|

Żuławy pod wodą, czyli spór o to niebieskie na mapie. Zwycięży głos nauki czy interesy i polityka?

15.01.2012., podtopiony dom w Nowakowie
15.01.2012., podtopiony dom w Nowakowie
Źródło: Adam Warżawa/PAP

Przychodzi urzędnik do eksperta i mówi: - Za dużo pan niebieskiego na tej mapie namalował. Ekspert na to: - Ale to wynika z badań naukowych. Urzędnik: - To ja panu znajdę naukowca, który powie coś innego. Urzędnik znajduje takiego naukowca i za jakiś czas na mapie jest znacznie mniej koloru niebieskiego. Efekt? Miasto się rozwija, powstają nowe osiedla mieszkaniowe - na terenie, który może wkrótce zostać zalany przez wodę. Czy tak w Polsce wyglądało określanie ryzyka wystąpienia powodzi?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Zmiany klimatyczne powodują, że poziom wody w Bałtyku wzrasta, co zwiększa ryzyko powodzi dla terenów położonych na wybrzeżu. Państwowy podmiot Wody Polskie inwestuje w zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Czy w swoich działaniach biorą pod uwagę alarmistyczne komunikaty naukowców? Czy realizowane inwestycje są wystarczające? Czy Żuławom - terenom nadmorskim położonym najniżej w Polsce - grozi potop?

19 kwietnia 2023 roku w Nowym Dworze Gdańskim odpowiedzi na te pytania szukali naukowcy i urzędnicy.

- Do końca wieku na Ziemi czterysta milionów ludzi znajdzie się na terenach zagrożonych zalaniem i nie ma żadnych powodów, żeby sądzić, że ten problem nie dotyczy Polski - mówił prof. dr hab. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk, dodając: - Powinniśmy zacząć myśleć perspektywicznie.

Konferencja zorganizowana przez Stowarzyszenie Klub Nowodworski nosiła tytuł "Czy grozi nam potop? Wpływ zmian klimatycznych na Żuławy Delty Wisły". - Na pewno nam grozi - skonstatował Janusz Topiłko, ekspert Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, zaznaczając, że właśnie dlatego trzeba realizować inwestycje w zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Co ważne, przekonywał, że cały proces inwestycyjny trzeba realizować w oparciu o najnowsze doniesienia naukowców.

A z tym, niestety - jak wynika z przebiegu konferencji - bywa kiepsko.

Kilkadziesiąt centymetrów w górę

Konferencja w Nowym Dworze Gdańskim była pokłosiem reportażu Żuławy pod wodą - scenariusz "ekstremalny" czy realny? Naukowcy: czas zacząć przygotowania, opublikowanego na portalu tvn24.pl w lutym.

- Tak, to wasz artykuł był dla nas inspiracją. Przypomnieliście nam o niepokoju, który w ostatnich latach został uśpiony. I po tym artykule stwierdziliśmy, że musimy zapytać naukowców, jaka jest prawda - czy Żuławom grozi zalanie w związku ze zmianami klimatycznymi - przyznaje Marek Opitz, prezes Stowarzyszenia "Klub Nowodworski", który w naszej lutowej publikacji postulował, by mieszkańcom Żuław zostały przedstawione rzetelne naukowe informacje na ten temat. Działacze pozarządowi postanowili wziąć sprawy w swoje ręce - i w ten sposób doszło do konferencji.

Zaprosili między innymi oceanologa profesora Jacka Piskozuba z PAN, który podczas prezentacji przypomniał, że po pierwsze - temperatura na Ziemi rośnie, po drugie - wzrasta temperatura wody w morzach i oceanach, po trzecie - następuje topnienie lądolodu. Więc poziom wody, również w Bałtyku, rośnie. Jak szybko? - Na razie cztery centymetry na dekadę, ale tempo tego przyrostu przyspiesza - stwierdził naukowiec.

