Podczas sierpniowych zamieszek, związanych ze strajkiem taksówkarzy w Republice Południowej Afryki, zginęło pięć osób. Wśród ofiar był 40-letni Brytyjczyk Kar Hao Teoh, który prowadząc samochód, został zastrzelony na oczach matki, żony i syna. Bliscy ofiary w rozmowie z BBC zarzucają południowoafrykańskiej policji bezczynność i brak empatii i chęci pomocy, gdy obok nich umierał ich bliski.
Na początku sierpnia w RPA doszło do strajku taksówkarzy. Po kilku dniach protesty przybrały gwałtowny obrót. W związku ze strzelaniami, napadami z bronią, kradzieżami i podpaleniami pojazdów, interweniować musiały władze. W gwałtownych protestach i zamieszkach zginęło pięć osób.
Jedną z ofiar śmiertelnych był Kar Hao Teoh - 40-letni Brytyjczyk, chirurg ortopeda, pracujący w szpitalu Princess Alexandra Hospital w Harlow w podlondyńskim hrabstwie Essex. Teoh został postrzelony w głowę. Mężczyzna wraz ze swoją rodziną - matką, żoną i dwuletnim synem - wracał z wycieczki z Kapsztadu.
W rozmowie z Gabby Colenso z BBC bliscy 40-letniego mężczyzny opowiedzieli o wydarzeniach z 3 sierpnia. Czteroosobowa rodzina Teoh wybrała się do RPA w "podróż życia", w czasie której spędzali cudownie czas. Bliscy zabitego lekarza zarzucają południowoafrykańskiej policji, że odmówiła udzielenia pomocy i przetransportowania walczącego o życie 40-latka do szpitala, wezwania służb ratunkowych oraz że funkcjonariusze bezczynnie stali i rozmawiali, gdy ich członek rodziny był w agonii.
Tego dnia, kiedy Brytyjczyk został postrzelony, wracali do Kapsztadu z wycieczki, podczas której obserwowali wieloryby w Hermanus oraz oglądali pingwiny w Betty's Bay. W drodze powrotnej, w mieście Nyanga - niedaleko międzynarodowego lotniska w Kapsztadzie - jadąc wypożyczonym samochodem napotkali na utrudnienia związane z niespodziewanie ogłoszonym tego dnia strajkiem taksówkarzy. - Byliśmy jakieś 30 minut od naszego celu, kiedy nagle okazało się, że droga jest zamknięta - relacjonowała w rozmowie z BBC matka Teoh, Ainah. - Na skrzyżowaniu stał policjant, który kierował ruchem. Zatrzymał nasz samochód i powiedział mojemu synowi, żeby skręcił w lewo i podążał za białym samochodem, który jechał przed nami - powiedziała.
- Policjant zapukał do naszego okna, wyjaśnił nam, w którą stronę jechać. Pomyślałam: "cóż za troskliwy policjant" - dodała żona zmarłego Sara. Bliscy Teoh domyślała się, że zostali skierowani w innym kierunku, ponieważ mogliby stać się celem, gdyby kontynuowali podróż planowaną trasą. - Dostrzegłam leżące na jezdni koła samochodów, ulicą szło wielu pieszych - powiedziała Sara.
"Nie było żadnej konfrontacji, żadnej prowokacji"
Kontynuując podróż, w pewnym momencie minęli spalony bus. Podążając ulicą Ntlangano Cres, Sara zauważyła zbliżającego się do ich samochodu mężczyznę. - Pojawił się i strzelił do mojego męża, który kierował samochodem. Nie było żadnej konfrontacji, żadnej prowokacji, nic podobnego. Mój mąż prowadził samochód, a tamten strzelił - wyjaśniła Sara.
Pomimo tego, że Teoh został postrzelony w głowę, nie zmarł natychmiast. W tym czasie Ainah desperacko próbowała przejąć kontrolę nad kierownicą, żeby uniknąć wypadku. Lokalni mieszkańcy pomogli zatrzymać samochód.
