|

Zgłosiła gwałt. Mijały tygodnie, mąż kosił trawę, jeździł do pracy. A teraz wszyscy nie żyją

Cztery osoby nie żyją. Policja przed jednym z domów w Tarnowie
Cztery osoby nie żyją. Policja przed jednym z domów w Tarnowie
Źródło: Paweł Topolski / PAP

Dusił panią? Nie, nigdy jej nie uderzył, nie popchnął. Czy przemoc się nasiliła? Zgłosiła gwałt. Nie było świadków ani śladów. Nie zatrzymali męża. Czy mówił, że się zabije? Tak, ale sąsiadce, z którą nikt nie rozmawiał. Czy w domu jest broń? Zginęli od ciosów nożem kuchennym: ich dwie małe córki, ona i on.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Po północy usłyszała za ścianą płacz. "Dziecko" - pomyślała. Nie zaniepokoiła się. Dzieci sąsiadów od zawsze płakały. Jak to małe dzieci. Maja miała trzy lata, Lena sześć.

Poszła do sypialni na piętro. Płacz w mieszkaniu obok ustał szybko. Teraz dobiegały ją stamtąd dziwne odgłosy, puknięcia w ścianę, szuranie po poręczy i jakby ktoś ciągnął coś po schodach. Co ta Kasia się tak tłucze o tej porze? Nie pomyślała, że to Tomek. Była noc z czwartku na piątek, nie powinno go być w domu, w tygodniu pracował w delegacji, wracał tylko na weekendy.

- Pewnie wtedy to się dokonywało - mówi dziś pani Halina, rozcierając na ramionach gęsią skórkę. Po wszystkim, jak wieść o tragedii na ulicy świętego Marcina rozniesie się po całym Tarnowie, od znajomej usłyszy: "tam się takie sceny działy, czemu nic nie zrobiłaś, wystarczyłby jeden telefon".

Ale jakie sceny? Ona też dopiero po wszystkim dowiedziała się, że sąsiedzi mieli Niebieską Kartę.

Następnego dnia od rana kisiła kapustę. Przyjechała koleżanka, opowiadała o chorym mężu. Za ścianą było cicho, dzieci powinny być w przedszkolu, Kasia musiała odwieźć je rano i pewnie jak zwykle została u mamy. Kisiła kapustę, nosiła słoiki na strych, pocieszała koleżankę, której właśnie umierał mąż.

A co tu robi mama Kasi? Tuż po południu zobaczyła ją przez okno w kuchni. Stała przed bramą do posesji córki. Dlaczego jej nie otwierają? Chyba coś zobaczyła za szklanymi drzwiami sieni, bo zaraz na osiedlu domków szeregowych na przedmieściach Tarnowa podniósł się straszny rwetes. Karetki, policja, straż, pełno wozów, wybili okno.

- Trzy ciała, powiedział mi znajomy ratownik - mówi pani Halina. - Potem jeszcze znaleźli Tomka.

***

Ciała Tomasza i Katarzyny O. oraz ich córek znajdowały się w domu zamkniętym od wewnątrz. Wykluczono, że ktoś jeszcze był tam oprócz nich w chwili tragedii. Wszyscy mieli rany cięte i kłute w okolicach szyi i klatki piersiowej. Obrażenia na rękach, stwierdzone u kobiety i starszej dziewczynki wskazywały na to, że się broniły. Kobieta leżała na parterze blisko drzwi wejściowych. Mężczyzna - na piętrze w garderobie, oparty od środka o zamknięte drzwi. Wszystko wskazuje na to, że to on zabił żonę i dzieci, a na końcu siebie - taką wersję wstępnie przyjęli śledczy. Badają jeszcze jego telefon, zawartość nośnika pamięci może pomóc w ustaleniu motywu i przebiegu zdarzenia. Jak informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie Mieczysław Sienicki, śledztwo najprawdopodobniej zostanie umorzone.

Dojrzewanie do przemocy

Osiedla domków na przedmieściach Tarnowa - wyspy pośród pól. To na świętego Marcina jeszcze w październiku, kiedy "to się zdarzyło" (pani Halina nie mówi "morderstwo", a dzieciom z osiedla mówi się, że "Lena i Maja wyjechały do babci i tam się bawią w piaskownicy"), tonęło w dojrzałej kukurydzy. Teraz osiedla-wyspy patrzą na siebie przez zaoraną przestrzeń.

Budynki na jedną modłę, śnieżnobiałe, o dachach szarych, spadzistych. Roślinność przy płotach kiełkuje dopiero, jeszcze nic nie zdołała ukryć. Na mikroskopijnych podwórkach z równo przyciętą trawą stoją szopki na narzędzia, meble ogrodowe, jak z jednego katalogu. Gdzieniegdzie piłka, huśtawka, piaskownica. Wielkie okna bez zasłon, bramy na pilota. Da się zajrzeć do wnętrza, nie da się podejść. Naciskam dzwonek przy bramie, zza drzwi wychyla się głowa. - Kto tam? - krzyczy. - Nie będziemy o tym rozmawiać - mówi i znika.

Wszystko tu jeszcze świeże. Drogi bite, błoto, wyboje. Odgłos uderzanego drewna - to robotnicy kładą dachy. Nowe domy rosną, a posesja Katarzyny i Tomasza O. jest otoczona policyjną taśmą.

