- Kiedy złapano mnie na Umschlagplatz, moja babcia usłyszała mój płacz, zeszła ze swojej kryjówki i mnie zastąpiła. Zaczęła przekonywać tego żydowskiego policjanta zapewne, że ona tu zostanie za mnie, a ja muszę iść po pantofle - wspomina Katarzyna Meloch w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN i autorką cyklu rozmów "Getto".
Z okazji 77. rocznicy powstania w getcie warszawskim przypominamy cykl rozmów, które z ocalałymi przeprowadziła Magda Łucyan w 2019 roku.
Katarzyna Meloch, po tym jak zamordowano jej rodziców w 1941 roku, znalazła schronienie w sierocińcu w getcie białostockim. Miała wówczas dziewięć lat. Pół roku później trafiła do warszawskiego getta, gdzie mieszkał jej wujek. Na aryjską stronę wyszła dzięki "Żegocie", czyli konspiracyjnej organizacji Rada Pomocy Żydom.
Choć była dzieckiem, w jej pamięć mocno wryło się wiele obrazów. Na przykład widok propagandowych afiszów, jakie Niemcy rozklejali na murach.
- Były plakaty straszne: Żydzi wszy, tyfus plamisty. Na tych plakatach byli tacy ohydni ludzie i ci Żydzi, i te wszy. To było straszne, groźne - opowiada w rozmowie z reporterką "Faktów" Magdą Łucyan.
- Lat miałam dziewięć, byłam w getcie białostockim. Ale moja matka wcześniej, przed zabraniem jej przez Niemców albo Ukraińców, wbijała mi łopatą do głowy, że muszę skontaktować się z Jackiem - to był jej brat, a mój wujek. Oczywiście to zapamiętałam. Chodziło o Elektoralną 12, gdzie mieszkał - wspomina.
Pani Katarzyna przyznaje, że w białostockim getcie "było dość strasznie, bo był okropny głód". - W gruncie rzeczy raz jedyny zaznałam takiego głodu - wyznaje.
Dobrze zapamiętała okoliczności, które dały jej możliwość przeniesienia się do Warszawy. - Nagle usłyszałam rozmowę wychowawczyń. Wynikało z niej, że jedzie ktoś do warszawskiego getta. Oczywiście potajemnie, bo nie wolno było nam podróżować. Wtedy rezolutnie powiedziałam, że też mam kogoś w getcie - opowiada. - Napisałam do Jacka, gdzie jestem, a on przysłał kobietę, która zajmowała się przewożeniem żydowskich dzieci za pieniądze - wskazuje pani Katarzyna.
Przypomina, że już wtedy jej rodzice nie żyli, ale on do końca tego nie wiedziała, tak jakby nie przyjmowała do siebie tej wiadomości. - Może być, że jako dziecko nie godziłam się z tym. Jeszcze po wojnie, w czasie jakiegoś wywiadu z psychologami napisałam, że jest moim życzeniem, żeby odnaleźli się moi rodzice - mówi.
- Znałam tylko część getta - przyznaje. - Jako dziecko byłam chroniona przez moich bliskich. Myślę, że oni nie chcieli, żebym wszystko wiedziała bądź widziała. To się im udało - zaznacza. - Mój los w warszawskim getcie nie był losem typowym. Właściwie nie dotknęłam tych prawdziwych losów, bo ani nie głodowałam, ani nie byłam na ulicy, ani nie widziałam śmierci moich bliskich. Oni ginęli, ale tego nie widziałam ani nie wiedziałam, więc to jest jakby lepszy los - dodaje.
Wspomina też, że niewiele brakowało, a trafiłaby na Umschlagplatz, skąd odchodziły transporty ludzi zapakowanych w bydlęce wagony, wysyłanych do komór gazowych.
- Kiedy złapano mnie na Umschlagplatz, moja babcia usłyszała mój płacz, zeszła ze swojej kryjówki i mnie zastąpiła. Zaczęła przekonywać tego żydowskiego policjanta zapewne, że ona tu zostanie za mnie, a ja muszę iść po pantofle, czy jakaś taka bzdura - mówi. - Ona się chyba dogadała, bo zgodził się na moją ucieczkę - opowiada.
Jej babci też udało się wtedy uniknąć śmierci. - Mój wujek był pracownikiem szpitala żydowskiego, a Umschlagplatz sąsiadował z tym szpitalem. Wyciągnął ją i wróciła na Elektoralną po jakimś czasie. Zginęła potem, ale w zupełnie innych okolicznościach - wspomina pani Katarzyna.
Rozmówczyni Magdy Łucyan zaznacza, że w czasie okupacji niemieckiej, jako dziecko, bała się "bardzo mało". - Dlatego że miałam świadomość, że ocaleję. To jest irracjonalne. Nie skąd to się w dziecku wzięło, ale tak było - podkreśla.
Ocalała z getta została zapytana o to, jakie przesłanie chciałaby przekazać młodym pokoleniom. - Niech wiedzą, co było, ale wnioski muszą wyciągać sami - powiedziała. - Trzeba byłoby dopisać fakt, że cały świat się na to zgodził, że nie było oporu ze strony wielkich mocarstw, ze strony różnych ugrupowań, że świat zaakceptował ten mord - stwierdziła. - Trzeba myśleć, co samemu można zrobić dobrego, bo nie można liczyć na państwo, nie można liczyć na mocarstwa, nie można liczyć na polityków - podsumowała Katarzyna Meloch.
Autor: tmw/now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24