Poniedziałek, 22 sierpnia Oczyszczalnia ścieków zatruwa życie mieszkańcom Białego Boru w woj. zachodniopomorskim. Latami blokowali jej budowę, bo nie chcieli smrodu pod oknem. Odstąpili, gdy władze obiecały im nowe domy, w innym miejscu, z dala od oczyszczalni. Ta już jest, ale nowych domów nie ma i prawdopodobnie nie będzie.
Mieszkańcy ulicy Leśnej w Białym Borze od lat wiedzą, jak uciążliwe jest mieszkanie kilkadziesiąt metrów od oczyszczalni ścieków. Smród i odór, szczególnie w dni, kiedy beczkowozy przywożą ścieki. Dlatego kiedy burmistrz podjął decyzję o budowie nowej oczyszczalni, mieszkańcy zaprotestowali.
Burmistrz widząc, że nie ma innego wyjścia, poprosił ich na negocjacje. - W ramach negocjacji burmistrz wyraził chęć, gmina wyraziła chęć nabycia od nas działki. Została sporządzona stosowna umowa, w zamian mąż podpisał oświadczenie, że nie będziemy żadnych roszczeń mieć w stosunku do tej działki, że nie będziemy się odwoływać - mówi Małgorzata Kaźmierczak, mieszkanka Białego Boru, która nieopodal oczyszczalni ma działkę.
Ta została wyceniona na 50 tysięcy złotych. Tyle miało trafić na konto państwa Kaźmierczaków.
Burmistrz zerwał umowę. "Nie wiem, jestem chory"
Jadwiga Grabowska i Zdzisława Kłosowska-Sadlak miały natomiast oddać gminie swoje nieruchomości - w zamian za nowe domy, z dala od oczyszczalni. - Mieliśmy sobie wybrać domek, który by nam odpowiadał gabarytowo, metrażowo. My nie domagaliśmy się żadnej willi - przekonuje Grabowska.
Rada Białego Boru podjęła w tej sprawie uchwałę. Negocjacje przypieczętowały spisane u notariusza umowy. Ale gdy tylko ruszyła budowa oczyszczalni, burmistrz zmienił zdanie. Gdy umilkły protesty, po prostu wycofał się z umów, które zresztą okazały się nieważne, bo zabrakło na nich podpisu gminnego skarbnika. Domagające się swoich praw kobiety burmistrz miał nazwać szantażystkami i terrorystkami.
Reporterka TVN24 chciała usłyszeć wersję burmistrza. Gdy ekipa o umówionej godzinie przybyła do urzędu, okazało się, że burmistrza nie ma. Jak tłumaczyła sekretarz Urzędu Miasta, jest chory.
Gdy udało się z nim spotkać, powiedział, że nie będzie komentował wyroku sądu. - Ja nie wiem, nie mam czasu, jestem poważnie chory, muszę się sobą zająć - odpowiedział tylko. I zamiast rozmawiać - uciekł.
Oszukane pójdą nawet do Strasburga
Inaczej decyzję lokalnych władz tłumaczy przewodniczący Rady Miejskiej w Białym Borze, Tadeusz Markiewicz. Jak mówi, z umowy nic nie wyszło, bo miasto uznało, że to "mija się z celem".
Prawnicy nie mają wątpliwości, że mieszkańcy Białego Boru zostali po prostu oszukani. - To na władzach spoczywał obowiązek dopilnowania, aby umowa została spisana zgodnie z prawem - uważa adwokat Agnieszka Maciejewska.
Ale kobiety z ulicy Leśnej nie zamierzają odpuścić. Zapowiadają, że w sprawie niespełnionych obietnic pójdą nawet do Strasburga.