Osiedle na świętego Marcina ma sześć lat i jest najstarsze. Każdy dom na planie kwadratu podzielony na cztery mieszkania, a każda taka ćwiartka z osobnym wejściem z podwórza. Co będzie dalej z ćwiartką O.? Wiatr porywa ziarenka z piaskownicy ich córek i rzuca na sąsiednie podwórka przypominając. Wprowadzili się pierwsi, Lena dopiero przyszła na świat.

Budynki na jedną modłę, śnieżnobiałe, o dachach szarych, spadzistych
Budynki na jedną modłę, śnieżnobiałe, o dachach szarych, spadzistych
Źródło: TVN24

Jak pani Halina zapamiętała Tomasza? W ogrodniczkach i lampce na głowie, na trawniku. A to kosił, a to nawoził, a to szukał chwastów albo pod betonową kostkę podsypywał piasek, który nosił z drogi publicznej, przyświecając sobie po zmroku czołówką, bo chodnik - mówił sąsiadce - powinien wystawać pół centymetra nad trawnik, a nie - jak położył deweloper - z trawnikiem na równi. Od rana do wieczora, w sobotę i niedzielę - trawnik. W poniedziałek wyjeżdżał pracować jako operator koparki, do domu wracał na weekend, ubierał te spodnie robocze na szelkach, lampkę na czoło i na trawnik.

Nie lubiła go. Kasię lubiła bardzo. Szczupła, w sukience na ramiączkach, włosy za ramiona, ostatnio prosto od fryzjera, z dziewczynkami uczepionymi do nóg - tak ją zapamiętała.

- Tomek nie pozwala mi kosić trawy, mówi, że źle to zrobię - słyszała od Kasi.

Od niego - że sam wykańczał mieszkanie, bo deweloper zrobi byle jak. Pamięta takie jego słowa: - Mam żonę modelkę, zrobiłem jej dużą szafę na sukienki. Nie pozwalam Kasi pracować, bo jeszcze jakiś mężczyzna będzie na nią patrzeć.

Przed urodzeniem pierwszego dziecka Katarzyna O. mieszkała w centrum Tarnowa i była sprzedawczynią w sklepie. "Do pracy wróciła rok po urodzeniu córki, jednak po kilku miesiącach pracy za namową męża zrezygnowała" - przekazała tarnowska prokuratura.

Zajmowała się domem. Sąsiadka widziała, że woziła córki do przedszkola. Pamięta, jak Kasia robiła prawo jazdy, jak denerwowała się w samochodzie, jak opowiadała, że jak to w ogóle da się prowadzić i że siedząc za kierownicą, wydzwania ciągle do Tomka, co ma robić.

Zbudował altankę na podwórzu, zapraszał sąsiadkę na kawę. Mówił do pani Haliny "sąsiadko", a sobie kazał mówić po imieniu. Byli w wieku jej dzieci, on 43 lata, ona 41. Mimo to nie mogła się przemóc, żeby być z nim na ty. Pamięta, jak w przedostatnią sobotę - na trzynaście dni przed "tym, co się zdarzyło" - powiedział jej, że Kasia chce rozwodu.

Taki wielki chłop stał przed nią i płakał półtorej godziny. Mówił jej, że przyjechał za Kasią z Pomorza, że zostawił tam rodzinę, a tutaj nie ma nikogo, żadnych kolegów, nigdzie nie wychodzi, nie pije, tylko pracuje i pracuje i wykańcza ten dom. I Kasia chce teraz zostać w tym domu z dziećmi, bo dziewczynki mają tu swoje pokoiki i się przyzwyczaiły, a on ma się wyprowadzić. - Mam 43 lata i zostanę bez niczego - skarżył się sąsiadce. - Niech pani do niej zadzwoni i przekona, żeby wycofała pozew. Zabiję się, jak mnie zostawi - mówił. - Wie pani, że moje dzieci powiedziały do mnie "wujek"?

- Może zamiast tak dbać o trawę, niech pan pogra na tej trawie z dziećmi w piłkę? - poradziła Tomkowi. - Niech ten trawnik będzie brzydki jak u mnie, a pan niech się trochę zajmie dziećmi.

Bo najwyżej dziesięć razy widziała go z córkami na spacerze.

- Tak, tak, zajmę się, zajmę. Zimą, jak będzie czas, teraz muszę wykończyć dom - odpowiedział.

- Może mógłby pan pracować na miejscu, a nie wyjeżdżać na tydzień z domu? - spytała.

- Może mógłbym, może mógłbym.

Pamięta, że mówił, że kupił Kasi bukiet kwiatów i że ten bukiet nadal stoi w domu, nie wyrzuciła go, ale zniknął bilecik od niego. - W domu taka straszna cisza, słychać brzęczenie lodówki - mówił.

"Aha, lodówka pusta, Kasi nie ma w domu, nie ma kto ugotować" - pomyślała.

Poprosił ją, żeby do niego dzwoniła, jak żona się pojawi, bo się o nią martwi. - Przez dwa weekendy przed tym, co się zdarzyło, Kasi nie było w domu. Nocowała z dziećmi u mamy. Mówiła, że mama to jej największa przyjaciółka, że może z nią gadać i gadać - wspomina pani Halina.

Odruchowo przystała na prośbę Tomasza, ale potem się zreflektowała. Przecież to by było donoszenie, a ona bardzo lubiła Kasię.

