- Przez całą swoją karierę pięłam się stopniowo w górę. Zawsze marzyłam o srebrze - przyznała po powrocie do kraju wicemistrzyni świata w strzelectwie, Sylwia Bogacka. Wraz z nią do Polski wróciła z Londynu Magdalena Fularczyk, jedna z naszych "brązowych" wioślarek. - Dla mnie brązowy medal nie jest przegraną. Wygrałyśmy tyle, ile tego dnia mogłyśmy - mówiła podczas oficjalnego powitania medalistek na lotnisku w Warszawie.
Srebrny medal w strzelaniu z 10 metrów - to nie jedyne osiągnięcie Bogackiej na tegorocznych igrzyskach w Londynie. Strzelczyni zajęła też 4. miejsce w strzelaniu z 50 m.
- To była wyczerpująca przyjemność, ale przyjemność - wspominała swój sukces wicemistrzyni. - Pewnie fajnie to wyglądało, ale w głębi mnie był niesamowity kocioł - przyznała.
W jej ocenie, medal jest zwieńczeniem wszystkich dotychczasowych lat jej pracy. - To była miła przyjemność stanięcia na chwilę na podium - stwierdziła. Wicemistrzyni zapewniła też, że pomimo wygranej, wciąż "stąpa twardo po ziemi". Podczas powitania medalistka dostała prezent - biało-czerwoną tarczę.
Bogacka przyznała, że jej kariera wymaga wielu wyrzeczeń. - Rodzina zapomina, jak wyglądam, brakuje przyjaciół - wyliczała. Wspomniała też o tym, że zdarza jej się rozmawiać ze swoim karabinem, którego nazywa "maleństwem".
W najbliższym czasie chce wypocząć, planuje też uprawiać kitesurfing.
"Ostatnich 300 m nie pamiętam"
Na lotnisku Chopina powitano też Magdalenę Fularczyk - brązową medalistkę z dwójki podwójnej. Druga zawodniczka z osady, Julia Michalska, na kilka dni pozostała jeszcze w Londynie.
- Wiosła od lat przywoziły złote medale, teraz niestety jest tylko brąz, ale na szczęście polskie wioślarstwo jest obronione - komentowała zdobyty brąz. - W tej chwili jestem dość spełnionym sportowcem, jednak marzeniem każdego sportowca jest złoty medal. Ale mam jeszcze trochę czasu, nie jestem najstarsza. Kolejne igrzyska za czetry lata - jeśli szczęście i zdrowie dopisze, będę na pewno walczyła o złoto - powiedziała.
Pytana o wspomnienia z wyścigu, Fularczyk przyznała, że "ostatnich 300 m do końca nie pamięta". Mówiła też, że ostatni wieczór i poranek przed decydującym wyścigiem - to były "dość nerwowe i dramtyczne chwile". - Miałam kontuzję, mój organizm odmawiał posłuszeństwa - tłumaczyła.
Zwróciła uwagę, że na ostatnich metrach wyścigu wzrosła rola jej partnerki z osady. - Ja coś jeszcze dawałam na tych ostatnich metrach, ale Julia musiała się wykazać faktycznie większym wysiłkiem i wkładem sił - przyznała.
Jak wyjaśniła, cierpi na dolegliwości typowe dla wioślarzy - przeciążone więzadła krzyżowe oraz mięśnie w okolicy miednicy, a "mięśnie pośladkowe ma bardzo pospinane". - Jeszcze rano (przed wyścigiem) proste czynności sprawiały mi trudność. Założenie skarpetki to był wyczyn dla mnie - wspominała.
- Wywalczenie brązu bolało bardzo - nie tylko fizycznie, ale też psychicznie - opowiadała. - Pamiętam emocje i determinację, pomogła mi wcześniejsza rozmowa z mamą - dodała. Teraz - jak zapewniła - już czuje się dobrze. - Ja jestem bardzo szczęśliwa, a plecy wracają do siebie - powiedziała.
Autor: MON//bgr / Źródło: tvn24