Ma 30 lat, przeżył kilka zamachów na swoje życie, wielokrotnie grożono mu śmiercią. Talibowie od roku rządzą Afganistanem, ale on ani na chwilę nie przestał robić tego, czym zajmuje się od 13 lat. Dzięki niemu i jego współpracownikom do dziś w całym kraju do szkoły poszło ponad 116 tysięcy afgańskich dzieci.
- Też zamierzasz wyjechać?
To było pierwsze pytanie, jakie zadałam mu rok temu. 15 sierpnia 2021 roku talibowie wkroczyli do Kabulu. W obawie przed reperkusjami kraj zaczęły opuszczać tysiące osób, wśród nich wielu działaczy praw człowieka, prawników, urzędników, lekarzy, nauczycieli, wykładowców, dziennikarzy.
Matiullah Wesa odpowiedział, że nie. Od przejęcia władzy przez talibów minął rok i to pytanie zadawałam mu jeszcze kilka razy. Ostatni raz w miniony poniedziałek. Za każdym razem jego odpowiedź jest taka sama. Żyje ze świadomością, że każdego dnia może zostać zamordowany. - W laptopie zostawiłem list. Jeśli coś mi się stanie, chciałbym, żeby został opublikowany. Rodzina wie, że to moje ostatnie życzenie. Nigdy się nie poddam, a jeśli mam umrzeć, to za edukację - mówi Matiullah. Kiedy mówi o liście, po raz pierwszy słyszę, że łamie mu się głos. Kiedy kończy zdanie, oboje milczymy. Po chwili pytam, czy się boi. Mówi, że o tym, co może go spotkać, stara się po prostu nie myśleć. Myśli o każdym szczęśliwym dziecku, które dzięki niemu poszło do szkoły i o każdej uśmiechniętej buzi na widok wręczanej książki czy zeszytu.
Afganistan bez kobiet
Przez ostatni rok talibów u władzy sytuacja w kraju dramatycznie się pogorszyła, szczególnie jeśli chodzi o edukację. Talibowie zakazali dziewczętom powyżej szóstej klasy uczęszczania do szkół. Przez ostatnie miesiące cały czas zwodzili Afgańczyków, tłumacząc, że to tylko kwestia czasu, zanim dziewczynki znów będą mogły się uczyć. Do szkół miały wrócić 23 marca tego roku, ale ich obietnice okazały się pustymi słowami. Wystarczy prześledzić decyzje talibów z ostatnich miesięcy, by zobaczyć, że tak naprawdę chcą, by dziewczęta i kobiety zniknęły z życia publicznego.
Już kilka dni po przejęciu władzy - 8 września 2021 roku - zakazali dziewczętom uprawiania sportu. Dziewięć dni później - 17 września - zlikwidowali ministerstwo do spraw kobiet, zastępując je resortem promowania cnót i zapobiegania występkom. 19 września kobiety pracujące w administracji publicznej dostały informację, że mają zostać w domach.
7 maja 2022 roku nakazali kobietom wychodzącym na ulice zakrywać całe ciała i twarze. Kobiety nie mogą też samotnie podróżować po kraju, a jedynie w towarzystwie męskiego członka rodziny. 21 maja nakazali nielicznym już pracującym dziennikarkom telewizyjnym zakrywanie twarzy. W ostatnich miesiącach każda decyzja ze strony talibów zmierza do zamknięcia kobiet i dziewcząt w czterech ścianach ich własnych domów.
Z drugiej strony talibowie nie mają nic przeciwko edukacji własnych dzieci. Nie jest tajemnicą, że córki Suhaila Shaheena, rzecznika biura politycznego talibów w Katarze, chodzą tam do szkoły, a jedna z nich gra nawet szkolnej drużynie piłki nożnej.