Bardzo otwarta, szczera - taką ją zapamiętała - że dużo jej o sobie opowiadała, wiele intymnych szczegółów, których nie będzie zdradzać, poza tym o chorobach pierwszej córki, o tym, że tyle się z nią najeździli po lekarzach, szukając diagnozy, że długo starali się o drugie dziecko i że tę młodszą wciąż karmi piersią.

Nic o rozwodzie, nic o przemocy.

- Tomek powiedział, że się kłócą i że Kasia się tego wstydzi, że sąsiedzi usłyszą - mówi pani Halina. - Pamiętam, jak się wstydziła, jak sąsiedzi śmiali się z Tomka w internecie, że kradnie piasek z drogi. Mówił, że o to też się kłócili.

Tragedia w rodzinie O. w Tarnowie
Tragedia w rodzinie O. w Tarnowie
Źródło: TVN24

Dojrzewanie do rozmowy o przemocy

Czy Katarzyna O. nikomu nie mówiła o problemach małżeńskich?

Sześć tygodni przed śmiercią jej opowieść skłoniła pracowników Centrum Usług Społecznych w Tarnowie (CUS) do wdrożenia procedury przeciwko przemocy w rodzinie - Niebieskiej Karty. Z początku chodziło o przemoc psychiczną.

W ramach tej procedury o sytuację w rodzinie powinni być pytani między innymi sąsiedzi. - Nic niepokojącego nie wnosili do procedury Niebieskiej Karty. Zastrzegali sobie anonimowość i nie potwierdzali problemów rodzinnych - informuje Paweł Klimek, rzecznik policji w Tarnowie.

Z sąsiadami miała rozmawiać dzielnicowa. Do ilu osób dotarła, Klimek nie wymienia. Według informacji Mieczysława Sienickiego, przesłuchana została jedna sąsiadka. Miała zeznać, że widziała, jak Tomasz O. malował płot. Tyle.

- Ze mną nikt nie rozmawiał. Dopiero po tym, co się zdarzyło, przyszli do mnie policjanci - mówi pani Halina.

Podobnie powiedziała nam inna mieszkanka, która dzieliła z rodziną O. ścianę domu. Lokatorzy ostatniego z czterech mieszkań domu, w którym żyli O., nie chcieli z nami rozmawiać. Nie chciały rozmawiać także rodziny z domów naprzeciwko.

Śledczy przesłuchali matkę Katarzyny. Sienicki przyznaje, że kobieta zeznała, że córka "użalała się na męża". Na co dokładnie, nie ujawnia. Ale nie, że ją bije.

Na pewno Katarzyna rozmawiała o przemocy z obcymi ludźmi. Jak mówią w CUS, zanim kobieta przyszła do nich, w tym samym 2022 roku była w tarnowskiej fundacji, która pomaga osobom doświadczającym przemocy domowej. Przedstawiciele fundacji nie chcą rozmawiać na ten temat.

To w tej fundacji pomogli Katarzynie napisać pozew o rozwód - dowiadujemy się w CUS.

Ale najpierw skierowali ją do CUS, dawnego ośrodka pomocy społecznej, jednej z niewielu instytucji - obok gminnych komisji rozwiązywania problemów alkoholowych, policji, placówek oświaty i ochrony zdrowia - które mogą wdrażać procedurę Niebieskiej Karty.

Pięć i pół godziny rozmowy

- Rozmowa z panią Katarzyną trwała pięć i pół godziny - opowiada Dorota Krakowska, dyrektorka CUS w Tarnowie.

Nie poznamy treści tej rozmowy. - Podstawową potrzebą człowieka jest bezpieczeństwo. Nasi klienci muszą wiedzieć, że to, co nam powiedzą, zostanie wykorzystane tylko do tego, żeby im pomóc - wyjaśnia Kamila Kabat, przewodnicząca zespołu interdyscyplinarnego ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie w tarnowskim CUS.

Był wtorek, 8 września 2022 roku. Tego samego dnia CUS wdrożyło Niebieską Kartę.

- Robicie to za każdym razem, gdy ktoś zgłosi wam przemoc? - pytam.

- W pierwszym kontakcie z klientem ja nie mam narzędzi, żeby upewnić się na sto procent, że tak, w tej rodzinie jest przemoc. Klient zgłasza sytuacje, których może nie nazywać przemocowymi. Natomiast ja jako specjalista wiem, jakie są znamiona przemocy i kiedy je zauważę, mam obowiązek założyć Niebieską Kartę. Czasem może się okazać, że to był inny problem. Ale nie moim obowiązkiem jest o tym rozstrzygać. To już jest zadanie grupy roboczej, szeregu specjalistów - mówi Kabat.

 z mieszkania w Tarnowie
Cztery osoby nie żyją, ciała znaleziono w jednym z domów (materiał z 21 października 2022 roku)
Źródło: TVN24

Grupa robocza to pracownicy instytucji z otoczenia rodziny dotkniętej przemocą, w przypadku O. pracownik socjalny i dzielnicowy z ich rejonu, pedagog z przedszkola dzieci. Specjaliści powinni dowiedzieć się o Niebieskiej Karcie w ciągu dziesięciu dni od jej wdrożenia i zacząć badać problem w swoich dziedzinach. Organizują spotkania w zależności od potrzeb rodziny, zazwyczaj co półtora miesiąca, i zapraszają obie strony konfliktu, osobno.

- Skąd pani wie, jakie są znamiona przemocy? - pytam Kamilę Kabat. - Znam formularze Niebieskich Kart. Bierzecie te formularze, czytacie osobie i odhaczacie w rubrykach: popychanie - nie było, uderzanie - nie było, i tak dalej, wyzywanie, poniżanie?

