wysłanie chińskich samochodów do Europy to nie zjawisko rynkowe, ale ideologiczna decyzja Chin.
- Chiny są poważnym zagrożeniem dla zaawansowanego technologicznie przemysłu w Polsce, nie tylko w produkcji samochodów osobowych, ale też autobusów czy taboru kolejowego.
- Kierowcy w Europie stoją przed wyborem: czy chcą drogie samochody teraz, czy jeszcze droższe za kilka lat.
- Na czym polega fenomen chińskich samochodów i co się za nim kryje? Polecamy wcześniejsze artykuły cyklu: Oto, skąd się wzięły chińskie samochody i czego nie powiedzą nam w salonach oraz "Czerwone" samochody wysłane do Europy na chwałę komunizmu.
Branża motoryzacyjna ma w Europie szczególne znaczenie. To serce całego jej przemysłu, które stanowi 7 proc. PKB Unii Europejskiej, zapewnia kilkanaście milionów miejsc pracy i odpowiada za aż 30 procent korporacyjnych wydatków na innowacje. Branża ta od dekad była "filarem europejskiej gospodarki", jak podkreślono w raporcie firmy McKinsey & Company zatytułowanym "Europejski przemysł motoryzacyjny: Jak odzyskać konkurencyjność". Trudno byłoby wskazać branżę mającą większe znaczenie dla europejskiego przemysłu niż właśnie produkcja samochodów.
Tymczasem do kilku europejskich portów niemal jednocześnie zaczęły tysiącami przybywać konkurencyjne samochody z Chin. Rozładowywane z ogromnych statków transportowych przede wszystkim w Belgii, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, czekają następnie na kupców z całego kontynentu. I czekają zwykle niezbyt długo - tylko w pierwszym półroczu 2025 roku chińskie marki podwoiły swój udział w europejskim rynku, zwiększając go do 4,8 proc. - wynika z danych JATO Dynamics. McKinsey już prognozuje, że chińskie samochody są na prostej drodze, by doścignąć popularnością auta z Japonii i Korei Południowej.
Tak gwałtowne pojawienie się atrakcyjnej konkurencji z Chin, która dotąd była niemal nieobecna w Europie, wywołało na rynku prawdziwe trzęsienie ziemi. Tym dotkliwsze, że europejski przemysł motoryzacyjny i bez niego znajdował się już w kryzysie. Teraz jednak napływ tanich i nowoczesnych chińskich samochodów zagroził, że ten filar europejskiego przemysłu zostanie "dobity".
Samochody niczym sznur
Cała ta sytuacja nie jest zbiegiem okoliczności. - Bez wątpienia to też celowe działanie Chin na rzecz osłabienia konkurentów, w tym europejskiego przemysłu - komentuje Jakub Jakóbowski, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW). - I takich działań jest dużo więcej niż tylko w branży motoryzacyjnej, a niektóre też znacznie bardziej brutalne niż po prostu zalanie rynku swoimi subsydiowanymi produktami - zauważa, wskazując na wstrzymanie wiosną dostaw metali ziem rzadkich i wykonanych z nich magnesów trwałych.
Tamten kryzys przeszedł zupełnie bez echa, bo "Europa po prostu wpadła w popłoch". - W zasadzie UE nawet nie nagłośniła sprawy, tylko zgodziła się na chińskie warunki, by jak najszybciej przywrócić dostawy. Tak Chiny dały już Europie lekcję, co mogą zrobić z jej przemysłem - zauważa ekspert, dodając, że w październiku Pekin wprowadził kolejne, znacznie poważniejsze restrykcje w tym zakresie.
Teraz jednak losy europejskiego przemysłu mogą rozstrzygnąć się właśnie w motoryzacji. Bo branża ta jest nie tylko bardzo duża, ale też dająca życie niezliczonym branżom pomocniczym i tysiącom poddostawców rozsianych na całym kontynencie. Kurczenie się branży motoryzacyjnej będzie oznaczać upadanie tych poddostawców niczym kostek domina.
Tymczasem źródłem problemu jest nie tylko spadająca konkurencyjność samochodów z Europy, ale w ogromnym stopniu polityczny plan napisany i wdrożony w Pekinie. Plan, który niewiele ma wspólnego z prawami rynku, zwykłym handlem, a tym bardziej z interesami kierowców. Bo kierowcy, czyli my wszyscy, właśnie zostaliśmy przez Chiny postawieni przed niełatwym wyborem: czy wolimy mieć drogie samochody teraz, czy jeszcze droższe w niedalekiej przyszłości. Co to za plan?