Matiullah Wesa ma więc w ostatnich miesiącach nową misję. Organizuje w całym kraju protesty i kampanię w internecie, domagając się przywrócenia edukacji dziewcząt powyżej szóstej klasy. Ponadto organizuje też tajne ponadpodstawowe nauczanie dla dziewcząt. To zarówno dla niego, jak i jego współpracowników niebezpieczna sytuacja, bo w przypadku wykrycia takiej szkoły nauczycielki mogą się spotkać z najsurowszymi konsekwencjami. W tej chwili organizacja prowadzi trzydzieści dziewięć takich szkół stacjonarnych, jedną mobilną i sześć przez internet. - Walczymy o przyszłość naszego kraju, bez edukacji nigdy nie będzie Afganistanu. To moja misja i odpowiedzialność, by docierać z edukacją do afgańskich dzieci, a teraz także do dziewcząt, które po prostu zamknięto w domach. Sytuacja jest bardzo trudna, ale nie możemy bać się talibów, musimy walczyć. Ja będę to robił do ostatniego tchu - mówi Matiullah.
Trauma z dzieciństwa
Matiullah bardzo dobrze wie, o co walczy. Urodził się w 1992 roku, dwa lata później talibowie przejęli w Afganistanie władzę i pozostawali przy niej, kiedy siedmioletni Matiullah powinien pójść do szkoły. W 2001 roku, kiedy w wyniku przeprowadzonej przez Amerykanów operacji Enduring Freedom obalono talibów, ojciec Matiullaha - przedsiębiorca, lokalny przywódca, sprawujący władzę w pięciu dystryktach - od razu wystąpił do lokalnej społeczności z pomysłem otworzenia szkoły w rodzinnej niewielkiej wiosce leżącej w prowincji Kandahar, niedaleko granicy z Pakistanem. Ostatnia szkoła istniała tam 25 lat wcześniej. Ojciec, choć nie miał wykształcenia, był przekonany, że przyszłość tej wioski, Matiullaha i jego dziesięciorga pozostałych dzieci - to właśnie edukacja.
- Ojciec napotkał opór społeczności lokalnej. Pamiętam, jak chodził od domu do domu i przekonywał ludzi do otwarcia szkoły. Kiedy w końcu po roku takich rozmów udało się otworzyć szkołę, byliśmy przeszczęśliwi - wspomina Matiullah. Społeczność była jednak na tyle konserwatywna, że domagała się oddzielnej nauki dla chłopców i dziewcząt. Dziewczynki miały salę nauki w meczecie. a szkoła chłopców została zorganizowana w ogrodzie w dużym namiocie. Ojciec Matiullaha nie poprzestał na tej jednej szkole. W okolicznych miejscowościach zaczął zakładać kolejne. W sumie przez kolejne dwa kolejne lata udało się zorganizować naukę dla ponad 900 dzieci.
Radość Matiullaha z nauki nie trwała jednak długo. Dwa lata po otwarciu szkoły w jego wiosce pojawili się talibowie. Choć w Kabulu rządził namaszczony przez Amerykanów prezydent Hamid Karzaj, w wielu odległych od stolicy prowincjach talibowie nadal terroryzowali lokalną społeczność. - Któregoś dnia w trakcie lekcji pod szkołę podjechali uzbrojeni talibowie na motorach. Wyprowadzili nas na zewnątrz. Powiedzieli, że mamy przestać się uczyć. Nauczycielom zagrozili bronią, a szkołę podpalili. Na naszych oczach spalili też afgańską flagę. Wróciłem do domu przerażony, płakałem - wspomina ten dzień Matiullah.
Ojciec obiecał, że szkołę odbuduje. Kilka dni później zebrał okolicznych mieszkańców, by przekonać ich do ponownego otwarcia szkoły. - Jego słowa utkwiły mi w pamięci. Mówił, że prawo do edukacji jest naszym prawem wynikającym z islamu, praw człowieka i nikt nie może nam go odebrać - opowiada Matiullah. Talibowie dowiedzieli się jednak o planach odbudowy i kilka dni później pojawili się w jego rodzinnym domu. Zagrozili ojcu, że jeśli założy nową szkołę, zabiją jego i jego bliskich. Dali rodzinie tydzień na opuszczenie wioski.
Przenieśli się do innej miejscowości. - Wszystko zostawiliśmy, firmę ojca, nasz dom, piękny ogród. Bardzo tęskniłem za przyjaciółmi i naszą wioską - mówi Matiullah.
