14 cywili i pięciu żołnierzy nie żyje


W stolicy Tajlandii - Bangkoku, gdzie w sobotę doszło do gwałtownych starć między siłami bezpieczeństwa a antyrządowymi demonstrantami, liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do co najmniej 19 - podały w niedzielę źródła medyczne. Ponad 800 ludzi jest rannych.

W starciach zginęło 14 cywili i pięciu żołnierzy. Jednym z zabitych jest japoński operator pracujący dla agencji Reutera.

W sobotę wieczorem informowano o 12 ofiarach śmiertelnych.

Protesty uliczne trwają w stolicy Tajlandii od miesiąca, ale w ciągu tego weekendu doszło po raz pierwszy do ostrych starć między wojskiem a demonstrantami. Przeciwnicy rządu, którzy nazywają siebie "czerwonymi koszulami", są zwolennikami byłego premiera Thaksina Shinawatry, odsuniętego przez wojsko od władzy we wrześniu 2006 roku.

Waszyngton zabiera głos

Biały Dom zaapelował w sobotę o powściągliwość do obu stron konfliktu w Tajlandii. Jak oznajmił rzecznik Rady ds. Bezpieczeństwa Narodowego Mike Hammer, Ameryka wzywa je do "negocjacji w dobrej wierze". Również Departament Stanu USA wyraził ubolewanie z powodu wybuchu przemocy w Tajlandii i zaapelował, by strony "negocjowały poważnie i w sposób, który wzmocni demokrację".

Wieczorem w sobotę czasu polskiego siły bezpieczeństwa wycofały się z dzielnic Bangkoku zajętych przez opozycyjnych demonstrantów. Zamieszki ucichły. Agencja AFP podaje, że były to najostrzejsze starcia w Tajlandii od czasu manifestacji z 1992 roku - wówczas zginęło kilkadziesiąt osób.

Źródło: PAP, lex.pl