- Nie można rozmowy z klientem sprowadzać do zadawania pytań z formularza. To nie może wyglądać tak formalnie. Klient przychodzi i często jest przestraszony, zawstydzony. Rzadko kiedy zdarza się, że przychodzi i mówi: "dzień dobry, doświadczam przemocy". Przeważnie mówi bardzo ogólnie, o wielu pobocznych rzeczach, o problemach wychowawczych z dziećmi. Dopiero z czasem, jak zaczynamy powoli drążyć, wychodzi, co jest sednem - mówi Kabat. - Klient, żeby się otworzyć, musi nawiązać relację z pracownikiem, poczuć się bezpiecznie. Dlatego ten pierwszy kontakt jest taki ważny. Rozmowa to najważniejsze narzędzie tej procedury, musi być przeprowadzona w odpowiedniej atmosferze. Ja nie wyobrażam sobie, że rozmawiam z klientem o bardzo intymnych sprawach przy biurku, gdzie dzwonią telefony, w pokoju, do którego wchodzą inne osoby - opisuje dyrektorka.

- Co mówi osoba doświadczająca przemocy psychicznej?

- "A, bo wie pani, on jest taki czepialski". Ale co to znaczy, czego się czepia? "Czasem do mnie brzydko mówi". Jak? Niech pani zacytuje. Ona mówi ogólnikowo. Do tego jest roztrzęsiona, płaczliwa. Czasami nie wie, że doświadcza przemocy. Ma przekonanie, że to, co dzieje się w jej domu, jest normą, zwłaszcza jeśli doświadczała tego także w rodzinie swojego pochodzenia. Uwikłana jest w mechanizmy, które powodują, że myśli, że to jej wina, że to przez to, że jest nieporadna, że nie umie ugotować, że źle zajmuje się dziećmi. "On musiał się tak zachować, bo ja jestem do niczego". Ona naprawdę w to wierzy i ma pewność, że nic nie może z tym zrobić. Jest całkowicie bezwolna. To jest mozolna praca pokazać jej, że nie ona jest odpowiedzialna za przemoc, że ma jakieś zalety, że jako człowiek stanowi wartość samą w sobie i w związku z tym zasługuje na szacunek - mówi Kabat.

- W większości to kobiety?

- Tak.

- Co je łączy?

- Przemoc. Nic więcej. Prowadzę grupy wsparcia dla osób doświadczających przemocy. Mam kobiety w różnym wieku, o różnym statusie społecznym, z różnym wykształceniem.

Tylko 30 procent klientów tarnowskiego CUS, którzy mają założone Niebieskie Karty, funkcjonuje w systemie pomocy społecznej. Pozostali nigdy nie korzystali z zasiłków, są niezależni finansowo, mają domy, samochody, wypoczywają za granicą.

- Natomiast jak opowiadają swoje historie, to one są bardzo podobne - mówi Kabat. - Do nas nie przychodzą osoby z krótką historią przemocową. Musi minąć czas, żeby to z nich wypłynęło. A mi nie wolno mówić: dlaczego dopiero teraz pani przychodzi?. To by było ocenianie, wtórna wiktymizacja, klient mógłby się wycofać.

- Jak było z Katarzyną O.?

- Ona też do tego dojrzewała.

- Latami?

- Nie, były to miesiące. Przyjście do CUS to nie była jej pierwsza reakcja na przemoc - tu Kabat nawiązuje do tarnowskiej fundacji. - Nie jest też tak, że te kobiety od 30 lat tkwiły w przemocowym związku i nic nie robiły. Podejmowały różne próby, ale trafiały na mur. Na przykład mówiły o tym najbliższej rodzinie. Ale słyszały: "no co ty, absolutnie nie możesz iść z tym na policję", "nas znają na cały Tarnów, chcesz, żeby radiowozy podjeżdżały pod dom, żeby nas nazywali patologią?". I zamykają się w swoich czterech ścianach. Znajomi też się wycofują, nie będą ingerować, nie chcą być postawieni w trudnej sytuacji. Zostajesz z tym sama.

tarnow
Prokurator o wstępnych wynikach sekcji zwłok
Źródło: TVN24

Rozmowa przeciw rozmowie

Zdarza się, chociaż rzadko, że Niebieskie Karty zakładane są z powodu planowanego rozwodu. Rodzina wtedy także wymaga pomocy, bo rodzice, skupieni na walce, mogą wykorzystywać dzieci jako oręż przeciw sobie. Ale nie ma tam przemocy, tylko zaostrzony konflikt.

Katarzyna O. złożyła pozew o rozwód pięć tygodni po wdrożeniu procedury przeciw przemocy, 17 października.

Wróćmy do chronologii.

16 września, osiem dni od założenia Niebieskiej Karty, CUS zawiadomiło tarnowską prokuraturę o psychicznym znęcaniu się Tomasza O. nad żoną.

- Dlaczego nie zrobiliście tego od razu? - pytam.

- Musieliśmy mieć jakieś konkrety, ponazywać to, co widzieliśmy - odpowiada Kamila Kabat. - Kobieta mówi, że mąż wywiera na nią presję i nie pozwala iść do pracy, każe siedzieć w domu, a jej to nie pasuje. Albo mówi: "mąż mnie karze i nie odzywa się do mnie przez cały tydzień, traktuje mnie jak powietrze". To jest krzywdzenie, jest to przemoc psychiczna, ale nie jest to przestępstwo. Przemoc nie jest przestępstwem w naszym systemie prawnym. Dopiero niektóre zachowania wynikające z przemocy są przestępstwem.

