Minister spraw zagranicznych Turcji Mevlut Cavusoglu spotkał się z sekretarzem stanu USA Mikem Pompeo. Po spotkaniu powiedział dziennikarzom, że po tych rozmowach w Waszyngtonie wsparcie USA dla kurdyjskich milicji będzie nie do zaakceptowania.
Szefowie dyplomacji nie wystąpili razem na konferencji prasowej. Wydali wspólny komunikat, w którym zapowiedzieli kolejne spotkania, mające rozwiązać "problemy dwustronne w duchu partnerskim i sojuszniczym". Cavusoglu powiedział, że Turcja i USA uzgodniły termin i warunki wycofania kurdyjskich milicji, czyli Ludowych Jednostek Samoobrony (YPG) z miasta Manbidż w północnej Syrii, ale ani on, ani Departament Stanu USA nie podał na ten temat żadnych dodatkowych informacji.
Turecka agencja Anatolia podała już w środę, że Turcja i USA osiągnęły już w tej sprawie porozumienie, ale Waszyngton natychmiast zaprzeczył tym informacjom. Cavusoglu powiedział też, że jest nie do zaakceptowania, by po jego poniedziałkowych rozmowach Stany Zjednoczone wspierały jeszcze kurdyjskich bojowników.
Podkreślił, odnosząc się do planu nabycia przez Turcję systemu obrony rakietowej S-400 od Rosji, że Ankara nie będzie akceptować żadnych gróźb ze strony USA w sprawie decyzji o zakupie tej broni. Zapewnił, że transakcja zakupu amerykańskich myśliwców F-35 nie będzie anulowana ani opóźniona. W Ankarze wicepremier Turcji i rzecznik rządu Bekir Bozdag powiedział po spotkaniu Pompeo i Cavusoglu, że Ankara ma prawo prowadzić operacje wojskowe przeciw kurdyjskim milicjom. Bozdag podkreślił, że tureckie siły mogą rozpocząć ofensywę przeciw Kurdom w irackich górach Kandil w pobliżu granicy z Iranem, kiedy tylko uznają to za konieczne.
Spory amerykańsko-tureckie
Reuters przypomina, że wizyta Cavusoglu w Waszyngtonie, o którą długo zabiegała Ankara, została zaaranżowana po okresie sporych napięć między Turcją a USA, których źródłem jest między innymi operacja tureckich sił w przeciwko YPG w syryjskim Afrinie rozpoczęta w styczniu.
Ankara wielokrotnie ogłaszała, że zamierza przeprowadzić operację zbrojną na całych kontrolowanych przez Kurdów terytoriach w północnej Syrii. Dla Waszyngtonu YPG to główny sojusznik w walce z Państwem Islamskim (IS) w Syrii, a Ankara uznaje YPG za organizację terrorystyczną, która należy do zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Ewentualne rozszerzenie tureckiej ofensywy w Syrii na wschód od Afrinu oznaczałoby, że tureckie wojska znajdą się w okolicy Manbidżu, gdzie według agencji Anatolia stacjonuje około 2 tys. amerykańskich żołnierzy. Jak podkreśla Reuters, Manbidż jest potencjalnym "punktem zapalnym", ponieważ oprócz Amerykanów stacjonują tam rządowe wojska syryjskie, kurdyjskie milicje i syryjscy rebelianci.
Autor: mtom / Źródło: PAP