Szkoła dla każdego
W 2008 roku rodzina wysłała Matiullaha do szkoły w Kabulu. Rozpoczęcie nauki w stolicy nie odwiodło jego myśli od rodzinnej wioski. - Kiedy każdego ranka widziałem dziewczynki i chłopców podążających do szkoły, myślałem o dzieciach z mojej wioski, które nie miały dokąd pójść. Jesteśmy jednym krajem, mamy jedną konstytucję, dzieci w stolicy chodziły do szkoły, a w mojej wiosce nie. Nie mogłem się z tym pogodzić. Czułem, że muszę coś zrobić - wspomina Matiullah. Namówił starszego brata, który studiował wówczas w Kabulu, by zorganizowali kampanię na rzecz otwarcia szkoły w rodzinnej wsi. Ojciec obiecał wesprzeć ich finansowo. Wzorując się na nim, Matiullah zorganizował spotkanie z liderami i lokalną społecznością. Namówił mieszkańców na wsparcie inicjatywy. - Dziadek był lokalnym przywódcą, ojciec też, choć zawsze mówił, że nie lubi polityki. Powtarzał nam, że od polityki ważniejsza jest edukacja i jeśli chcemy pokoju w Afganistanie, musimy ją rozwijać - wspomina Matiullah.
Aby łatwiej było działać, Matiullah w 2009 roku wraz z bratem Attaullahem założyli organizację Pen Path. Zdecydowali, że chcą dalej realizować to, co zaczął ich ojciec. Obaj kontynuowali naukę. Matiullah po maturze w Kabulu podjął studia polityczne w Indiach, ale cały czas intensywnie rozwijał Pen Path. Do pracy w organizacji zaprosił wolontariuszy, najpierw z grona rodziny, bliskich znajomych, potem pojawiło się wielu chętnych w różnych regionach kraju. - Postanowiłem, że będziemy otwierać szkoły w całym Afganistanie, zamknięte przez talibów, zniszczone w trakcie wojny - mówi. Organizacja rozpoczęła kampanię "door to door": Matiullah i jego wolontariusze chodzili od drzwi do drzwi, by tłumaczyć ludziom, jak ważna jest edukacja.
- By otworzyć szkołę na prowincji, trzeba przekonać do tego nie tylko rodziców. Musieliśmy mieć za sobą plemiennych liderów, polityków, mułłów, bo w wielu konserwatywnych regionach oni są dla społeczności autorytetami. Bez ich zgody żadna szkoła by nie przetrwała. Dla wielu niepiśmiennych Afgańczyków edukacja kojarzy się z Zachodem, a Zachód z zepsuciem. Tłumaczyłem, że islam nam jej nie zakazuje. Mówiłem, że też jestem wykształcony, a bardzo wierzący - wspomina.
Po pewnym czasie odważył się jeździć w najbardziej odległe i niebezpieczne miejsca w kraju, nawet do regionów, w których trwały walki z talibami. - W pewnym momencie przestałem się bać. Kiedy zacząłem spotykać się z dziećmi w najodleglejszych zakątkach kraju i widziałem w nich ogromne pragnienie nauki, poczułem, że to moja misja. Tłumaczyłem tym ludziom, że jeśli chcą zakończyć wojnę, muszą edukować swoje dzieci. Wielu zgadzało się ze mną, ale wielu oponowało. Wtedy jeździłem do nich po kilka razy, aż udawało się ich przekonać. Przez pierwsze trzy lata kampanii "door to door" udało nam się uzyskać pozwolenie od rodzin na posłanie do szkół ponad 22 tysiące dziewcząt - mówi Matiullah. Do dziś przejechał cały kraj, spotkał się z przedstawicielami wszystkich grup etnicznych, w tym przywódcami religijnymi, lokalnymi, etnicznymi, politykami, aktywistami, nauczycielami, angażując ich w swoje projekty.
- Żeby docierać do najtrudniej położonych rejonów, zacząłem jeździć na motorze. Tak samo jak talibowie przyjechali kiedyś do mojej wioski, by spalić szkołę, ja jeździłem z moją misją edukacyjną, która okazywała się coraz bardziej skuteczna - mówi Matiullah.