O przemocy fizycznej prokuratura powiadamiana jest bezzwłocznie. - Nie ma ustawowego terminu, ale nie wyobrażam sobie, żebym trzymała dla siebie informację, że ktoś kogoś bije albo grozi mu nożem - zaznacza Kabat.

Ale na przemoc fizyczną są dowody, z którymi się nie dyskutuje. Są siniaki, są obdukcje. - A tu? Przyjdzie pan elegancko ubrany, usiądzie, opowie swoją historię, która też jest wiarygodna i mamy słowo przeciwko słowu - mówi Kabat.

Na przemoc psychiczną muszą poświęcić więcej czasu. - Ona jest dużo bardziej krzywdząca niż przemoc fizyczna. Kobieta często mówi, że ona to by już wolała, żeby on ją uderzył, niż żeby ją cały czas dręczył, chodził za nią, wyzywał. Uderzyłby i miałaby spokój. Mówi: "ja nawet myślałam, żeby ze sobą skończyć". Niektóre kobiety podejmują próby samobójcze, "bo nikt mi nie uwierzy, bo tego nie widać". Nie widać na ciele, ale widać w zachowaniu, w sposobie mówienia. Przemoc psychiczna zazwyczaj eskaluje. Kobiety opowiadają: "zaczęło się od obelg, teraz podnosi rękę, nie dość, że na mnie, to jeszcze na dzieci".

- Tak było u Katarzyny O.?

- Zauważyliśmy tam znamiona przestępstwa, zanim doszło do przemocy fizycznej - mówi Kabat.

- Oparliśmy się na opowieści tej pani. Do samego końca nie było zebranego materiału. Było zaniepokojenie u pracownic, które z tą panią rozmawiały - wspomina dyrektorka CUS Dorota Krakowska.

Kabat: - Nie ma jednego przepisu, jak postępować. Czasami zawiadomienie do prokuratury idzie dopiero po trzech, czterech miesiącach od wdrożenia procedury. Ale jeśli rozmawiam z kobietą i widzę, że jej bezpieczeństwo jest zagrożone, to nie czekam.

o niebieskiej karcie 2
Niebieska karta to często jedyna nadzieja osób doświadczających przemocy
Źródło: TVN24

Rozmowa z kwestionariuszem

Zawiadomienie z CUS nie było wystarczającą podstawą do wszczęcia śledztwa, jak dowiaduję się od Mieczysława Sienickiego. Prokuratura poleciła policji, by zweryfikowała informacje i przesłuchała Katarzynę O. Od tej chwili do tragedii upłynie miesiąc.

- Nie było obawy, że Tomasz O. będzie próbował zemsty za założenie Niebieskiej Karty, a potem za pozew rozwodowy, że przemoc się nasili? - pytam w CUS.

- Praca z przemocą obarczona jest ryzykiem. Zaburzony zostaje status quo rodziny. Przez lata żyli sobie jak żyli, a tu nagle ona poszła do instytucji, zrobili jej pranie mózgu i robi rewolucję. Wszystko się może wydarzyć. Dlatego mamy coraz więcej narzędzi. Od początku wdrażany jest monitoring bezpieczeństwa. Pracownik socjalny może wejść do rodziny niezapowiedzianie o różnych porach dnia, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Pani Katarzyna miała do nas telefony komórkowe, mogła w każdej chwili zadzwonić - mówi Kamila Kabat. - Działamy w zespole. Wcześniej policja robiła swoje, my swoje, nie było wymiany informacji. Teraz procedura jest wspólna. Ja mogę zadzwonić na policję, że kobieta boi się wrócić do domu, że w mojej ocenie mąż powinien być odizolowany. Ale to policja o tym decyduje, to jej zadaniem jest jak najszybciej ocenić, czy w rodzinie istnieje zagrożenie życia lub zdrowia.

Od kwietnia 2020 roku policja ma prawo wydać nakaz natychmiastowego opuszczenia lokalu osobie stosującej przemoc. Wcześniej taką decyzję mógł podjąć tylko sąd, co trwało tygodniami.

Tarnowska policja dowiaduje się 19 września o Niebieskiej Karcie w rodzinie O. Dzielnicowa spotyka się z Katarzyną pierwszy raz dwa dni później, a 22 września przesłuchuje kobietę. Nie daje Tomaszowi nakazu wyprowadzki. Dlaczego?

- Gdyż nie wynikało to z kwestionariusza szacowania ryzyka, jak również pani Katarzyna podczas rozmów nie informowała dzielnicowego o sytuacjach bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia. Dodatkowo oznajmiła, że nie obawia się o swoje życie i zdrowie oraz o życie i zdrowie swoich dzieci - wyjaśnia Paweł Klimek, rzecznik policji w Tarnowie.

Kwestionariusz szacowania ryzyka jest dodatkowym narzędziem obok formularzy Niebieskich Kart. To zestaw pytań, wzorowany na rozwiązaniach szwedzkich i brytyjskich, stworzony w 2013 roku przez polską policję i Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy Niebieska Linia na zlecenie ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, który wtedy zwrócił uwagę na powtarzające się w Polsce zabójstwa osób doświadczających przemocy w rodzinie.

