Wtorek, 27 kwietnia Pacjent z podejrzeniem zawału nie otrzymał pomocy bo... nie przyjechał do szpitala karetką. Jego syn musiał wezwać pogotowie, by przewieziono chorego kilka metrów - spod oddziału ratunkowego w Krasnymstawie na podjazd karetek w tym samym szpitalu.
Gdy dyspozytor otrzymał wezwanie pod szpital, nie krył zaskoczenia. - A co, nie chciała państwa przyjąć - dopytywał.
Pani pielęgniarka powiedziała, co powiedziała… przywitała mnie mniej więcej czymś takim: "co, pan się na tym zna? że to jest zawał? Skąd pan wie?" syn pana Mieczysława
Ale karetkę wysłał, bo wyjścia nie było - starszy mężczyzna miał objawy towarzyszące zawałowi. A pomocy na oddziale ratunkowym nie uzyskał. Przyjechał bowiem z synem prywatnym samochodem.
- Pani pielęgniarka przywitała mnie mniej więcej czymś takim: pan się na tym zna? że to jest zawał? Skąd pan wie? - relacjonuje Dariusz Tomaszewski, syn pana Mieczysława. Z wykształcenia ratownik medyczny.
Bez pomocy
Do chorego wyszła jeszcze pani doktor. - Pielęgniarka jej powiedziała, że tu jest jakiś pan… mówi o kimś tam z zawałem chyba… a pani doktor mówi, żebym sobie wezwał karetkę. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem co mam zrobić - mówi pan Dariusz.
Na szczęście karetka przyjechała po kilku minutach. Ratownicy umieścili pana Mieczysława w ambulansie, po czym przejechali klika metrów. Pod drzwi oddziału ratunkowego.
- Objechała w koło ten oddział, na oddział mnie wnieśli i pojechali z powrotem - mówi Mieczysław Tomaszewski.
Wtedy zajęli się nim lekarze, zgodnie z procedurą.
"Dobro pacjenta"
Człowiek idzie z pewnością po ratunek do nich, a oni w ogóle nic nie reagują. Nic. To jest po prostu nie do opisania. Po co w ogóle ten „ratunkowy” pisze na drzwiach? Nie wiem. córka pana Mieczysława
Córka pana Mieczysława Joanna Parzymies nie rozumie takiej reakcji personelu medycznego. - To wszystko było robione jakby na złość. W szpitalu nie zastaliśmy lekarza, który tego dnia pełnił dyżur. Pielęgniarki nie chciały komentować sprawy.
Zastępca dyrektora szpitala mówi, że sytuacja była podyktowana dobrem pacjenta.
- Nastąpił pewien może… błąd wynikający z tego, że lekarz dyżurny szpitalnego oddziału ratunkowego chciał postąpić jak najlepiej - mówi Zbigniew Bijata.
Ale dlaczego nie chciano udzielić pierwszej pomocy, nie wie.
Bez winy
Pan Mieczysław dziś czuje się lepiej. Z Krasnegostawu został przewieziony do szpitala w Zamościu. Lekarze mówią jednak, że jego stan był bardzo poważny.
- Wystąpiło zatrzymanie krążenia, czyli stan bezpośredniego zagrożenia życia u tego naszego chorego - mówi Andrzej Klejnrok ze szpitala wojewódzkiego w Zamościu.
Jednak wobec lekarki, która tego dnia pełniła dyżur nie będą wyciągane żadne konsekwencje.