Czwartek, 7 lipca Dziura w drodze i uszkodzone felga oraz koło - taka "normalna" sytuacja przydarzyła się panu Jakubowi na jednej z ulic na obrzeżach Bydgoszczy. Ubezpieczyciel wycenił stratę na 430 zł, a kierowca zwrócił się z wnioskiem o odszkodowanie do miejscowego zarządu dróg. Tam dowiedział się, że – wbrew pozorom – ulica w miejscu wypadku nie należy do miasta, bo znajduje się sześć metrów za jego granicami. Nie przyznają się do niej też dwie inne instytucje, a w międzyczasie ktoś dziurę załatał.
Ubezpieczyciel pana Jakuba Dulębynie może mu wypłacić odszkodowania, bo polisa pozwala na wypłatę kwot powyżej 500 zł. Dlatego z wnioskiem o odszkodowanie postanowił zwrócić się do zarządcy drogi. I tu zaczęły się problemy. Bo chociaż ul. Leszczyna, gdzie doszło do wypadku, widnieje w wykazie bydgoskich ulic, to jej fragment z dziurą już nie. - Problem polega na tym, że uszkodzenie samochodu nastąpiło wyjątkowo feralnie sześć metrów za granicami miasta, czyli poza granicą drogi, która jest w naszym zarządzie. W świetle prawa nie możemy wypłacić odszkodowania w takiej sytuacji - rozkłada ręce Krzysztof Kosiedowski z Zarządu Dróg Miejskich w Bydgoszczy.
Niechciana ulica
Pana Jakuba skierowano więc do urzędu sąsiedniej gminy. Bo skoro dziura jest poza granicami Bydgoszczy, to należy do sąsiedniego samorządu. Ale stąd pan Jakub także odszedł z kwitkiem. - Droga leży na działce, której właścicielem nie jest gmina Białe Błota - mówi Michał Czyżewski z Urzędu Gminy.
Okazało się, że droga przebiega przez teren gminy, ale pechowy fragment znajduje się na odcinku należącym do nadleśnictwa. Dlatego w poszukiwaniu odszkodowania pana Jakuba odesłano do leśników. - Faktem jest, że fragment ulicy Leszczyna znajduje się na gruntach będących w zarządzie nadleśnictwa. Jest to odcinek ok. 15 metrów, z tym że nie został przez nadleśnictwo wybudowany - mówi z kolei Andrzej Białkowski z Nadleśnictwa w Bydgoszczy.
"Niewidzialna ręka" też niczyja
Sprawę niechcianej drogi opisał "Express Bydgoski". A sytuacja z upływem czasu zrobiła się jeszcze dziwniejsza. Ktoś bowiem załatał dziurę w drodze. I wydawałoby się, że sprawa zagadkowego właściciela została wyjaśniona. Bo ten, kto naprawił lub zlecił naprawę, jednocześnie przyznaje się, że jest zarządca drogi. Tyle, że do naprawy także nikt się nie przyznaje.
- Po prostu czuję się zagubiony w gąszczu urzędowych przepisów, które mówią o tego typu drogach. Nie są nigdzie sprecyzowane - złości się pan Jakub. Jak nieoficjalnie udało się dowiedzieć reporterowi "Prosto z Polski", urzędnicy prowadzą między sobą rozmowy, które mają doprowadzić do wyjaśnienia sytuacji i wypłaty odszkodowania.