Ulicami Mińska przeszła w niedzielę wielotysięczna manifestacja przeciw sfałszowanym zdaniem białoruskiej opozycji wyborom prezydenckim. Protestujący próbowali dojść do samego pałacu prezydenckiego, lecz drogę odcięły im milicja i wojsko. Milicja pod pałacem nie interweniowała. Niezależne media szacują, że liczba protestujących przekroczyła 100 tysięcy, a mogła sięgnąć nawet 200 tysięcy.
W pobliżu Pałacu Niepodległości uczestnicy protestu przez pewien czas stali naprzeciwko sił milicji i wojska, które stopniowo były wzmacniane. Według nadającego z miejsca reportera portalu TUT.by byli tam funkcjonariusze OMON-u z tarczami, żołnierze z jednostki 3214, pojazdy Rubież z podniesionymi siatkami, polewaczki, ciężarówki milicyjne. Funkcjonariusze byli uzbrojeni w wyrzutnie granatów hukowych.
W końcu, między innymi po odśpiewaniu kilku piosenek, ludzie zaczęli się rozchodzić. Według szacunków mediów niezależnych liczba uczestników protestu mogła przekroczyć 100 tysięcy. Najbardziej śmiałe szacunki mówią nawet o 200 tysiącach ludzi.
Marsz Nowej Białorusi miał te same postulaty, co rekordowy kilkusetysięczny protest w Mińsku w ubiegłą niedzielę: uwolnienie więźniów politycznych i wszystkich zatrzymanych w czasie protestów, dymisja prezydenta Alaksandra Łukaszenki oraz przeprowadzenie nowych wyborów.
"Ludzie mają przekonanie, że to musi potrwać"
- To dobrze, że tłum się rozchodził. Gorzej, gdyby został i konfrontował się z milicją, jak to działo się w pierwszych dniach protestów. Ludzie mają przekonanie, że to wszystko musi potrwać. Są na to przygotowani. Wiedzą, że protest pokojowy będzie przekonujący dla innych obywateli Białorusi i dla świata. Do czegoś takiego są zdolni. To nie są ludzie, którzy gotowi są rzucać kamieniami w milicjantów - relacjonował w rozmowie z TVN24 publicysta "Krytyki Politycznej" Sławomir Sierakowski, który znajduje się w Mińsku.
- Co więcej, oni wiedzą dobrze i widać to w oczach ludzi, którzy stoją po drugiej stronie, że są tacy sami. Przeszedłem blisko tych żołnierzy. Wśród nich są chłopcy po 18 lat, najchętniej byliby tu z biało-czerwono-białymi flagami, ale są poborowymi. Za odejście z wojska grozi wieloletnia kara, więc nie są to ludzie, którzy mają wybór. Opozycja cały czas wysyła sygnał - słuchajcie, wiemy, że jesteście z nami. Nie wiem, czy odważyliby się strzelać, nie mówię tu oczywiście o OMON-ie i KGB - dodał.
Niedzielne protesty Sierakowski określił jako "surrealistyczne". - Zapowiadały się bardzo niebezpiecznie. Na Placu Niepodległości wydawało się, że zgromadzi się pięć, może osiem tysięcy ludzi. Po zapowiedziach Łukaszenki obawiałem się, że protest zakończy się na zduszeniu, bardzo zdecydowanej reakcji MSW i KGB, bo takie polecenie dostały służby. One zaś zaczęły puszczać pieśni sowieckie z megafonów, ostrzegać protestujących, ale ci w pewnym sensie zaczęli się bawić. Napięcie spadło, bo władza zachowuje się tak dziwacznie, że trudno zachować powagę. I nagle zrobiło się 100-200 tysięcy ludzi. A jak zebrało się tylu, nie wiem, ile tego wojska tam stało, to trudno w takim gronie bać się tej władzy - mówił.
W niedzielę protesty odbywały się także w innych miastach, między innymi w Kobryniu, Grodnie, Nowopołocku, Żłobinie, Kalinkowiczach, Mohylewie, Homelu, Rzeczycy, Baranowiczach, Żabince czy Brześciu.
Początek na placu Niepodległości, później marsz pod pomnik Mińska Miasta-Bohatera
Niedzielna demonstracja rozpoczęła się o godzinie 14 (13 czasu polskiego). Grupy Białorusinów z różnych części stolicy przemaszerowały na plac Niepodległości. Zebrało się na nim co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób. Milicja wielokrotnie wzywała uczestników do rozejścia się, tłumacząc, że akcja jest nielegalna, jednak tłum reagował na te apele gwizdem i dezaprobatą.
Następnie, około godziny 15 czasu polskiego protestujący przeszli pod hotel Planeta. Znajduje się on naprzeciw Obelisku - pomnika Mińska Miasta-Bohatera, upamiętniającego II wojnę światową. Pomnik i znajdujące się obok Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej zostały otoczone szczelnym kordonem żołnierzy oraz zasiekami z drutu kolczastego.
