W walce wśród republikanów o nominację w wyborach prezydenckich wpadek i skandali co niemiara. Mająca do niedawna czyste konto Michelle Bachmann w środę poślizgnęła się na politycznym mydle... to znaczy na nieistniejącej ambasadzie.
Na wiecu w Waverly w stanie Iowa Bachmann odniosła się do decyzji Brytyjczyków o zamknięciu ich ambasady w Teheranie po wtorkowym szturmie rozwścieczonego tłumu.
- Dokładnie to bym zrobiła, gdybym była prezydentem. Nie mielibyśmy ambasady w Iranie. Nie pozwoliłabym, żeby tam była - zawyrokowała Bachmann.
I niby wszystko się zgadza, tylko że Stany Zjednoczone faktycznie nie mają swojej ambasady w Teheranie od 1980 roku. Zamknięto ją po dramatycznych wydarzeniach w 1979 r. - ataku tłumu i wzięciu za zakładników 52 Amerykanów. Przetrzymywano ich przez 444 dni. Po tym wydarzeniu USA zerwały stosunki dyplomatyczne z Iranem.
Świadome hipotezy
Jeszcze kilka dni temu Bachmann mówiła, że w przeciwieństwie do swoich rywali w wyścigu republikańskim (Perry, Cain) nie zaliczyła żadnej wpadki. Teraz robi dobrą minę do złej gry, a jej sztab stara się ratować sytuację oświadczeniem: "Kongreswoman Bachmann jest (...) w pełni świadoma, że nie mamy ambasady w Iranie i nie mieliśmy jej od 1980 roku. Ona zgodziła się z działaniami podjętymi przez Brytyjczyków by zapewnić bezpieczeństwo pracownikom ambasady i mówiła hipotetycznie".
Źródło: ABC News