Piątek, 8 lipca Dzieci z Tarnowca w Małopolsce uratowały skazane na śmierć sarenki. Zwierzęta mają najwyżej miesiąc i ledwo stoją na nogach. Pod kołami samochodu zginęła ich matka, a osierocone młode przez dwa dni leżały w trawie. Dzieci usłyszały jednak tajemnicze piski przy drodze i zaalarmowały rodziców. Dzięki temu sarny trafiły w ręce ludzi, którzy je nakarmili i zapewnili opiekę.
Sarny są dwie i doczekały się już nawet imion - Stefan i Nerwus.
Po wypadku
Zwierzęta w ręce ludzi trafiły przypadkiem. - Wieczorem usłyszeliśmy z żoną, że ktoś hamował i potem takie uderzenie. Myśleliśmy, że ktoś został potrącony. Wyszliśmy zobaczyć, co się stało. Okazało się, że na drodze leży sarna - wspomina Grzegorz Pamuła, którego rodzina udzieliła pomocy zwierzętom. Jednak młodych nie było widać.
Dopiero dwa dni później drogą, na której doszło do wypadku, przechodziła grupka dzieci. W krzakach usłyszały piski. Okazało się, że w trawie leżą małe sarny. Wtedy pomoc ruszyła pełną parą. - Wszyscy ruszyli, jedni sąsiedzi i drudzy. Wszyscy dookoła - przyznaje Agnieszka Pamuła, która pierwsza przyszła zwierzętom na pomoc.
Aklimatyzacja
Dzieci, które znalazły sarenki, zgodnie twierdzą, że gdyby zwierzęta zostały w trawie jeszcze parę dni, to by nie przeżyły. Ich przypuszczenia potwierdzają specjaliści. - Małe nie miały żadnych szans przeżycia, bo to stało się na drodze. Samochód zabił matkę i one już stamtąd by nie poszły - tłumaczy prezes Okręgowej rady Łowieckiej w Tarnowie Henryk Gąsior. U nowych właścicieli sarny spędziły noc. Potem trafiły do domu pomocy społecznej w pobliskim Nowodworzu. Mimo że jest im tam dobrze, to niebawem powinny wrócić do lasu.
Jednak powrót to naturalnego środowiska będzie wymagał czasu. Po tak długim pobycie wśród ludzi sarny muszą ponownie "zdziczeć". Do tego potrzebne jest specjalne schronisko adaptacyjne, których jest zaledwie kilka w Polsce.
mn