- Ta samotność, walka o byt, to przetrzymanie jest bardzo ciężkie. Tego nie idzie przekazać - wyznaje Zdzisława Włodarczyk w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN.
Cykl rozmów z byłymi więźniami KL Auschwitz-Birkenau powstał w związku z 74. rocznicą wyzwolenia obozu, która przypada 27 stycznia.
Urodzona w 1933 roku Zdzisława Włodarczyk do obozu Auschwitz-Birkenau trafiła razem z rodzicami i bratem w sierpniu 1944 roku. Były to pierwsze dni Powstania Warszawskiego. Miała wówczas 11 lat. Jej numer obozowy to 85282.
Pani Zdzisława mówi, że pamięta przyjazd do obozu. - Wjeżdżając na teren i mijając tabliczkę "Auschwitz", tato mój złapał się za głowę, uderzał o ścianę wagonu i mówił: "Boże, gdzie nas przywieźli?" - wspomina.
- Wyganianie z wagonów, krzyk, szczekanie psów. Rozdzielali od razu mężczyzn osobno i dzieci z kobietami. Potem prowadzono wzdłuż tych drutów pod saunę. Bez mężczyzn. Tam był drewniany barak. Nic w nim nie było, tylko ziemia wysypana chlorkiem i koczowanie. To było moje ostatnie widzenie z ojcem - relacjonuje pani Zdzisława.
- Pierwsza była łaźnia. Trzeba było się rozebrać do naga, oddać wszystkie drobiazgi, spinki do włosów. Obojętnie, co się miało: zabawkę, krzyżyk, medalik, wszystko było zabierane, jak zauważyli, że trzyma się coś w ręce. Staliśmy w kolejce, było strzyżenie i golenie - dosłownie. Potem poprowadzono nas do takiej sali - łaźni. Ktoś mówił, że gaz puszczą. Ale poleciała woda. Gorąca, zimna, na zmianę. Nie było takiej, żeby można było się umyć. Kobiet - po wyjściu z tej sali - nie szło rozróżnić. Taka ruchoma masa nagich ciał. Taka ruchoma ściana. Jeden drugiego nie poznawał. Nawet swojej mamy nie rozpoznałam. Dawano nam szmatkę z numerem i od tej pory mamy nie nazywać się nazwiskiem, tylko numerem. Mój numer obozowy 85282. Zaczynało się życie obozowe - wspomina.
Była więźniarka przywołuje pierwsze noce, kiedy towarzyszył jej płacz i wołanie mamy. - Brat do mnie przybiegał, bo to mu porcję chleba wzięli, ktoś starszy, silniejszy buty zabrał. W końcu wzięłam go do siebie na koję. Mimo to, że blokowa krzyczała na mnie, uderzyła mnie za to, ale pozwoliła, żeby ze mną był na koi - mówi.
- Najgorzej było, jak dzieci zaczęły chorować. Durchfall (biegunka - red.), taka choroba żołądkowa wykańczała bardzo - dodaje. Pani Zdzisława podkreśla, że dzieci były bite, gdy były nieposłuszne, "czy nabrudziły, czy coś". Niejednokrotnie otrzymywały razy po nogach. Była więźniarka obozu wyjaśnia, że nieposłuszeństwo miało miejsce, gdy "do apelu nie zdążyły się ustawić". - Tam tylko jeden koc był i siennik, musiały być dobrze ułożone - dodaje.
- Widać było, gdy świeże transporty, które przyjeżdżały na rampę i jedni więźniowie szli z bagażem, inni musieli bagaż zostawić na rampie. Wiedzieliśmy, że ci, którzy musieli bagaż zostawić, szli prosto do gazu. Było czuć ten dym, niebo było zaczerwienione. Staraliśmy się wtedy półgłosem modlić - wspomina.
Była więźniarka Auschwitz-Birkenau została zapytana, jakie przesłanie chciałaby przekazać młodym pokoleniom. - Żeby nie poddawali się politycznie takim hasłom. Żeby nie uważali się, że są nadludźmi, czymś ważnym, najdoskonalszym. Żeby wystrzegali się haseł, bo to doprowadza do takiej wiary, że jesteśmy ponad wszystko. Wojna zabiera dom, rodzinę, niszczy rodzinę. Oby młodsze pokolenia tego nie zaznały - podkreśla Zdzisława Włodarczyk.
Autor: tmw\kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24