"Byłem przetrzymywany w strasznych warunkach"

Aktualizacja:

- Ambasada RP w Malezji interweniowała w tej sprawie i prowadzi dalsze działania w celu jej pełnego wyjaśnienia - poinformował portal tvn24.pl Konrad Zieliński z biura prasowego MSZ. Chodzi o zatrzymanie i odesłanie z Malezji polskiego obywatela pochodzenia wietnamskiego Trana Ngoc Thanh, który w Kuala Lumpur chciał spotkać się z wietnamskimi działaczami tamtejszego Komitetu Obrony Robotników. - Sprawa nie ma nic wspólnego z trwającą wizytą premiera Donalda Tuska w Wietnamie - zaznaczył rzecznik.

O sprawie poinformowało nas Stowarzyszenie Wolnego Słowa - polska organizacja, która współpracuje z wietnamskim Komitetem Obrony Robotników. Tran i inni Wietnamczycy mieszkający w Polsce założyli KOR w 2006 r. w Warszawie. Komitet działa na rzecz praw wietnamskich robotników pracujących na całym świecie, przede wszystkim jednak w rządzonym przez komunistów Wietnamie.

W piątek 3 września Tran poleciał do stolicy Malezji Kuala Lumpur, by tam spotkać się z lokalnymi związkowcami. - W Malezji pracuje ponad 100 tys. Wietnamczyków. Pracują po 12-15 godzin w bardzo ciężkich warunkach. Malezyjscy pracodawcy traktują ich tak jak w niewoli. Nasza organizacja spotyka się z działaczami i pomaga im. Już kilka konferencji wspólnych zorganizowaliśmy. Nie było żadnego kłopotu - mówi w rozmowie z tvn24.pl Tran.

Trzy dni w chłodzie i głodzie

Tym razem kłopoty się pojawiły. - Na lotnisku strażnicy zabrali mój paszport i powiedzieli, że nie mogę wjechać na terytorium Malezji. Oficjalnie nie mówili dlaczego, ale później jeden urzędnik mi powiedział, że to na polecenie rządu wietnamskiego - relacjonuje.

I tak Tran trafił do aresztu. - Pytałem dlaczego, mówiłem, że jestem obywatelem Polski, a to jest terytorium Malezji, a nie Wietnamu. Odpowiedzieli, że nie mogą mi tego wyjaśnić i że to nakaz z góry. Później zrozumiałem, że to była sprawa handlowa. Strona wietnamska eksportuje niewolników, a Malezja ich kupuje i obydwa kraje mają w tym interes - opowiada.

Trzy dni spędził w zimnym ciasnym pomieszczeniu. - Zabrali mi wszystkie rzeczy, lekko ubrany siedziałem w zimnym pokoju, gdzie było jeszcze 60 innych osób. Nic do jedzenia i picia - wspomina.

Strażnicy zabrali mu także lapotopa i telefon komórkowy - jedyną możliwość kontaktu ze światem. - Na szczęście przed aresztowaniem zdążyłam zadzwonić do mojego znajomego w Polsce - mówi Tran i dodaje, że to właśnie on zawiadomił ambasadę w Kuala Lumpur, która w sprawie interweniowała. Malezyjczycy - mimo próśb polskiego obywatela - kontaktu z konsulem odmawiali, "ponieważ był weekend, a w sobotę i niedzielę polska ambasada nie pracuje".

Wreszcie, dzięki interwencji polskiego konsula Tran odzyskał wolność. - W poniedziałek po południu strażnicy wprowadzili mnie do samolotu. Nie dali mi nawet dokumentów. Otrzymałem je dopiero we Frankfurcie - mówi.

Tran już zapowiada, że jego organizacja złoży oficjalny protest do władz Malezji. - Nie można tak traktować ludzi w demokracji - mówi. Na razie musi wrócić do zdrowia. Po trzech dniach w zimnym, zatłoczonym areszcie leży chory w łóżku w Warszawie.

"Zajmujemy się sprawą"

Sprawa wygląda nieco inaczej według informacji MSZ. - Mężczyzna został zatrzymany na lotnisku w Malezji 4 września. Powodem zatrzymania - jak podają lokalne władze - jest to, że Tran Ngoc Thanh znajduje się w tamtejszym "rejestrze osób niepożądanych". Wietnamczyk spędził dwie doby w pomieszczeniu dla osób zatrzymanych na terenie urzędu imigracyjnego na lotnisku (tzw. holding room) i 6 września ostał odesłany z Malezji do Europy lotem Lufthansy - poinformował Konrad Zieliński z MSZ. Nic nie wiadomo o rzekomym utrudnianiu kontaktu z polskim konsulem.

Wiadomo, że polska ambasada interweniowała w sprawie Trana Ngoc Thanh i nadal prowadzi działania mające na celu wyjaśnienie całego wydarzenia. Ministerstwo wyklucza, by zatrzymanie miało jakikolwiek związek z tym, że obecnie premier przebywa z wizytą w Wietnamie.

Prowokacja?

Innego zdania jest jednak prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa Wojciecha Borowika, który uważa, że zatrzymanie w Malezji Wietnamczyka z polskim paszportem jest efektem interwencji wietnamskich komunistów, a fakt, że zatrzymanie ma miejsce podczas pobytu szefa rządu w Hanoi, nie jest przypadkowe.

- W tej sytuacji działanie wietnamskiego reżimu nosi wszelkie znamiona politycznej prowokacji - pisze prezes stowarzyszenia w specjalnym oświadczeniu przesłanym tvn24.pl.

Źródło: tvn24.pl