Prof. Jacek Piskozub
Prof. Jacek Piskozub
Źródło: Tomasz Słomczyński

To oznacza, że do końca wieku - według prognoz sporządzanych przez IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu powołany przy ONZ) - poziom wody w morzu wzrośnie o kilkadziesiąt centymetrów, być może nawet o jeden metr. Rozbieżność wynika z faktu, że aktualnie sporządzane są różne prognozy, bardziej lub mniej pesymistyczne, w których kluczowym czynnikiem jest wielkość emisji gazów cieplarnianych, które będą w następnych dekadach trafiać do atmosfery.

Sztormy częstsze niż kiedykolwiek

Pojawia się więc zasadnicze pytanie: Jeden metr "w górę" - czy to oznacza poważne zagrożenie?

Zdaniem prof. Jacka Piskozuba - tak, jeśli wziąć pod uwagę niezwykle istotny dodatkowy czynnik. Naukowcy z IPCC zwracają uwagę na tak zwane ekstremalne zjawiska pogodowe - takie, które dotychczas występowały średnio raz na sto lat. Będą wkrótce występowały coraz częściej, nawet raz do roku.

Zarówno prof. Piskozub, jak i drugi z ekspertów prezentujących dane naukowe podczas konferencji - Janusz Topiłko z IMGW, zwrócili uwagę, że na Bałtyku notowano już wezbrania sztormowe, które powodowały podniesienie poziomu wody o dwa, a nawet trzy metry. W przyszłości takie zjawiska mają być znacznie częstsze.

Jak dowodzili naukowcy - mamy perspektywę (mniej więcej do 2100 roku, ale nikt nie zagwarantuje, że ten scenariusz nie zrealizuje się szybciej) podniesienia się poziomu wody w morzu o kilkadziesiąt centymetrów albo nawet o jeden metr i zwiększone prawdopodobieństwo ekstremalnych wezbrań sztormowych, które mogą dodatkowo "podnieść" poziom wody nawet o dwa czy trzy metry. To właśnie oznacza kryzys klimatyczny w praktyce, tak zapewne będzie wyglądać codzienność, być może już za 50-60 lat. Nieustanne zmaganie się z napierającą wodą morską.

Co to oznacza dla Żuław?

Faktem jest, że przy obecnym stanie zabezpieczeń przeciwpowodziowych fala wysokości trzech metrów swobodnie wleje się w głąb lądu. Żuławska "miska" nabierze wody. Jak pisaliśmy w reportażu Żuławy pod wodą - scenariusz "ekstremalny" czy realny? Naukowcy: czas zacząć przygotowania: "Żuławy można porównać do gigantycznej miski otoczonej wodą. Przez setki lat ludzie mieszkający we wnętrzu owej miski próbowali - z jednej strony - odgrodzić się od wody wokół, upatrując w niej zagrożenie, budując chroniące ich wały, z drugiej zaś - odpowiednią ilość wody wpuszczali do wnętrza "naczynia" licznymi kanałami. Bezpieczeństwo powodziowe polega więc na tym, żeby istniejące "dziury" w poszyciu owej miski, którymi wpływają i wypływają rzeki i kanały, nie stały się otwartą bramą dla wielkiej fali, której nie uda się powstrzymać i okiełznać. Chodzi więc o to, by miska była szczelna".

Powierzchnia Żuław wynosi około 1700 kilometrów kwadratowych, z czego 450 km kw. stanowią tereny depresyjne, położone poniżej poziomu morza
Żuławska "miska"
Źródło: tvn24.pl

Wrota niezgody

Podczas konferencji wypłynął temat oddanych do użytku w zeszłym roku wrót powodziowych na rzece Tudze - mają ochronić Nowy Dwór Gdański przed cofką od strony morza i Zalewu Wiślanego. Na ich przykładzie można przyjrzeć się zasadniczemu problemowi, który mocno wybrzmiał podczas spotkania naukowców i urzędników.

- Zostały zbudowane bez rozumu - ocenił inwestycję prof. Jacek Piskozub.

Jak przyznają przedstawiciele Wód Polskich, wrota, których budowa kosztowała (wraz z infrastrukturą towarzyszącą) 33 miliony złotych, zabezpieczą miasto przed falą powodziową o wysokości do dwóch metrów. Gdy przyjdzie "większa woda" - miasto zostanie zalane.

