To był akt, który w moim przekonaniu służył temu, żeby zmusić Władimira Putina do negocjowania warunków swojego odejścia - mówił w "Rozmowie Piaseckiego" Sławomir Dębski, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Według niego za Jewgienijem Prigożynem - szefem Grupy Wagnera, która przeprowadziła bunt w Rosji - stali potężni ludzie. - Prawdopodobnie jest to grupa znacznie liczniejsza, niż nam się wydaje, znacznie potężniejsza. Mamy do czynienia raczej z sojuszem - ocenił ekspert.
Dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Sławomir Dębski mówił w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 o buncie najemniczej Grupy Wagnera, która w weekend przeprowadziła zbrojną rebelię w Rosji. Jewgienij Prigożyn i podległe mu siły wyruszyły z Ukrainy w "marsz sprawiedliwości", którego celem miała być Moskwa. Ostatecznie, w wyniku negocjacji z Władimirem Putinem, w których pośredniczył białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka, Prigożyn wtrzymał rajd i zgodził się udać na Białoruś.
Prigożyn "z całą pewnością miał potężnych sojuszników"
Zdaniem Dębskiego, działania wagnerowców "to był akt polityczny". - To był akt, który w moim przekonaniu służył temu, żeby zmusić Putina do negocjowania warunków swojego odejścia, przyszłości, może emerytury - powiedział ekspert.
Jak ocenił, Prigożyn "z całą pewnością miał potężnych sojuszników". - Po pierwsze, do przeprowadzenia tej operacji, czyli wejścia do Rostowa, zajęcia wojskowych budynków, następnie przeżycia całej operacji - wskazywał. Ocenił, że "zapewnili mu, że Putin nie będzie w stanie dokonać na nim zemsty bezpośrednio, natychmiast".
CZYTAJ WIĘCEJ: 36 godzin "marszu sprawiedliwości"
Na pytanie, czy mogły to być osoby ze struktur władzy, z otoczenia samego Putina lub ze służb specjalnych, dyrektor PISM odparł, że "to muszą być ludzie, którzy pozwolili wagnerowcom na zajęcie budynków rządowych i na marsz na Moskwę". - A także są na tyle potężni, że musieli obiecać Prigożynowi, że nie straci życia natychmiast, że będą go ochraniać w przyszłości, czyli także w Białorusi - dodał.
- Nie chciałbym żadnych nazwisk wprowadzać do debaty publicznej w tej chwili, dlatego że prawdopodobnie jest to grupa znacznie liczniejsza, niż nam się wydaje, znacznie potężniejsza. Mamy do czynienia raczej z sojuszem - powiedział Dębski.
"Chodził o to, żeby rozpocząć negocjacje o przyszłości Putina"
Gość TVN24 pytany, dlaczego wagnerowcy się zatrzymali i nie doszło do ewentualnego przejęcia władzy, powiedział, że jego zdaniem "chodziło o to, żeby Putina osłabić, ale nie zabić". - Chodził o to, żeby rozpocząć negocjacje o przyszłości Putina. Bo pamiętajmy, że kończy mu się kadencja w przyszłym roku, formalnie są wybory - wskazywał.
Według szefa PISM sobotnią rebelią "osiągnięto to, że Putin stał się de facto politycznie pełniącym obowiązki prezydenta Rosji i musiał zaakceptować, że jego przyszłość będzie przedmiotem negocjacji, jakichś rozmów wewnątrz kremlowskiej elity".
- Ci, którzy stali za Prigożynem, uważali, że co oni zyskują na tym, jak Putin w zasadzie bez żadnych negocjacji przedłuży swoją kadencję? Oni chcą coś dla siebie wynegocjować. Mało tego, żeby wynegocjować, muszą grozić Putinowi, że nie musi być prezydentem Rosji - kontynuował.
Dodał, że weekendowe wydarzenia przyniosły również "wiele takich konsekwencji, które nie były planowane przez niego". - W Rosji mógł zostać uruchomiony pewien proces polityczno-społeczny, który pozostanie poza kontrolą kogokolwiek". Jak mówił, gdy wkroczyli do Rosji, "wagnerowcy byli witani niczym przywódcy opozycji, jako bohaterowie", a to "świadczy o tym, że wojna (w Ukrainie - red.) jest niepopularna".
"Putin nazwał Łukaszenkę muchą", teraz "musi prosić" go o pośrednictwo
Dębski zauważył też, że "Putin został zmuszony do negocjacji z Prigożynem, do zaakceptowania pośrednictwa Łukaszenki".
Ekspert przypomniał przy tym, że 20 lat temu "Putin nazwał Łukaszenkę muchą i (że) trzeba oddzielić muchę od kotletów". - To znaczy pokazał Łukaszence miejsce w całym systemie rosyjskiej władzy - wyjaśniał, dodając, że "teraz Putin musi prosić w pewnym sensie Łukaszenkę do pośredniczenia w rozmowach ze swoim byłym kucharzem". - Upokorzenie - podsumował.
Mówił też, że zaangażowanie przywódcy Białorusi w sprawę "to jest element strategii wyjścia z kryzysu". - Dla obu stron było wygodnie, żeby pośrednictwo wziął ktoś, kto jest rozpoznawalny w Rosji, a jednocześnie nie jest bezpośrednio częścią tego rosyjskiego systemu - powiedział.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24