"Czy mąż użył niebezpiecznego narzędzia? Czy groził pani, że ją zabije? Czy pani uważa, że on jest do tego zdolny? Czy pani się tego boi? Czy dusił panią?" - w pierwszej kolejności o to zgodnie z kwestionariuszem musieli zapytać Katarzynę policjanci. Gdyby choć raz odpowiedziała "tak", powinni rozważyć zatrzymanie Tomasza.

- Kwestionariusz nastawiony jest na przemoc fizyczną - przyznaje Kabat. Ale z drugiej strony w ogóle nie trzeba z niego korzystać. Jak wyjaśnia Niebieska Linia, "kwestionariusze nie powinny być stosowane przez policjantów obligatoryjnie, lecz jedynie w sytuacji pojawienia się wątpliwości".

Jest środek tygodnia. Tomasza nie ma w Tarnowie, pracuje w delegacji. Wszystkich uspokaja fakt, że od poniedziałku do piątku nie ma go w domu.

- Wy też nie widzieliście podstaw do odizolowania go od Katarzyny? - pytam w CUS.

- Gdybyśmy nie stwierdzili tam zagrożenia bezpieczeństwa, nie zawiadamialibyśmy prokuratury - odpowiada Kabat.

"Czy w ostatnim czasie doszło do nasilenia przemocy?" - to pytanie z kolejnej rubryki kwestionariusza. Z zeznań Katarzyny wynika, że tak. 22 września, przyjmując zawiadomienie o przestępstwie znęcania (artykuł 207 Kodeksu karnego), dzielnicowa słyszy od kobiety, że została zgwałcona przez męża (artykuł 197 Kodeksu karnego).

W tym momencie policja musi przerwać przesłuchanie i zawiadomić prokuraturę. W sprawie przestępstw przeciwko wolności seksualnej z pokrzywdzoną rozmawia od razu sąd w obecności biegłego psychologa. Chodzi o to, by przesłuchanie odbyło się tylko raz, by nie narażać pokrzywdzonej na ponowne negatywne przeżycie.

Jest czwartek. Jutro, najpóźniej pojutrze Tomasz O. powinien wrócić do domu. Nie zostanie zatrzymany. Nie będą go ścigać aż do śmierci. Miną cztery weekendy i podejrzewany o gwałt, mimo że śledczy znają jego personalia, pozostanie na wolności. Dlaczego? Czy zgwałcenie kobiety przez męża jest inaczej traktowane niż to samo przestępstwo dokonane przez nieznanego mężczyznę na ulicy?

Paweł Klimek odsyła mnie z tym pytaniem do prokuratury. Mieczysław Sienicki wyjaśnia, że "nie było ku temu ustawowych przesłanek". "Dostatecznych dowodów". Świadków, śladów przemocy. Jedynym dowodem mogło być zeznanie Katarzyny. Ale do przesłuchania nie dojdzie.

Prokuratura wszczyna 4 października śledztwo w sprawie zgwałcenia. Dwa tygodnie od zgłoszenia tego przestępstwa. Dzień później, 5 października, powiadamia o tym Sąd Rejonowy w Tarnowie, wskazując z imienia i nazwiska biegłego psychologa. Sąd wyznacza przesłuchanie Katarzyny na 27 października. Kobieta nie dożyje tego dnia.

Wszyscy zmieścili się w terminach określonych w Kodeksie postępowania karnego. Prokuratura miała miesiąc na wszczęcie śledztwa. Sąd na przesłuchanie pokrzywdzonej - dwa tygodnie, ale to czas instrukcyjny, nie jest wiążący i może być przesunięty, jeśli na przykład nie da się wcześniej umówić biegłego. Tak było w tym przypadku. Jak mówi Sienicki, 27 października to był pierwszy termin, w którym psycholog był dostępny.

- Znalezienie biegłego wymaga ekwilibrystyki, wydzwaniania, przekonywania - mówi Małgorzata Stanisławczyk-Karpiel, rzecznik Sądu Okręgowego w Tarnowie. Kiedyś wydanie opinii dla sądu to była nobilitacja. Dzisiaj to kłopot. Mało intratne zadanie, za to bardzo czasochłonne. Eksperci proszą sąd o wykreślanie ich z list biegłych.

- Nie sposób stwierdzić dziś, po tragedii, która się wydarzyła, czy i jaki wpływ na bieg wydarzeń miałoby czy mogłoby mieć wyznaczenie przez sąd przesłuchania pokrzywdzonej Katarzyny O. w terminie wcześniejszym - mówi Stanisławczyk-Karpiel. - Pragnę jednak z całą mocą zauważyć, że przesłuchanie to w żaden sposób nie warunkowało możliwości zatrzymania Tomasza O. To mogło nastąpić już wcześniej. Policja i prokuratora dysponowały bowiem materiałem dotyczącym ewentualnego znęcania się nad żoną i już to mogło być podstawą podjęcia działań. Nadto dysponowały także informacją o ewentualnym gwałcie i mogły na tej podstawie zatrzymać Tomasza O. Sytuacje tego rodzaju niejednokrotnie miały miejsce w praktyce: sprawca podejrzewany o gwałt był zatrzymywany, prokuratura występowała o przesłuchanie pokrzywdzonej w trybie pilnym, a czynność ta przeprowadzana była przez sąd w ciągu kilku, kilkunastu godzin. Także, gdy była taka potrzeba, w dni wolne od pracy. A wyniki przesłuchania wykorzystywane były do sformułowania zarzutów i wystąpienia z wnioskiem aresztowym. Czynności tego rodzaju nasz sąd wykonywał na przykład w jednej ze spraw we wrześniu 2022 roku. W niniejszej sprawie nie było wskazania na tego rodzaju pilny tryb postępowania.