W ostatnich latach sytuacja w Afganistanie ulegała powolnej poprawie. Według UNICEF-u w 2015 roku 38 procent populacji kraju umiało czytać i pisać, w 2018 roku 43 procent. Od obalenia talibów w 2001 roku przez 10 lat liczba dzieci chodzących do szkoły wzrosła z 900 tysięcy do 8,3 miliona rok temu. Przed przejęciem władzy przez talibów około 10 milionów dzieci pobierało edukację. Nadal jednak ponad 4 miliony dzieci nie chodziło do szkoły, z czego 60 procent stanowiły dziewczynki. Takie dane podawał UNICEF, ale widać było, że powoli sytuacja się zmieniała.
Dzięki pracy Matiullaha i jego współpracowników do dziś w całym Afganistanie odbudowano 100 szkół i otworzono 46 nowych, a ponad 116 tysięcy dzieci poznało słowo nauka, bo słowo szkoła to czasami zbyt dużo. Miejsca, w których uczą się dzieci, to często po prostu rozłożony pod gołym niebem dywan, namiot, czyjś ogród, sala meczetu, pokój w prywatnym domu. W wielu miejscach nie ma nawet prądu, nie mówiąc o komputerze. Najczęściej jest nauczyciel i dzieci, które chcą się uczyć.
- Dzieci są szczęśliwe, że dajemy im chociaż namiastkę szkoły, uczą się z wielką determinacją. Zaczynają mieć marzenia. Mówią, że chcą zostać inżynierami, lekarzami, nauczycielami - mówi Matiullah.
Pen Path organizuje też zajęcia online. - Przygotowaliśmy specjalny program od pierwszej do dwunastej klasy, nagraliśmy wykłady, wiec w miejscowościach, gdzie nie mamy nauczycieli, a jest internet, zajęcia mogą odbywać się w ten sposób. W kraju takim jak Afganistan każdy rodzaj zajęć ma sens, szczególnie teraz, kiedy krajem rządzą talibowie - podkreśla Matiullah.
Książki dla pokoju
Po szkołach pojawił się pomysł bibliotek. Matiullah zaczął zbierać książki od darczyńców, by otwierać biblioteki. Hasło kampanii brzmiało: "Jeśli chcesz pokoju w Afganistanie, przekaż nam jedną książkę". W ten sposób udało się zebrać ponad 369 tysięcy książek i otworzyć 40 bibliotek na terenach wiejskich, gdzie dzieci nigdy nie miały dostępu do literatury. Potem pojawił się też projekt z przyborami szkolnymi, ponieważ w miejscach, w których organizacja zakłada szkoły, często panuje ogromna bieda. - Zaczęliśmy rozdawać dzieciom przybory szkolne, takie podstawowe, jak ołówek czy zeszyt, bo wielu rodziców nigdy nie byłoby stać na ich zakup. Do dziś przekazaliśmy ponad 1,5 miliona sztuk. Nie ma nic piękniejszego niż uśmiech dziecka, które po raz pierwszy w życiu trzyma w dłoniach swój własny ołówek i zeszyt - mówi Matiullah.
Jeszcze przed przejęciem władzy przez talibów Afganistan należał do najbiedniejszych krajów na świecie, ale przez ostatnie dwanaście miesięcy sytuacja ekonomiczna uległa dramatycznemu pogorszeniu. Przyczyniły się do tego sankcje nałożone na kraj, w tym zamrożenie przez USA wartych prawie 9,5 miliarda dolarów aktywów banku centralnego Afganistanu i wstrzymanie wysyłki gotówki do kraju, susza, trzęsienia ziemi oraz wycofanie się z kraju wielu międzynarodowych organizacji pomocowych.
Ponad 19 milionów osób, czyli połowa populacji Afganistanu, cierpi z powodu głodu - alarmuje Światowy Program Żywnościowy (WFP). Organizacja dostarczyła w tym roku pomoc dla 22 milionów Afgańczyków. Brak dostępu do opieki medycznej, szczepień sprawia, że wracają choroby zakaźne, takie jak odra, polio, a dzieci umierają nie tylko z głodu, ale i z powodu nieleczonych infekcji, które w normalnych okolicznościach nie byłyby dla nich śmiertelnym zagrożeniem - podaje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Ludzie, nie mając pieniędzy, by wyżywić swoje dzieci, nie myślą więc o edukacji. Już kilkuletnie dzieci zmuszane są do pracy, a dziewczynki coraz wcześniej wydawane za mąż - informuje z kolei UNICEF.