W konferencji uczestniczył także Andrzej Winiarski, dyrektor Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gdańsku (Wody Polskie). Wymienił szereg inwestycji z zakresu ochrony przeciwpowodziowej, które zostały wykonane na Żuławach w ciągu ostatnich lat. To wielomilionowe inwestycje polegające między innymi na modernizacji czy budowie wałów przeciwpowodziowych.

Jeśli więc chodzi o "wybudowane bez rozumu" (jak twierdzi oceanolog) wrota na Tudze - dlaczego nie zabezpieczają miasta przed falą wysokości, dajmy na to, trzech metrów?

- Wrota, zabezpieczające miasto przed falą wysoką na trzy metry, byłyby przewymiarowane, a takie inwestycje są bardzo nieracjonalne ekonomicznie - ripostował Andrzej Winiarski. - Musimy działać racjonalnie, biorąc pod uwagę tu i teraz, wszak wydajemy środki publiczne - przekonywał dyrektor. Dodał, że w przyszłości będzie można wrota przebudować - "podwyższyć".

Andrzej Winiarski, dyrektor RZGW Wody Polskie w Gdańsku
Andrzej Winiarski, dyrektor RZGW Wody Polskie w Gdańsku
Źródło: Tomasz Słomczyński

Problem jednak w tym, że oceanolog z PAN rozumie racjonalność inaczej niż urzędnik z Wód Polskich. Dla prof. Piskozuba "racjonalność" to przewidywanie zagrożeń nie tylko tu i teraz, ale na przyszłe dekady, w oparciu o prognozy i scenariusze naukowców, na przykład z IPCC.

Jednak Wody Polskie również - jak utrzymuje ich kierownictwo - działają we współpracy z instytucjami (np. IMGW) i firmami konsultingowymi, także o zasięgu międzynarodowym, zatrudniającymi osoby z tytułami naukowymi. Jak stwierdził Bogusław Pinkiewicz, rzecznik prasowy gdańskiego oddziału Wód Polskich, wzrost poziomu morza o jeden metr i wezbrania sięgające dodatkowych dwóch, trzech metrów to "ekstremalnie wysokie wartości", zaś perspektywa roku 2100 to "odległy horyzont czasowy" - a kierowanie się takimi prognozami jest "bezcelowe".

- Czy panów zdaniem podejmowane działania inwestycyjne stanowią odpowiedź na zagrożenia wskazywane przez naukowców? - padło pytanie podczas konferencji.

- Absolutnie tak - odpowiedział dyrektor gdańskiego oddziału Wód Polskich Andrzej Winiarski.

- Nie, nie stanowią - stwierdził prof. dr hab. Jacek Piskozub.

Skąd więc ta rozbieżność - na czym polega problem? Przecież i jedna, i druga strona powołuje się na naukowe analizy...

Ile niebieskiego na mapie?

Szkopuł tkwi w szczegółach. Jak zwykle.

Działania inwestycyjne Wód Polskich opierają się - jak twierdzi Bogusław Pinkiewicz w jednym z maili do tvn24.pl - "na aktualizowanych co 6 lat Planach Zarządzania Ryzkiem Powodziowym oraz mapach ryzyka i zagrożenia powodziowego, które uwzględniają wzrost poziomu morza".

Przyjrzyjmy się więc tym mapom - mają one kluczowe znaczenie. Poniżej publikujemy obowiązujące obecnie mapy zagrożenia powodziowego - dla okolic Nowego Dworu Gdańskiego. Pierwsza wskazuje zakres powodzi o prawdopodobieństwie wystąpienia raz na dziesięć lat, druga - raz na sto lat, trzecia - raz na pięćset lat. Nietrudno zauważyć, że w przypadku "wody dziesięcioletniej" zagrożenie jest stosunkowo niewielkie (obszar zaznaczony na niebiesko nie jest rozległy), ale w przypadku "wody stuletniej" i "pięćsetletniej" - zagrożenie jest poważne.

