Poniedziałek, 27 czerwca Za oknem mają walącą się ruinę, którą dzieci zmieniły w plac zabaw. Mieszkańcy Kowar na Dolnym Śląsku od lat starają się zwrócić uwagę władz na rozsypującą się dawną fabrykę tuż koło ich domów. Na razie bez skutku. Nie potrafi pomóc im ani inspektor budowlany, ani burmistrz. Właściciel ruiny natomiast twierdzi, że na rozbiórkę nie ma pieniędzy.
Mieszkańcy Kowar nie mogą spokojnie spać. - Momentami w nocy, gdy się wali, to człowiek budzi się i nie wie co się dzieje. Nie można tu mówić o żadnym bezpieczeństwie – opowiada Urszula Krawczyk.
Straszą ich pozostałości po fabryce filcu w Kowarach. Budynki niszczeją od 8 lat, a walące się ściany stoją zaledwie 1,5 metra od mieszkań. - Nawet nie ma tabliczki ostrzegawczej, żeby dzieci wiedziały, że tutaj nie wolno wchodzić, bo w każdej chwili może spaść cegłówka, może się coś zawalić, może zabić dzieciaka – skarży się mieszkająca w pobliżu Małgorzata Krawczyk.
Nie ma pieniędzy, nie ma problemu
Właścicielem terenu jest osoba prywatna, ale nie interesuje się swoją własnością. Mieszkańcy wielokrotnie próbowali z nim rozmawiać. Bezskutecznie.
Po dwóch latach prób w końcu poszli do nadzoru budowlanego. Efekt? - Skutkiem tych działań było wydanie decyzji administracyjnej, nakazującej usunięcie czy rozbiórkę elementów nieruchomości, które mogą powodować zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi - mówi powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Jeleniej Górze inż. Jacek Radwan.
Proszę czekać
To jednak nie zakończyło zmagań z właścicielem walącej się fabryki. Ten odwołał się od decyzji twierdząc, że nie ma na to pieniędzy.
Mieszkańcy są bezradni, a powiatowy inspektor nadzoru budowlany czeka na rozpatrzenie odwołania przez oddział wojewódzki we Wrocławiu. To potrwa co najmniej miesiąc.
Inż. Jacek Radwan tłumaczy, że inspektor budowlany nie może nic więcej zrobić, nie ma też środków, by na własne zlecenie przeprowadzić rozbiórkę.
Nie może tego zrobić też gmina. - Ja nie mogę wydać pieniędzy gminy na prywatną własność – mówi burmistrz Mirosław Górecki.
Coś się zmieni?
Po kilku próbach reporterce "Prosto z Polski" udało się porozmawiać z właścicielem. Obiecał postawić tabliczki ostrzegawcze.
Niebezpieczeństwo dostrzegł też burmistrz, który zadeklarował, że ogrodzi zagrożony teren.