Raport tvn24.pl: Wybory na Białorusi
- Tam już stoi armia. Demonstranci zbierają się pod hotelem Planeta, który jest niedaleko tego placu. Ja się bardzo martwię o moich przyjaciół Białorusinów, szykuje się siłowa konfrontacja - mówił Sławomir Sierakowski.
Nadzwyczajne środki bezpieczeństwa w stolicy
Ministerstwo obrony zapowiedziało wcześniej w niedzielę, że "białoruskie wojsko będzie chroniło wszystkich pomników narodowych w Mińsku przed zniszczeniem ich przez protestujących. Żołnierze przejmą obowiązki policji w tej kwestii i będą reagowali na jakiekolwiek zamieszki w pobliżu pomników".
Centrum miasta zostało przed mitingiem otoczone przez dziesiątki ciężarówek przewożących OMON i wojska wewnętrzne. Na obrzeżach placu Niepodległości rozmieszczono również armatki wodne i samochody ze zwojami drutu kolczastego.
Portal TUT.by relacjonował, że w Mińsku zaczął gorzej działać internet. Cytowany przez ten portal operator A1 wyjaśnił, że "w związku z zapewnieniem bezpieczeństwa narodowego" na żądanie władz ograniczono przepustowość sieci 3G na terytorium niektórych regionów Mińska.
Przed rozpoczęciem demonstracji MSW skierowało do obywateli komunikat z apelem, by nie uczestniczyli w masowych akcjach. Komendant stołecznej milicji uprzedził, że posiada informacje o przygotowywanych prowokacjach. Z komunikatem wystąpiło także ministerstwo obrony. Resort oświadczył, że biało-czerwono-białe flagi, wznoszone przez demonstrantów, to symbol "kolaborantów" z okresu II wojny światowej.
Sierakowski: przygotujmy się na to, że protest będzie brutalnie zduszony
Sławomir Sierakowski relacjonował sytuację w mieście na antenie TVN24. - Atmosfera jest bardzo napięta, złowroga - mówił.
- Łukaszenka zapowiadał, że KGB i ministerstwo spraw wewnętrznych skończy z tymi strajkami. Ale dzisiaj ludzie tutaj przyszli - mówił po godzinie 13.
Dodał, że na ulicach Mińska widział "bardzo dużo samochodów służb i armatek wodnych". - Wiem, że OMON się czai od różnych stron - powiedział Sierakowski. - Przygotujmy się na to, że to, co się tu zaraz wydarzy, to może być rzeź. Bądźmy przygotowani na to, że zaraz ten protest zostanie bardzo brutalnie zduszony. To zapowiadał Łukaszenka, to jest w powietrzu - mówił.
Andrzej Poczobut, dziennikarz, działacz mniejszości polskiej na Białorusi, zamieścił na Twitterze zdjęcie z niedzielnego protestu ukazujące dwie kobiety w sukniach ślubnych, które trzymają tabliczkę z napisem: "Wyjdę za mąż za uczestnika protestów".
Łukaszenka nakazał służbom "ujawnienie wszystkich podżegaczy i prowokatorów"
Pokojowe protesty zwolenników tych postulatów trwają już od dwóch tygodni. W sobotę wiece i łańcuchy solidarności zorganizowano w Mińsku, Grodnie, Brześciu i wielu innych miejscowościach. W ciągu dnia w Grodnie odbył się wiec poparcia dla Łukaszenki, w czasie którego prezydent ostrzegał przed zagrożeniem zewnętrznym ze strony zachodnich sąsiadów i NATO, sugerował też, że "ktoś myśli o Kresach Wschodnich".
Wcześniej podczas pobytu na poligonie pod Grodnem Łukaszenka dał armii rozkaz zachowania gotowości bojowej i nakazał "reagować bez uprzedzenia na naruszenie granicy". Prezydent poinstruował MSW i KGB, aby w sobotę i w niedzielę zapewniły porządek na ulicach Grodna i innych miejscowości obwodu, by "ujawnić wszystkich podżegaczy i prowokatorów".
Jak powiedział "sobota i niedziela to (dla uczestników protestów - red.) czas na zastanowienie się". - Władza powinna być władzą – oświadczył.
Do zatrzymań pojedynczych osób doszło w ostatnich dniach między innymi w Grodnie i w Mińsku, jednak w większości akcje odbywają się bez takich interwencji. W pierwszych dniach po wyborach brutalnie interweniująca milicja zatrzymała blisko siedem tysięcy osób. Wiele z nich pobito. Potwierdzono trzy ofiary śmiertelne protestów. Według Łukaszenki, 60 procent pokazywanych w mediach zdjęć siniaków i obrażeń, to nieprawda.
Źródło: PAP, tut.by, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/YAUHEN YERCHAK