Ale czym w istocie są owe niebieskie plamy na mapach? Przejdźmy teraz do przepisów. Ustawa Prawo wodne nakazuje sporządzanie map, na których wskazuje się "obszary szczególnego zagrożenia powodzią". Są to obszary, na których "prawdopodobieństwo powodzi jest średnie i wynosi raz na 100 lat" lub "wysokie" i "wynosi raz na 10 lat". Owe prawdopodobieństwa są wyliczane za pomocą określonej metodyki.

Co dla danej działki oznacza to w praktyce? Mówiąc w uproszczeniu: wyłączenie jej spod zabudowy. Co prawda, na takim terenie teoretycznie możliwe jest stawianie budynków, ale raczej na zasadzie wyjątku niż reguły. Obszary te - jako zagrożone powodzią - muszą być uwzględniane w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego, a jakakolwiek inwestycja musi być uzgadniana z Wodami Polskimi, które zastrzegają sobie prawo do odmowy wydania warunków zabudowy na takim terenie. Wszystko - rzecz jasna - dla bezpieczeństwa ludzi, którzy mieliby tam mieszkać, pracować, wypoczywać.

Podsumujmy: na podstawie "map zagrożenia powodziowego" (ilustracja powyżej) tworzy się ostateczną mapę wskazującą "obszar szczególnego zagrożenia powodzią". Poniżej prezentujemy taką mapę dla okolic Nowego Dworu Gdańskiego. Jak widać - spory obszar, szczególnie znajdujący się na północny zachód od miasteczka, jest wyłączony z możliwości zabudowy.

Okolice Nowego Dworu Gdańskiego. Obszary szczególnego zagrożenia powodzią
Okolice Nowego Dworu Gdańskiego. Obszary szczególnego zagrożenia powodzią
Źródło: Hydroportal - ISOK

Podczas konferencji poświęcono tym mapom dużo uwagi. Janusz Topiłko, ekspert Wydziału Prognoz i Opracowań Hydrologicznych IMGW, pokazywał, że w zależności od przyjętych założeń mapy te wskazują obszary zagrożone powodzią w różnych rozmiarach - czyli tereny te będą bardziej lub mniej rozległe, niebieskiego koloru na mapie będzie więcej lub mniej.

Inaczej rzecz ujmując: im wyższy poziom wody w morzu, tym więcej terenów zaznaczonych na niebiesko, a co za tym idzie - tym więcej terenów wyłączonych spod zabudowy. To w sposób oczywisty przekłada się na atrakcyjność inwestycyjną całych połaci miast i wsi - terenów położonych w najbardziej malowniczych miejscach, z widokiem na morze lub rzekę.  

Kluczowa niewiadoma: poziom wody w Bałtyku

Języczek u wagi spoczywa więc na tym, w jaki sposób sporządza się owe mapy (są przygotowywane od 2013 roku).

- Przyjęto metodykę, a w niej określono pewne parametry, które należy wziąć pod uwagę podczas modelowania matematycznego - tłumaczył na konferencji Janusz Topiłko, ekspert IMGW.

Praca jego zespołu przypomina "projektowanie" sztormu i fali powodziowej - na podstawie danych historycznych i metod statystycznych. Co bierze się pod uwagę w tych obliczeniach? Siłę wiatru, kształt fali powodziowej (określa się masy wody, które niesie taka fala).

- Kolejnym elementem, bardzo ważnym, jest uwzględnienie średniego poziomu morza - tłumaczył ekspert IMGW.

Janusz Topiłko, ekspert Wydziału Prognoz i Opracowań Hydrologicznych IMGW w Gdyni
Janusz Topiłko, ekspert Wydziału Prognoz i Opracowań Hydrologicznych IMGW w Gdyni
Źródło: Tomasz Słomczyński

"Modelowanie matematyczne" w dużym uproszczeniu można porównać do rozwiązywania równania z niewiadomymi, gdzie mamy x, y, z. W zależności od tego, jakie dane wstawimy do równania, taki wynik osiągniemy. W tym przypadku "wynikiem" jest rozmiar i zasięg "obszaru szczególnie zagrożonego powodzią", zaś jedną z "niewiadomych" - prognozowany wzrost poziomu morza. Jaką wartość podstawimy do obliczeń? Pięć centymetrów? Może trzydzieści pięć? To już zależy od eksperta, który przygotowuje taką mapę.