Inny kierowca, który również został skierowany tą trasą, powiedział później Sarze, że widział mordercę i chciał pomóc, ale bał się, że zostanie aresztowany. Doradził bliskim Teoh, jak uciskać na ranę. Świadek tego zdarzenia pomógł również dotrzeć rodzinie do pobliskiej stacji benzynowej, położonej obok komisariatu policji. Matka i żona postrzelonego relacjonowały, że widziały co najmniej dwa radiowozy i przynajmniej sześciu różnych policjantów, mijających miejsce, w którym Teoh walczył o życie. Powiedziały również, że policjanci pytali ich, co się stało, ale odmawiali wezwania karetki.
- Prosiłyśmy każdego z nich - mówiła Sara. - Mówiłyśmy, że jest lekarzem, że ratuje ludziom życie. Prosiłyśmy, żeby mu pomogli, że jest dobrym człowiekiem. Jeden z nich zasugerował, że same możemy odwieźć Kara Hao do najbliższego szpitala - powiedziała.
Ainah wyjaśniła, że samochód był pełny rozbitego szkła. - Cała przednia szyba była popękana i dziurawa. Myślałam, że to oczywiste, jak bardzo rozpaczliwie potrzebowałyśmy pomocy. To, co naprawdę złamało mi serce, to okazany nam w tamtym momencie całkowity brak empatii i troski - wyznała matka zabitego. Kobieta zarzuciła policjantom, że po prostu, odchodzili nieco dalej i wracali do swoich rozmów. Zanim na miejsce dotarła karetka, minęła godzina. W tym czasie Teoh zmarł.
Matka mężczyzny tłumaczyła, że policjanci przekonywali je, że nie mogą wziąć ich do radiowozu, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. - Powiedzieli nam, że możemy opuścić to miejsce, pozostawiając mojego syna. Powtarzali nam, że nie mogą nas wpuścić do radiowozu. - wspominała Ainah.
"Bóg tylko wie, co mogłoby się z nami stać, gdyby nie oni"
Dopiero, załoga karetki, która dotarła na miejsce, zapewniła bezpieczeństwo rodzinie zabitego i skontaktowała się w jej imieniu z brytyjską ambasadą. - Jesteśmy bardzo wdzięczni, niesamowicie wdzięczni cudownej załodze karetki, ponieważ Bóg tylko wie, co mogłoby się z nami stać, gdyby nie oni - wyznała Sara.
BBC przekazała południowoafrykańskiej policji relację rodziny Teoh. W odpowiedzi płk Andre Traut, rzecznik policji w Zachodniej Prowincji Przylądkowej powiedział, że sprawa morderstwa była przedmiotem śledztwa. - Jeśli rodzina zmarłego ma jakiekolwiek wątpliwości bądź skargi wobec śledztwa, zarzuty wobec SAPS (południowoafrykańska policja - red.), zachęcamy ją do przekazania wszystkich informacji, żeby można było zbadać wszelkie zarzuty - powiedział. - Omawianie tak delikatnej sprawy ze stroną trzecią, byłoby niewłaściwe, ponieważ informacje mogłyby być źle zinterpretowane - dodał.
Jak wyjaśnia BBC, redakcja nie ma żadnych informacji o ewentualnych aresztowaniach w tej sprawie. Natomiast rodzina Teoh zwróciła się z prośbą o kontakt do wszystkich, którzy byli w tamtym czasie w okolicy, w której doszło do zabójstwa.
- Prawie sto dni temu zginął mój syn. Modlimy się za niego, ponieważ odszedł w obcym kraju. Potrzebujemy, żeby jego dusza wróciła do domu. Apeluję do świadków, żeby się zgłosili, żeby mój syn mógł spocząć w pokoju - zaznaczyła Ainah.
Źródło: BBC, tvn24.pl