Wtorek, 19 kwietnia Beata Łomozik dwa lata temu przeszła przeszczep serca. Mieszka z trójką dzieci w zawilgoconej, zimnej suterenie. Według lekarzy powinna się natychmiast przeprowadzić, bo w jej stanie każda infekcja, to poważne zagrożenie dla zdrowia i życia. Urzędnicy bezradnie rozkładają jednak ręce i mówią: jedyna rada to czekać, bo nie ma wolnych lokali zastępczych. - Nie po to lekarze ratują życie, żeby urzędnicy je niszczyli - mówi ze łzami w oczach kobieta.
To jest tak, jakby się człowiek na nowo narodził - mówi Beata Łomozik o swoim przeszczepie. Nowe życie, które otrzymała od lekarzy z Centrum Chorób Serca w Zabrzu nie jest jednak łatwe. Czteroosobowa rodzina mieszka w 37-metrowej kawalerce w suterenach starej kamienicy. Niewielki metraż to jednak nie wszystko. Mieszkanie sąsiaduje z zagrzybiałą i wilgotna piwnicą. Grzyb z piwnicy przeniósł się też do mieszkania chorej kobiety. Nie pomógł nawet remont wykonany kilka miesięcy temu.
I to nie wszystko. Grzybica pojawiła się też na ciele Pani Beaty. - Wykryto u mnie grzyby pleśniowe - tłumaczy.
"Nie po to lekarze ratują życie"
Lekarze, w tym kardiochirurg który przeszczepił kobiecie serce uważają, że natychmiast powinna się ona przeprowadzić. - Można mówić o bardzo dużym sukcesie związanym z tym zabiegiem. Pacjentka bardzo dobrze przeszła sam zabieg i dalszą terapię, dlatego tym bardziej zależałoby nam, żeby teraz kolejne wiele lat przebiegło w spokoju i by nie doszło do powikłań - mówi dr hab. n. med. Michał Zakliczyński ze Śląskiego Centrum Chorób Serca. Beata Łomozik dodaje: - Nie po to lekarze ratują życie żeby urzędnicy je niszczyli. Bezradność urzędników Dramatyczną sytuację kobiety urzędnicy znają bardzo dobrze. O jej problemach wie zarówno wójt, jak i pracownicy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ośrodek mieści się nawet w tym samym budynku, w którym mieszka pani Beata - na pierwszym piętrze kamienicy. Pojedyncze pokoje ośrodka są większe niż całe mieszkanie czteroosobowej rodziny. 215 metrów dla 17 urzędników. Bardziej niż siedziba pomocy społecznej szokuje jednak coś innego - zupełna bezradność urzędników. Jedyna rada, to czekać
- Problem pani Beaty był poruszany na komisji mieszkaniowej - zapewnia Krystyna Klimus, Kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Goleszowie. Jak się jednak okazuje, urzędnicy chcieli przenieść rodzinę z suteren na poddasze.
Odpowiedzialny za przydział mieszkań wójt Goleszowa Krzysztof Glajcar też nie daje zbyt wielkiej nadziei. Jego jedyna rada to - czekać. Bo jak tłumaczy, "w tym momencie nie ma wolnych lokali zastępczych". - Nie ma czasu, ale ja nie mam lokalu - mówi Glajcar. I zapewnia, że szuka rozwiązania: - Pracuję nad tym - mówi.