O tym, że trzydzieści kilka centymetrów "robi różnicę" - niech zaświadczy poniższa mapa. Obrazuje zasięg fali powodziowej, która powstałaby przy wietrze o prędkości 35 m/s (zjawisko uznawane za ekstremalne, choć realne). Spójrzmy: przy założeniu, że poziom morza wzrośnie o 5 cm, powierzchnia obszaru zagrożonego powodzią wynosi 57 km kw. (kolor granatowy), przy założeniu wzrostu poziomu morza o 39 cm - 74,4 km kw. (kolor granatowy i fioletowy).

Żuławy. Zakres obszaru zagrożonego powodzią przy założeniu wzrostu poziomu morza o 5 cm (kolor granatowy) i 39 cm (kolor granatowy + fioletowy), przy założeniu maksymalnej prędkości wiatru 35 m/s
Żuławy. Zakres obszaru zagrożonego powodzią przy założeniu wzrostu poziomu morza o 5 cm (kolor granatowy) i 39 cm (kolor granatowy + fioletowy), przy założeniu maksymalnej prędkości wiatru 35 m/s
Źródło: Prezentacja Janusza Topiłki przedstawiona podczas konferencji w Nowym Dworze Gdańskim, 19 kwietnia 2023

- Tutaj widzimy, jak poważne mamy zagrożenie powodziowe na Żuławach, jeżeli nic nie zmienimy, jeśli chodzi o zabezpieczenie wałami czy wrotami przeciwpowodziowymi... - mówił Janusz Topiłko, wskazując na powyższą mapę.

Wracając więc do rozbieżności między dyrektorem Wód Polskich i profesorem oceanologii z PAN, które wprost zostały wyartykułowane podczas konferencji - w dużej mierze sprowadzają się one do tego właśnie "szczegółu" - do tego, jakie przyjmuje się założenia do wszystkich obliczeń. Chodzi o prognozowany wzrost poziomu morza w przyszłości i - co za tym idzie - o to, czy przyjmie się horyzont czasowy bliższy, czy dalszy (im dalszy, tym poziom morza wyższy i wówczas pojawia się konieczność budowy wyższych zabezpieczeń przeciwpowodziowych).

Wrota przeciwpowodziowe na Tudze są więc - według jednych założeń - wystarczające, według innych - już nie. To zależy, jakie dane podstawimy do "równania z niewiadomymi". To tylko przykład. Bo podobnych inwestycji - realizowanych obecnie według określonych założeń (między innymi parametrów dotyczących prognozowanego wzrostu poziomu morza) - na polskim wybrzeżu jest całe mnóstwo.

Podczas konferencji Janusz Topiłko poinformował także, że obecne mapy zagrożenia powodziowego zostały sporządzone przy założeniu, że na skutek ocieplenia klimatu poziom morza wzrośnie o pięć centymetrów.

- Według nas jest to zdecydowanie zaniżona wartość w kontekście zmian klimatycznych, które mają nastąpić do roku 2100. W ten sposób uwzględniono wzrost poziomu morza, który ma nastąpić tylko do roku 2030... A to już jest jutro... A przecież, jeśli chodzi o zabezpieczenia przeciwpowodziowe, powinniśmy się przygotowywać na kolejnych kilkadziesiąt lat. 
Janusz Topiłko, ekspert IMGW

Janusz Topiłko przyznał także, że podczas sporządzania map zagrożenia powodziowego jego zespół postulował, żeby przyjąć założenie, że wzrost poziomu morza wyniesie 35 centymetrów, co było zgodne z ówczesnymi (2013 rok) prognozami naukowców.

