Poniedziałek, 1 marca Córka pani Joanny ze Szczecina żyła tylko 17 dni. Była wcześniakiem, zmarła w szpitalu na sepsę. Rodzice za wszelką cenę starają się dowiedzieć, czy lekarze zrobili wszystko, co było w ich mocy, aby uratować ich dziecko. Okazuje się bowiem, że szpital, choć miał taki obowiązek, nawet nie zgłosił zakażenia sepsą do sanepidu.
Córeczka pani Joanny i pana Piotra urodziła się w 30 tygodniu ciąży. Jako wcześniak trafiła na oddział patologii noworodka.
- Była w inkubatorku jako wcześniak. Miała problemy z oddychaniem, potem jej te problemy minęły - opowiada mama dziewczynki Joanna Gryc. W nieco ponad dwa tygodnie po narodzinach, jej stan gwałtownie się pogorszył. Po długiej reanimacji dziecko zmarło. Badania wykazały, że przyczyną śmierci była sepsa.
Kto zawinił?
W tym samym czasie na oddziale wykryto groźną bakterię. Wstrzymano przyjęcia i odwiedziny. Rozpoczęto dezynfekcję oddziału. Dzieciom zakażonym bakterią podano antybiotyk. Zdaniem rodziców zmarłej dziewczynki za zakażenie odpowiada personel szpitala.
Ale kierownik oddziału, na którym do tego doszło twierdzi, że nie ma w tym winy personelu. - Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby uratować dziecko i wszystkie inne pozostałe wcześniaki - mówi prof. Jacek Rudnicki, kierownik Kliniki Patologii Noworodków Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie.
Czy powiadomili?
Wątpliwości budzi jednak kwestia powiadomienia służb sanitarnych. Lekarz twierdzi, że dopełnił wszystkich formalności. Powiatowy inspektor sanitarny mówi co innego. - Do tej pory nie trafiła do nas informacja o śmierci dziecka z powodu sepsy - mówi Elżbieta Pakulska z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Szczecinie.
Rodzice zmarłego dziecka zapowiadają, że nie będą się domagać odszkodowania od szpitala. Domagają się natomiast ukarania winnych. Chcą, by prokuratura wyjaśniła dlaczego zmarło ich dziecko.