Wtorek, 15 lutego To miał być zwykły spacer z psem, zakończył się jednak tragicznie - śmiercią czworonoga. Zwierzę wdepnęło w kałużę, przez którą przepływał prąd ze stojącej obok, uszkodzonej latarni. Jego właścicielka została ranna i trafiła do szpitala. Czy wypadek był spowodowanymi błędami przy konserwacji latarni? Wyjaśniają to policja i prokuratura.
Izabela Czerwińska szła poboczem, bo chodnika w tym miejscu akurat nie było. Gdy zauważyła, że z naprzeciwka jedzie samochód, zatrzymała się. Pech chciał, że akurat przy uszkodzonej latarni.
- Wdepnęłyśmy w kałużę. Pies natychmiast zaskowyczał strasznie, tak jakby ktoś ją uderzył. Aż się zgięła w pół - opowiada o tragicznych chwilach Czerwińska.
Kobieta trafiła do szpitala
Kobieta wiedziała, że jej pupil umiera. - Chciałam ją jakoś ratować i włożyłam rękę w wodę, pod jej głowę i chciałam ją podnieść. Wtedy wiedziałam, że coś mi się dzieje z ręką, nie do końca zdawałam sobie sprawę co to jest. Czułam mrówienie - relacjonuje.
Kobieta nie wiedziała wtedy, że pies został porażony prądem, a jej samej też groziło niebezpieczeństwo.
Na miejsce przyjechało pogotowie energetyczne, które przyznało, że przez wodę w kałuży przepływa prąd. Funkcjonariusze nie powiedzieli jednak, dlaczego latarnia na wysokości prawie półtora metra razi prądem.
Pani Iza po nieprzespanej nocy trafiła do szpitala. Diagnoza: zaburzenia rytmu serca. Lekarze twierdzą, że kobieta miała dużo szczęścia. Gdyby nie buty z grubą podeszwą, które miała na nogach, jej stan byłby poważniejszy. - Komorowe zaburzenia rytmu serca są najniebezpieczniejszymi zaburzeniami, które mogą doprowadzić do zatrzymania krążenia - podkreśla doktor Beata Gławęda-Foryż ze szpitala im. Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi.
"Wypadek niemożliwy do przewidzenia"
Firma energetyczna, która odpowiedzialna jest za stan techniczny latarni w Łodzi nie przeprosiła Czerwieńskich. Mąż kobiety, Mariusz Czerwiński, który rozmawiał z jej przedstawicielem dodaje: - Wręcz odczułem, że pan nie tyle był zdziwiony, tylko oburzony, że zadzwoniłem.
Reporterzy TVN24 również próbowali skontaktować się z łódzkim dystrybutorem Polskiej Grupy Energetycznej. Pytania dotyczące przyczyny wypadku wysłaliśmy najpierw w formie pisemnej, ale zamiast odpowiedzi otrzymaliśmy oświadczenie.
"Wydarzenie, (….) jest szczegółowo badane przez właściwe służby. Do czasu zakończenia postępowania nie będziemy komentować jego przebiegu. Zaistniałe zdarzenie jest nieszczęśliwym wypadkiem, który nie był możliwy do przewidzenia" - czytamy w nim.
Z dalszej treści oświadczenia dowiadujemy się, że zostały przeprowadzone kontrole słupów energetycznych i nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości, a dla „wzmocnienia poczucia bezpieczeństwa mieszkańców" zostanie przeprowadzona jeszcze nadzwyczajna kontrola Słupów, które były wymieniane.
Później, już osobiście, postanowiliśmy zapytać, jak często przeprowadzane są kontrole latarń i kiedy ostatni raz ta konkretna latarnia była sprawdzana. Niestety, bezskutecznie.
Winnemu grożą nawet trzy lata więzienia
Policja i prokuratura sprawdzają czy rzeczywiście był to tylko nieszczęśliwy wypadek, czy zaniedbanie ze strony pracowników spółki energetycznej.
- W tej chwili prowadzone są czynności w kierunku ewentualnej odpowiedzialności z artykułu, który mówi o narażeniu na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowi człowieka. Czyn taki zagrożony jest w przypadku umyślności do trzech lat więzienia, nieumyślności do roku - informuje podinsp. Magdalena Zielińska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Właścicielka psa jest rozgoryczona i za winnych śmierci psa uważa łódzką PGE.
- To oni są odpowiedzialni za to, to do nich należy sprawdzanie i dbanie zakładanie przewodów tak, żeby nie stało się nieszczęście. To jest prąd, mógł zabić każdego, mógł zabić mnie razem z psem, mógł zabić inną osobę, matkę z dzieckiem, kogokolwiek - podkreśla.
Trudny powrót do domu
Przed Czerniawską kilkumiesięczne leczenie w poradni kardiologicznej. Jak sama zaznacza kobieta, czeka ją jeszcze to, co najtrudniejsze - powrót ze szpitala do domu, w którym kogoś zabrakło. - Boję się wrócić do domu, boję się tej ciszy w domu. Jak wchodziłam do domu, skakała z radości, to był szał. Teraz wrócę, będzie cisza - mówi.