- Jednak, niestety, nie uzyskaliśmy zgody na przyjęcie takiego założenia - stwierdził. Nie sprecyzował, kto i w jakich okolicznościach powstrzymał naukowców i ekspertów.

Na sali obecny był pochodzący z Żuław senator PO Jerzy Wcisła. Podczas debaty zwrócił się do Janusza Topiłki: - Powiedział pan coś, co mnie zaniepokoiło, że nie uzyskaliście zgody na uznanie, że wzrost poziomu morza wyniesie 35 centymetrów. Co to znaczy, że "nie uzyskaliście zgody"? Kto nie udzielił takiej zgody?

- Pojawił się wówczas potężny sprzeciw ze strony jednego z nadmorskich miast, włączyły się w to pewne siły polityczne przy wsparciu naukowców... W efekcie nasza metodyka została zmodyfikowana w trakcie prac - odpowiedział Janusz Topiłko.

Przychodzi urzędnik do naukowca

Janusz Topiłko więcej szczegółów tego "sprzeciwu" nie zdradził.

Postanowiliśmy więc dowiedzieć się, jak dotychczas w praktyce były sporządzane mapy zagrożenia powodziowego - zajrzeć za kulisy tego procesu.

Dotarliśmy do osoby, która w 2013 roku, jak również w latach późniejszych, była zaangażowana w - nazwijmy to ogólnie - planowanie ochrony polskiego wybrzeża przed powodzią. Ze względu na fakt, że osoba ta nadal pracuje w państwowej instytucji, jej imię i nazwisko musi pozostać do wiadomości redakcji. Rozmowa dotyczy roku 2013, gdy mapy zagrożenia powodziowego były sporządzane po raz pierwszy.

- Wyznaczono wówczas maksymalny poziom dla wód stuletnich i wód pięćsetletnich. Oprócz tego przyjęto także - ze względu na zmiany klimatu - podniesienie się średniego poziomu morza o 35 centymetrów. W zasadzie wszyscy byli zadowoleni z tych map za wyjątkiem władz jednego nadmorskiego miasta.

Nasz rozmówca woli nie zdradzać, o jakie miasto chodzi.

- Skąd niezadowolenie w tym mieście? O co chodziło?

- W skrócie - o to, że na mapie za dużo było koloru niebieskiego. Stwierdzono, że "zalano" im za dużo terenu. No i "zawnioskowano" o zmiany przyjętych w opracowanej metodyce parametrów modelowania tak, aby obniżyć wielkość zagrożenia powodziowego dla tego terenu.

- Zażądano?

- Powiedzmy, że złożono "oficjalny wniosek". Odbyło się spotkanie, na którym wyartykułowano konieczność zmian w metodyce. Stwierdzono, że założenia są błędne, że taka powódź nie jest możliwa, ponieważ miasto chroni infrastruktura.

- Ci urzędnicy - kto to był?

- Głównie urzędnicy samorządowi z tego miasta wspierani przez parę osób związanych z gospodarką morską.

- Co było dalej?

- Eksperci stwierdzili, że nie ma możliwości zmiany metodyki uzgodnionej wcześniej z pracownikami Urzędu Morskiego w Gdyni. Zmiany nie mogły być wykonane przez autorów metodyki we własnym zakresie, bo taki, a nie inny był stan ich wiedzy. Eksperci uznali także, że jeśli miasto znajdzie kogoś ze środowiska naukowego, z tytułem naukowym, kto zmodyfikuje metodykę, swoim nazwiskiem to autoryzuje i weźmie za to odpowiedzialność, wówczas będzie można zaktualizować mapy według tych nowych wytycznych.

- I znalazł się taki naukowiec?

- Znalazł się. Z szanowanej instytucji naukowej, obecnie jest już na emeryturze. Odbyło się z nim kilka spotkań. Potwierdził, że należy zredukować "dodatek na klimat" z 35 centymetrów do pięciu centymetrów.

- "Dodatek na klimat", czyli prognozowany wzrost poziomu morza z uwzględnieniem zmian klimatu, tak?

- Tak.