"Czy osoba stosująca przemoc groziła, że się zabije?" - to kolejne pytanie z kwestionariusza szacowania ryzyka. Pani Irena, sąsiadka O., pamięta, że Tomasz rzucał takie groźby 13 dni przed tragedią. Ale tylu ludzi mówi, że się zabije. Sama nie widziała powodu, żeby iść z tym na policję, a nikt jej o to nie pytał.

Ustalenia śledczych w sprawie rodzinnej tragedii w Tarnowie (materiał z 25 października 2022 roku)
Źródło: TVN24

Rozmowa, której nie było

- Będziemy bronić naszej policji. Jest w czołówce w Polsce, jeśli chodzi o liczbę wydanych nakazów opuszczenia mieszkania przez osobę stosującą przemoc - słyszę w CUS.

W 2022 roku tarnowska policja wydała 89 takich nakazów. Sprawdziliśmy, ile razy policjanci korzystali z tego narzędzia w tym samym okresie w podobnej wielkości miastach - liczących niewiele ponad sto tysięcy mieszkańców. We Włocławku w 2022 roku policyjny nakaz opuszczenia mieszkania dostało 117 osób. Ale to wyjątek. W Koszalinie było 28 nakazów, w Wałbrzychu - 24, w Płocku - 19, w Elblągu - 17, w Chorzowie - 9, w Tychach - 6, w Rudzie Śląskiej - 4, w Opolu - 2.

Gdzie zatem leży problem?

- Jeśli klient nie będzie współpracować, my nic nie możemy zrobić - mówi Kamila Kabat. - Miałam sytuację, kiedy kobieta opowiedziała mi takie rzeczy, że poprosiłam policję, żeby wydali jej mężowi nakaz opuszczenia domu. Przyszli policjanci, ja musiałam wyjść - nie wolno mi uczestniczyć w przesłuchaniu - i pani nie powiedziała do protokołu jednej dziesiątej tego, co mi. Nakaz nie został wydany.

- Może tu jest błąd w procedurze, że musi być to przesłuchanie przez policję? - pytam, bo przecież nawiązanie szczerej rozmowy wymaga czasu i odpowiedniej atmosfery. Pracownice CUS tego nie komentują.

Proponują Katarzynie, żeby to ona się wyprowadziła. Może zamieszkać z córkami w miejscowym całodobowym ośrodku interwencji kryzysowej dla ofiar przemocy. Przekonują: jest tam psycholog, terapeuta, ochrona, nie ma męża.

Katarzyna odmawia, bo w razie czego może przenieść się do mamy. Nawet ona nie czuła zagrożenia, jak mówi prokurator Mieczysław Sienicki. Przecież mąż nigdy jej nie uderzył, nie popchnął.

- Cały system przeciwdziałania przemocy w rodzinie w dużej mierze opiera się na zasadzie dobrowolności, na woli klienta - powtarza Kabat.

Osoba doświadczająca przemocy nie ma wpływu na samo rozpoczęcie procedury. - Jeśli ja w trakcie rozmowy z klientem nabieram podejrzeń, mam obowiązek założyć Niebieską Kartę bez względu na to, czy klient wyraża na to zgodę, bo w nim może uruchomić się mechanizm zaprzeczania, a ja muszę brać pod uwagę jego bezpieczeństwo. Podobnie zakończenie procedury odbywa się nie na wniosek klienta, ale kiedy grupa robocza uzna, że w rodzinie jest bezpiecznie i możemy się wycofać - wyjaśnia Kabat.

Potem plan pomocy rodzinie tworzony jest już z udziałem jej członków. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy przemocy doświadczają także dzieci. - Albo widzą, co się dzieje, patrzą na relacje rodziców, czyli tak naprawdę też doświadczają przemocy, a klient nic z tym nie robi - mówi Kabat. - Ja wiem, czy przemoc domowa odbija się negatywnie na dzieciach, bo grupa robocza ma w swoim składzie przedstawicieli oświaty. Pedagog mi powie, że dziecko gorzej funkcjonuje w szkole - wtedy już z urzędu mam obowiązek zareagować, mogę zaproponować wsparcie asystenta rodzinnego albo poinformować sąd rodzinny.

Jak mówi Sienicki, w zawiadomieniu z CUS było, że dziewczynki w szkole były osowiałe, jednak prokuratura wykluczyła przemoc wobec dzieci.

- Ja nie wystawiam recepty. Nie powiem osobie doświadczającej przemocy: "pani pójdzie tu i tu, zrobi to i to i będzie dobrze". To tak nie działa. Pracuję z klientem w oparciu o to, na co on w danym momencie jest gotowy. Jeśli klient nie ma gotowości, ja niczego w nim nie zmienię. Czasami zrobi dwa kroki do przodu, a za pół roku sześć kroków do tyłu. Nie mogę się obrazić, że ja się tyle napracowałam, a pani się wycofuje, tylko mozolnie pracować dalej. Nie mogę jej przymuszać, nie byłoby z tego żadnego efektu i byłabym opresyjna, jak osoba stosująca przemoc. Mogę zaproponować osobie schronienie, ale nie doprowadzę jej tam siłą. Nigdy też nie doradzam rozwodu, to byłoby nieprofesjonalne - mówi Kabat.