- Mamy trzy wyzwania. Pierwszym są talibowie, drugim jest brak świadomości w społecznościach wiejskich, szczególnie na południu kraju, że edukacja dziewcząt to rozwój i inwestycja w przyszłość. To łączy się z trzecim wyzwaniem, czyli biedą. Z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej ludzie nie myślą o przyszłości, ale o tym, by przetrwać z dnia na dzień. Jak nie mają za co wyżywić swoich córek, chcą się ich jak najszybciej pozbyć, więc wydają je za mąż - ocenia sytuację Matiullah.
Jego organizacja również boryka się z problemami finansowymi, ponieważ jej funkcjonowanie w całości oparte jest na pracy darczyńców. Działania organizacji wspiera 3 tysiące wolontariuszy, w tym 485 kobiet, ale organizowanie szkół, dostarczanie pomocy dydaktycznych trzeba jakoś zorganizować. Sam Matiullah praktycznie nie pobiera wynagrodzenia. Mówi, że niewiele potrzebuje, by przeżyć. Jako wolontariuszki pracują jego cztery siostry, które prowadzą w swoich domach szkoły dla dziewcząt. Wolontariuszami jest też sześciu braci, oni wspierają organizację także finansowo. Organizację finansują też lokalni przedsiębiorców, rodzice uczących się w szkołach Pen Path dzieci, afgańska diaspora z zagranicy i zagraniczni prywatni donatorzy. Matiullah nie brał nigdy pieniędzy ani od rządu afgańskiego ani od innych rządów z zagranicy - Zawsze chcieliśmy być niezależni - wyjaśnia. Za działalność otrzymał wiele nagród m.in. nagrodę amerykańskiego Międzynarodowego Stowarzyszenia Literatury, najwyższy medal za zasługi dla kraju od prezydenta Afganistanu Aszrafa Ghaniego, nagrodę za działania przeciwko korupcji w Afganistanie, nagrodę telewizji Shamshad czy nagrodę przyznawaną przez organizację Forum na rzecz Wolnych i Sprawiedliwych Wyborów w Afganistanie.
Przyznaje, że obecnie sytuacja finansowa jest trudna, bo wielu przedsiębiorców, którzy wspierali organizację, również ma problemy finansowe. - Zdarzają się dni, kiedy brakuje nam pieniędzy, by kupić paliwo do motoru i wyjechać w trasę - mówi.
Życie z groźbą śmierci
Groźba utraty życia towarzyszy Matiullahowi od wielu lat, gdyż właściwie od początku swojej działalności straszono go śmiercią. - W 2016 roku dzień w dzień otrzymywałem pogróżki - mówi. Przeprowadzono kilka zamachów na jego życie, najgorszy w 2018 roku, w drodze do Ghazni. Wtedy talibowie mocno ostrzelali jego samochód. Cudem przeżył. - Zostaliśmy bardzo intensywnie ostrzelani, prawie zginąłem. Po tym wydarzeniu miałem ogromną traumę. Przez dwa tygodnie nie mogłem wyjść z domu, przez wiele miesięcy miałem koszmary. Udało mi się przezwyciężyć strach i wróciłem do pracy - wspomina. Przez ostatni rok Matiullah również otrzymuje groźby, że jeśli nie przestanie, zostanie zabity.
- Nie zatrzymałem się do tej pory, więc nie zatrzymam się i teraz. Obecny Afganistan to nie jest Afganistan lat 90. i talibowie muszą to zrozumieć. Przez ostatnie lata tysiące afgańskich dzieci poszły do szkoły. Nie pozwolimy, by talibowie odebrali nam nasze prawo do edukacji. Wielu aktywistów wyjechało. Ja zostaję. To mój kraj i moje dzieci, Mam wolontariuszy - jeśli któregoś dnia nie wrócę, nadal będą podążać moją ścieżką. Każdego dnia wyjeżdżam gdzieś ze swoją edukacyjną misją i każdy wyjazd może być ostatnim. Jutro też jadę w niebezpieczne miejsce. List zostawiłem w komputerze - mówi Matiullah.
Autorka/Autor: Miłka Fijałkowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Pen Path