- Ten naukowiec mógł to zrobić, tak po prostu?

- Procesu sporządzania map zagrożenia powodziowego nie regulują żadne zatwierdzone prawnie dokumenty. Dlatego dopuszczalne jest przyjmowanie różnych wartości, danych wejściowych. Wszystko zależy od tego, co kto uważa za priorytet.

- Co to znaczy?

- Mapę powodziową sporządza się według określonych założeń, które są przyjmowane na jakiś czas. Te pięć centymetrów wzrostu poziomu morza, według ówczesnej wiedzy - ówczesnego scenariusza IPCC - to był wzrost, który miał nastąpić do roku 2030. Czyli wskazywano, które tereny są zagrożone, a które bezpieczne, do 2030 roku, czyli zaledwie na następnych siedemnaście lat. Tymczasem mapy zagrożenia powodziowego mają przewidywać to, co może się wydarzyć raz na sto lat albo raz na pięćset lat.

- Ta modyfikacja, czyli "zejście" z 35 centymetrów do pięciu centymetrów, dotyczyła tego miasta, o którym mówimy…

- Nie, w konsekwencji zmodyfikowano wszystkie mapy dla wytypowanych fragmentów na całym polskim wybrzeżu.

- I te mapy były obowiązujące przez sześć lat?

- Tak, a potem, w 2019 roku, sporządzono aktualizację map dla całego wybrzeża.

- I jaki przyjęto "dodatek na klimat", ile centymetrów prognozowanego wzrostu poziomu morza?

- "Utrzymano w mocy" pięć centymetrów.

- Co dalej?

- W najbliższym czasie będą sporządzane kolejne mapy i przeprowadzona kolejna aktualizacja metodyki. Miejmy nadzieję, że tym razem zostanie przyjęty do metodyki dłuższy termin czasowy niż do 2030 roku - podsumowuje nasz rozmówca.

Widać było politykę

Wróćmy do Nowego Dworu Gdańskiego, miasta zwanego stolicą Żuław.

- Przewiduję, że prognozy naukowe, dotyczące wzrostu poziomu morza ze względu na zmiany klimatyczne, zostaną potraktowane poważnie przez urzędników i polityków dopiero wtedy, gdy dojdzie do wielkiej powodzi - skonstatował podczas konferencji prof. dr hab. Jacek Piskozub z PAN.

Zapytaliśmy Marka Opitza, organizatora konferencji, czy spotkanie naukowców z urzędnikami przyniosło odpowiedzi na nurtujące go pytania. Inaczej mówiąc - czy zna już odpowiedź na pytanie zawarte w nazwie konferencji: czy Żuławom grozi potop?

- Nie wszystko rozumiem, muszę się przyznać, ale w kilku kwestiach jestem uspokojony, że być może nie będzie aż takiego dramatu… Musimy się przygotować. Po konferencji jest dla mnie jasne, że Żuławy są niedoinwestowane. Tymczasem jesteśmy szczególni, jesteśmy "krajem na wodzie", dlatego potrzebujemy innego, szczególnego potraktowania przez władze centralne.

Żuławy - "kraj na wodzie"
Żuławy - "kraj na wodzie"
Źródło: Shutterstock

- Dyrektor Wód Polskich stwierdził, że działa zgodnie z prognozami naukowców, zaś sam naukowiec - oceanolog z PAN - był odmiennego zdania. Jak pan to skomentuje jako ten, który oczekiwał jasnej, klarownej odpowiedzi na temat zagrożenia powodzią? - pytamy Marka Opitza.

- No właśnie. Dał się zauważyć konflikt między różnymi ośrodkami badawczymi, jak również związek z polityką… - podsumował prezes Stowarzyszenia "Klub Nowodworski". Zaznaczył, że to nie koniec działań ich organizacji. Planowane są kolejne spotkania, również z ekspertami z zagranicy, na przykład z Holandii, która zmaga się z problemem powodzi jak żaden inny kraj w Europie.

- Może specjaliści z zagranicy rozwieją nasze wątpliwości - dodał Opitz.

Czytaj także: