Grupa osób żądająca zwiększenia praw Aborygenów podpaliła wejście do dawnego parlamentu Australii w Canberze. Jak podała BBC, "przemoc na taką skalę w czasie protestów w Australii to rzadkość". Przedstawiciele rządu określili czwartkowe zdarzenie "atak na demokrację".
Ogień zniszczył drzwi wejściowe budynku, w którym obecnie mieści się Muzeum Australijskiej Demokracji, oraz osmalił otaczający fragment fasady. Pożar został szybko ugaszony, nikt nie ucierpiał w jego wyniku. Pracownicy muzeum zostali wcześniej ewakuowani.
Jak poinformowała policja, lokalni działacze od kilkunastu dni demonstrują przed gmachem dawnego parlamentu. Protesty związane są z nadchodzącą 50. rocznicą ustanowienia "ambasady aborygeńskiej" w namiocie na trawniku w tym miejscu i protestów, które zapoczątkowały ogólnokrajową dyskusję na temat praw rdzennej ludności do australijskiej ziemi. Od 1992 roku namiot jest stałym elementem trawników przed budynkiem, choć nie zawsze był zamieszkiwany.
Nawiązując do podpalonego wejścia BBC podała, że "przemoc na taką skalę w czasie protestów w Australii to rzadkość", choć w czasie pandemii do wybuchów przemocy dochodzi coraz częściej.
Policja poinformowała, że wszczęła dochodzenie w sprawie pożaru. Przedstawiciele rządu potępili czwartkowe zdarzenie, określając je "atakiem na demokrację". "Podpalenie budynku nie jest zgodne z prawem do protestu, to przestępstwo, i to poważne" – napisał na Twitterze wicepremier Barnaby Joyce.
Jego poprzednik, a obecnie poseł Michael McCormack powiedział ze swojej strony. - Dawny gmach parlamentu płonie, a protestujący krzyczą: "Niech się pali!". To haniebne. To skandaliczny atak na naszą demokrację, naszą historię, naszą suwerenność. Współczesne upodobanie do niszczenia naszej przeszłości niczemu nie służy - stwierdził parlamentarzysta.
W budynku, który został w czwartek podpalony, parlament Australii mieścił się od 1927 do 1988 roku. Obecnie jest na liście australijskiego dziedzictwa narodowego.
Źródło: PAP, BBC