Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj zaapelował w środę do rodaków o spokój po tym, gdy co najmniej sześć osób zginęło podczas protestów, do których doszło po spaleniu egzemplarzy Koranu na terenie prowadzonego przez NATO więzienia. Wcześniej w środę tłum demonstrantów wznoszących okrzyki "Śmierć Ameryce", "Śmierć Karzajowi" starł się z policjantami blokującymi dostęp do bazy Sojuszu pod Kabulem.
"Afgańskie siły bezpieczeństwa nie powinny używać przemocy podczas protestów i powinny chronić cywilów i własność prywatną" - napisał Karzaj w oświadczeniu. Dodał, że jest głęboko zasmucony śmiercią cywilów. W Afganistanie zarządzono już śledztwo w sprawie strzałów oddanych w kierunku tłumów podczas protestów.
Zbuntowany tłum
Największe protesty mają miejsce w Kabulu i w pobliżu leżącej pod stolicą Afganistanu wielkiej bazy Bagram. Rozwścieczony tłum nacierał na blokady policyjne i rozbijał okna w samochodach. Policja użyła armatek wodnych, żeby rozpędzić ludzi okupujących główną drogę. W pewnym momencie padły też strzały. Zginęła tam co najmniej jedna osoba, dwie są w stanie krytycznym, a około 20 rannych. Policja zaprzecza, jakoby to jej funkcjonariusze otworzyli ogień.
- Skoro Amerykanie obrażają nas już do takiego stopnia, to pójdziemy dołączyć do bojowników - stwierdził obecny w tłumie 18-letni Ajmal. W tłumie pokazywano nadpalony egzemplarz Koranu, co wzmacniało furię zgromadzonych. W kierunku policji i bazy są ciskane liczne kamienie, a także koktajle Mołotowa. Podpalono zabudowania pod bazą Bagram, w których mieszkają zagraniczni pracownicy kontraktowi.
Inna manifestacja odbyła się w mieście Dżalalabad, na wschodzie kraju. Tam też zginęła jedna osoba. Tłum skandował tam "Niech żyje mułła Omar", czyli duchowy przywódca talibów. Afgańskie media poinformowały, że protesty wybuchły również w Heracie na zachodzie Afganistanu. Region ten jest zazwyczaj uznawany za jeden z bardziej stabilnych. Co najmniej cztery osoby zginęły podczas protestów w prowincji Parwan.
Ambasada USA w Kabulu oświadczyła, że jej personel otrzymał zakaz opuszczania placówki. Wszelkie podróże po kraju zostały wstrzymane.
Cios wizerunkowy
Protesty wybuchły we wtorek przed południem czasu polskiego. Iskrą zapalną było doniesienie, że na terenie największego w Afganistanie więzienia prowadzonego przez NATO spalono niesprecyzowaną liczbę egzemplarzy Koranu i "innych materiałów religijnych". Informacje na ten temat wynieśli na zewnątrz afgańscy cywilni pracownicy bazy Bagram.
Muzułmanie traktują Koran jako emanację słów Mahometa i obdarzają wielką czcią. Informacja o profanacji świętej księgi wywołała wielką złość. Dowódca Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w Afganistanie, amerykański generał John Allen, wystosował specjalne przeprosiny i zapowiedział śledztwo oraz zapewnił, że był to przypadek. Także amerykański minister obrony Leon Panetta wydał oświadczenie, w którym przeprosił za "nieodpowiednie traktowanie" świętej księgi islamu. Jednak wcale nie uspokoiło to Afgańczyków.
Incydent może mieć poważne reperkusje dla NATO w Afganistanie, które z wielkim wysiłkiem stara się budować swój pozytywny i przyjazny wizerunek wśród Afgańczyków. Objawy braku szacunku dla religii i kultury Afganistanu pomagają rebeliantom, ponieważ przysparzają im nowych rekrutów i zwolenników, niwecząc tym samym wieloletnie wysiłki wojsk zachodnich.
Źródło: PAP, Reuters, BBC