Brytyjska premier Theresa May broniła w poniedziałek w Izbie Gmin decyzji o udziale Wielkiej Brytanii w interwencji w Syrii, tłumacząc, że na podstawie wcześniejszych działań "doszła do wniosku, że same wysiłki dyplomatyczne nie przyniosą odpowiedniego skutku".
Szefowa rządu tłumaczyła w specjalnym wystąpieniu przed posłami, że przeprowadzone bombardowania były "ograniczone i precyzyjnie wymierzone" w cele wojskowe i miały na celu "osłabienie syryjskiego programu rozwoju broni chemicznej oraz odstraszenie przed jej ponownym użyciem".
Jak oceniła, to, że w 2018 roku może dojść do ataku chemicznego na ludność cywilną, jest "plamą na [honorze - przyp. red.] ludzkości" i - jej zdaniem - wymagało to natychmiastowej reakcji.
"Parlamentarna tradycja"
May powiedziała, że decyzja o ataku została podjęta, gdy brytyjskie władze "doszły do wniosku, że same wysiłki dyplomatyczne nie przyniosą odpowiedniego skutku" ze względu na konsekwentne próby zablokowania rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ i wniosków o zorganizowanie niezależnego śledztwa w tej sprawie przez Rosję.
Szefowa rządu oskarżyła lidera opozycyjnej Partii Pracy Jeremy'ego Corbyna o to, że gdyby - jak sugerował on w niedzielę - brytyjski rząd musiał każdorazowo uzyskać poparcie Rady Bezpieczeństwa ONZ przed decyzją o użyciu siły, byłoby to "przyznaniem Rosji prawa weta w stosunku do polityki zagranicznej" Wielkiej Brytanii.
Premier broniła także decyzji o podjęciu interwencji wojskowej bez uprzedniej konsultacji z Izbą Gmin i jej zgody, co od roku 2003 jest parlamentarną tradycją.
Jak tłumaczyła, jej decyzja "wymagała oceny danych wywiadowczych i informacji, z których wiele nie mogłoby zostać udostępnionych parlamentowi" ze względu na bezpieczeństwo narodowe.
- Zawsze jasno mówiliśmy, że rząd ma prawo do szybkiej reakcji w interesie narodowym. Jest dla mnie absolutnie jasne, że obowiązkiem parlamentu jest obciążanie mnie odpowiedzialnością za takie decyzje (...) ale jest również moim obowiązkiem jako premiera, aby decyzje takie podejmować - tłumaczyła.
Podobne interwencje
May odmówiła jednoznacznego potwierdzenia, że wszystkie przyszłe interwencje militarne będą musiały być zatwierdzone przez Izbę Gmin.
Jak tłumaczyła, "będą sytuacje, w których okaże się konieczne, by rząd mógł podjąć [szybką - red.] decyzję, a ze względu na operacyjne bezpieczeństwo sił zbrojnych będzie musiało to się odbyć bez debaty w parlamencie". Premier zastrzegła jednak, że w takiej sytuacji "jest słuszne, aby premier pojawił się [w parlamencie - red.] najwcześniej, jak to możliwe".
Pytana o podstawę prawną dla operacji militarnej, szefowa rządu wskazała na podobne interwencje zbrojne w 1991 i 1992 roku podczas wojny w Zatoce Perskiej oraz w 1999 roku w Kosowie, wskazując na aspekt humanitarny i konieczność ulżenia cierpieniu ludności cywilnej.
May podkreśliła przy tym, że sobotnie naloty "nie miały na celu interweniowania w wojnę domową w Syrii ani doprowadzenia do zmiany reżimu", lecz jedynie uniemożliwienie ponownego użycia broni chemicznej.
"Kaprysy amerykańskiego prezydenta"
Dodała, że "nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości" co do gotowości rządu do zapobiegania sytuacji, w której użycie broni staje się normalną praktyką. Zaznaczyła, że dotyczy to w równym stopniu przypadku Syrii, jak i Wielkiej Brytanii, co było nawiązaniem do niedawnej próby otrucia byłego pułkownika GRU Siergieja Skripala przy użyciu produkowanej w Rosji chemicznej substancji bojowej typu Nowiczok.
Premier broniła się także przed zarzutami, że zrealizowała wolę amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Powiedziała, że zdecydowała się na atak "nie dlatego, że prezydent Trump nas o to poprosił, ale dlatego, że sądzi, że to była słuszna decyzja".
Corbyn przypomniał szefowej rządu, że "odpowiada przed parlamentem" i nie zobowiązują jej "kaprysy amerykańskiego prezydenta". Dodał, że jego zdaniem podstawa prawna do przeprowadzenia nalotów była wątpliwa.
Lider laburzystów powiedział też, że Izba Gmin powinna przyjąć nową ustawę, która "przekształciłaby nieskuteczną tradycję parlamentarną w prawny obowiązek", zgodnie z którym każda interwencja wojskowa musiałaby zostać zaaprobowana przez deputowanych.
Corbyn argumentował, że skoro "nie ma poważniejszej kwestii niż życie i śmierć", to parlament ma prawo "powstrzymać rząd przed udziałem w operacjach militarnych".
Przywódca laburzystów bronił też wcześniejszych zabiegów dyplomatycznych o rozwiązanie konfliktu w Syrii, wskazując między innymi na porozumienie byłego amerykańskiego sekretarza stanu Johna Kerry'ego z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem w sprawie zniszczenia ponad 600 ton broni chemicznej należącej do reżimu prezydenta Syrii Baszara el-Asada.
Połowa Brytyjczyków za decyzją premier
Opublikowany w poniedziałek późnym popołudniem nowy sondaż dla telewizji Sky News pokazał, że Brytyjczycy zmienili przez weekend opinię na temat nalotów na Syrię i 49 procent z nich popiera decyzję podjętą przez szefową rządu (wcześniej 36 procent), a 37 procent jest przeciw (wcześniej 40 procent).
45 procent respondentów uznało, że rząd powinien był wcześniej skonsultować swą decyzję z parlamentem, i dokładnie taki sam odsetek ankietowanych ocenił, że nie było to konieczne.
Jeszcze w niedzielę badania wskazywały, że większość Brytyjczyków - 54 procent - uważa, że posłowie powinni mieć prawo wcześniejszego głosowania w tej sprawie (30 procent respondentów było innego zdania).
W sobotę połączone siły Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji przeprowadziły serię nalotów w Syrii w ramach akcji odwetowej za użycie broni chemicznej 7 kwietnia w Dumie pod Damaszkiem.
O atak chemiczny kraje Zachodu oskarżają syryjski reżim. Celem bombardowań był wojskowy ośrodek naukowo-badawczy w Damaszku, zajmujący się technologią broni chemicznej, oraz składy znajdujące się na zachód od miasta Hims.
Autor: MR / Źródło: PAP