- Niebieska Karta może zakończyć się zgodą w rodzinie?

- Wierzymy w zmianę każdego klienta, także tego, który stosuje przemoc. Sam ustawodawca o tym mówi, żeby podejmować z nim pracę. Po nowelizacji ustawy osoba stosująca przemoc będzie miała obowiązek w ciągu 60 dni zgłosić się na zajęcia korekcyjno-edukacyjne. W przeciwnym razie popełni wykroczenie. Jeśli podejmie pracę z psychologiem, to jest szansa, żeby rodzinę posklejać. Mamy takie przykłady, że małżonkowie poszli na terapię rodzinną i funkcjonują. Nie mówię o skrajnych przypadkach, gdzie noże fruwają w powietrzu, wtedy raczej nie ma szans. Ale do tej gorącej przemocy jest daleka droga, jeśli wyłapiemy ją na wczesnym etapie.

- Udało się spotkać z Tomaszem?

- Nie.

- A próbowaliście?

- Dzielnicowa próbowała - mówi Kabat. - Nie może wszystkiego robić jedna osoba. Praca z przemocą to ciężki kawałek chleba. W moim zespole jest pięciu pracowników socjalnych, w zeszłym roku założyliśmy 269 Niebieskich Kart, prowadzimy w tej chwili ponad 1000 grup roboczych, bo praca z jedną rodziną trwa średnio półtora roku. Pięć osób musi się obdzielić tymi rodzinami. A do tego dochodzą interwencje. Człowiek wraca do domu i myśli, czy zdąży jeszcze zadzwonić do pani Kasi, do pani Oli, czy u nich wszystko w porządku, czy nie trzeba będzie zaraz jechać zabezpieczać dzieci, a to jest najbardziej traumatyczne. Członkowie grupy roboczej dzielą się kompetencjami, na tym polega zasada interdyscyplinarności. Ja na przykład nie rozmawiam z dziećmi, bo jestem dla nich obca, mnie się będą bały, będę potęgować ich stres. To pedagog z nimi rozmawia i dzieli się tym na grupie roboczej. W CUS pracujemy w określonych godzinach, od 7.30 do 15.30, od poniedziałku do piątku. Jeśli klient dostępny jest dopiero, kiedy my jesteśmy już w domu, to delegujemy zadania na instytucję, która pracuje wieczorami i w weekendy. Policja jest taką instytucją.

Dzielnicowa rozmawia z Tomaszem dwa razy, wyłącznie telefonicznie, 27 i 30 września. Umawia się na spotkanie w domu O. 1 października, w sobotę. Spotkanie w ostatniej chwili zostaje odwołane, ponieważ Tomasz nie wrócił z delegacji.

Pojawia się u nich 6 października. To czwartek. Jak można się spodziewać, Tomasza nie zastaje. Po raz drugi i ostatni spotyka się z Katarzyną. 10 października ostatni raz rozmawia z nią przez telefon. Siedem dni później Katarzyna składa pozew o rozwód. W jaki sposób Tomasz się o tym dowiedział? Nie wiadomo.

20 października, trzy dni po złożeniu pozwu o rozwód, tydzień przed terminem przesłuchania Katarzyny, cała rodzina ginie. Według trwającego jeszcze śledztwa, kobietę i dzieci najprawdopodobniej zabił Tomasz, na końcu - siebie. W czwartek, kiedy nie powinno go być w domu.

Ostatnie pytanie w kwestionariuszu szacowania ryzyka: "Czy w domu jest broń?". Przy ciałach Katarzyny i jej córek znaleziono noże kuchenne, przy Tomaszu także szlifierkę kątową.

Cztery osoby nie żyją. Policja przed jednym z domów w Tarnowie
Cztery osoby nie żyją. Policja przed jednym z domów w Tarnowie
Źródło: Paweł Topolski / PAP

Dojrzewanie do przeciwdziałania przemocy

W CUS szok. Gdyby mieli typować, gdzie mogłoby dojść do tragedii, na pewno nie byłaby to ta rodzina. Mimo wszystko. To oznacza, że z każdym trzeba pracować tak samo, bo przemoc jest nieprzewidywalna.

Szok, strach, frustracja, paraliż. Po co te Niebieskie Karty?

- Dopiero zaczęliśmy pracę w tej rodzinie. Grupa robocza zdążyła się raz spotkać, pani Katarzyna w niej uczestniczyła, spotkaliśmy się z nią kilka razy. Tam wszystko podziało się tak szybko - twierdzi Kamila Kabat.

Jest przekonana, że wykorzystali wszystkie narzędzia, których Katarzyna w tamtej chwili potrzebowała. A mimo to teraz są bardziej wyczuleni, jak prowadzą Niebieskie Karty w kolejnych rodzinach, że może jeszcze to da się zrobić, może to i to, żeby tamto się nie powtórzyło. Cały czas wracają do tamtej sytuacji, ona ich zmieniła.

Tarnów się zmienił. Dyrektorka CUS Dorota Krakowska mówi, że radni zaczęli jej wreszcie wierzyć, iż "przemoc to nie tylko patologia". Założono bardzo dużo Niebieskich Kart. Od tragedii do teraz - 133. Po zniesieniu obostrzeń pandemicznych tyle nie było. W całym roku średnio zakładali 200.

Wszyscy - jak mówią w CUS - nagle się przebudzili. Więcej widzą.

Zmieniłam imię sąsiadki rodziny O.

Czytaj także: