Hipokryzja to pierwsze słowo, które ciśnie się na usta, jeśli chodzi o stosunek Zachodu do reżimu Muammara Kaddafiego - twierdzi Al-Dżazira i na dowód pokazuje, jak ulegli i uprzejmi względem dyktatora byli światowi przywódcy, gdy to służyło ich interesom. I jak bardzo wstrzemięźliwi byli w krytykowaniu zbrodni popełnianych przez libijski reżim, gdy w grę wchodziły pieniądze.
Jak pisze arabska telewizja Al-Dżazira na swoich stronach internetowych, śmierć Muammara Kaddafiego przed dwoma dniami była doświadczeniem otwierającym oczy.
Te same kraje, które teraz gratulują sukcesu powstańcom przez długie lata wspierały reżim Kaddafiego, rehabilitowały go i ignorowały "okrutną taktykę" mającą na celu uciskanie narodu libijskiego. Bo służyło to ich interesom.
Wielka Brytania otwiera drzwi
I tak Al-Dżazira podkreśla, że okres "zakochiwania się Zachodu w libijskim przywódcy" rozpoczął się w 2003 roku, od działań Wielkiej Brytanii. Wtedy to Mussa Kussa, ówczesny szef libijskiego wywiadu prowadził rozmowy z amerykańsko-brytyjskim teamem złożonym z agentów CIA i MI6.
Było tuż po inwazji na Irak, prowadzono wojnę z terroryzmem i Kaddafi wiedział, że po to, by przetrwać, musi iść na ustępstwa. I poszedł. Zamknął praktycznie wirtualny program atomowy, przyznał się de facto do tego, że Libia stała za katastrofą w Lockerbie i nawet wystosował list gończy za Osamą bin Ladenem. Nie poczynił jednak najmniejszych ustępstw, jeśli chodzi o politykę wewnętrzną i nie złagodził opresyjności swojego reżimu.
Blair przed beduińskim namiotem
Na efekty nie trzeba było jednak długo czekać. Wkrótce doszło w Trypolisie do spotkania Kaddafiego z ówczesnym premierem premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem. Nie tylko określił on zmiany poczynione przez Libię jako "niezwykłe", ale też siedział podczas spotkania przed beduińskim namiotem - jak to określa Al-Dżazira: ze swoim "nieskazitelnym uśmiechem", podczas nagrywanego przez telewizję "surrealistycznego" wydarzenia.
Jednak, czytamy w tekście, "to było bardzo rzeczywiste", rok później Wielka Brytania zdjęła z Libii obowiązujące sankcje i sprawiła, że "parias" Kaddafi dołączył do grona uznanych światowych przywódców.
USA śladami Wyspiarzy
Tego samego, 2004 roku amerykańskie sankcje nałożone na Libię zdjął George W. Bush i przywrócił pełne stosunki dyplomatyczne z Trypolisem. W tym samym czasie Libijczyków gnębiono, zagraniczni dziennikarze byli zatrzymywani przy próbach wjazdu do kraju, a libijskie bogactwo było trwonione przez rodzinę Kaddafiego. Jednak Zachodowi najwyraźniej to nie przeszkadzało - uważa Al-Dżazira - bo wtedy uważali dyktatora za przyjaciela.
Pełen rozkwit miłości Zachodu do Kaddafiego przypadł na 2010 rok, gdy do Libii przyleciała ówczesna sekretarz stanu USA Condoleezza Rice - ocenia Al-Dżazira. Jak ironicznie zauważa katarska telewizja - nie było wtedy namiotu, za to dyktator najwyraźniej został całkowicie oczarowany amerykańską polityk. Gdy pod koniec sierpnia 2011 roku powstańcy zdobyli jego posiadłość w Trypolisie, znaleźli tam album fotograficzny poświęcony właśnie Rice.
15 minut w ONZ, czyli półtorej godziny
W 2008 roku miało miejsce jeszcze jedno znaczące wydarzenie związane z Kaddafim - po raz pierwszy wystąpił na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
Przemówienie, przewidziane na 15 przeciągnął on do 90 minut. Wśród stwierdzeń, które wtedy padły były oskarżenia Rady Bezpieczeństwa o terroryzm i żądania zapłaty przez Europę Afryce 7 miliardów dolarów za grzechy kolonializmu.
Co ciekawe Włochy jeszcze w 2008 r. zdecydowały się zapłacić Libii 5 miliardów dolarów za 30-letnią okupację kraju, która zakończyła się w 1943 roku. A gdy w 2008 i 2009 roku Kaddafi przyleciał do Italii, pozwolono mu rozbić w Rzymie wielki beduiński namiot i tam spotkał się z nim premier Silvio Berlusconi. Wszystko to było jednak niewielką ceną za odnowienie kontaktów handlowych z państwem, dysponującym wielkimi złożami ropy naftowej (największe w Afryce i dziewiąte co do wielkości na świecie).
W 2010 roku Berlusconi dosłownie pocałował w rękę Silvio Berlusconiego podczas spotkania państw Ligi Arabskiej w Syrcie. Epizod był później szeroko pokazywany w mediach.
Żelazna pięść ułatwia interesy
Jak ocenia Al-Dżazira, bardzo łatwo zrozumieć, czemu Zachód tak chętnie wyciągnął rękę do dyktatora. "Jest znacznie łatwiej robić interesy z jednym człowiekiem, który rządzi żelazną ręką, niż młodą demokracją w bogatym w surowce mineralne, ale biednym państwie" - czytamy na stronie katarskiej telewizji.
Tak samo ocenił sytuację b. polski ambasador w Grecji dr Ryszard Żółtaniecki. - Wolimy mieć pewnego, obliczalnego dyktatora, niż niepewny, spontaniczny proces nawet demokratyczny, wolnościowy, z którego nie wiadomo, co może wyniknąć - powiedział TVN24.
Dlaczego nie Syria?
I choć ostatecznie Zachód postanowił stanąć po stronie libijskich rebeliantów i wspomóc ich w powstaniu przeciwko Kaddafiemu, gdy ten zagroził bombardowaniem swoich rodaków, nie postąpił podobnie w przypadku Syrii - wskazuje Al-Dżazira. Choć słowa "demokracja" i "wola ludu" są wszechobecne w ustach zachodnich polityków, choć prezydent Syrii Bashar al-Assad zabił ponad 3 tys. swoich rodaków, nie dzieje się nic.
Nie zarządzono ani jednego nalotu przeciwko jego siłom, ani jeden liczący się światowy przywódca nie spotkał się z przedstawicielami syryjskiej opozycji, a nikt nie chce słyszeć o interwencji w kolejnym arabskim kraju.
Jak podkreśla autor artykułu, korespondent Al-Dżaziry Imran Khan, różnica między traktowaniem Libii i Syrii jest "zapierająca dech w piersi". "Jak powiedziałem na początku artykułu: słowo hipokryzja, gdy chodzi o wspieranie albo niszczenie dyktatorów, jest potężnym słowem" - kończy artykuł.
Źródło: Al Jazeera, BBC, tvn24.pl