Emanuela marzyła o koncertowaniu w całej Europie. - Mówiła: "zobaczysz, kiedyś będą o mnie pisać wszystkie gazety" - wspomina jej brat Pietro Orlandi. Piszą, i to już od 40 lat, ale nie o karierze muzycznej. Tajemnicze zaginięcie nastolatki z Watykanu to tragedia "zwykłej rodziny", niepokojące anonimy, puste grobowce i zeznania mafiozów. Watykan, choć przez cztery dekady dystansował się od sprawy, obecnie sprawdza "stare zakurzone dokumenty", które śledczy znaleźli w archiwach za Spiżową Bramą. - Jest jeden wątek, którego nikt wcześniej nie zbadał. Uważam, że to dobry trop - mówi mi prawniczka Orlandich Laura Sgrò.
22 czerwca 1983 roku wypada w środę. Meryl Streep obchodzi 34. urodziny. Na listach przebojów we Włoszech królują "Do You Really Want to Hurt Me" i "Billie Jean". Michael Jackson miesiąc temu po raz pierwszy zaprezentował przy tym utworze swój słynny moonwalk. Polską rządzi Wojciech Jaruzelski, Polacy od niedzieli słuchają debiutanckiego albumu Lady Pank. Za tydzień z taśmy produkcyjnej w Bielsku-Białej zjedzie ostatni w historii samochód Syrena. W październiku Lech Wałęsa otrzyma Pokojową Nagrodę Nobla. Papież Jan Paweł II jest chwilowo poza Watykanem, od ubiegłego czwartku trwa jego druga pielgrzymka do ojczyzny.
Godzina 17.30, Watykan. Emanuela kłóci się z bratem. Chce, żeby podrzucił ją skuterem na lekcję gry na flecie. On jest umówiony z koleżanką, więc na odprowadzanie jej do szkoły muzycznej nie ma ochoty. Ona nalega, prosi, bo jest już spóźniona. On, nieugięty, spławia młodszą siostrę, ta obraca się na pięcie, trzaska drzwiami i wychodzi z domu. Nie wróci przez kolejne 40 lat.
- Pamiętam dokładnie ten moment. Miała długie włosy, zawsze, kiedy się odwracała, przerzucała je na drugie ramię, wtedy też tak zrobiła - opisuje Pietro w reportażu telewizji Sky TG24, który wyemitowano w ostatnią sobotę. Pytany, jak zapamiętał siostrę, przypomina sobie, jak potrafili godzinami się droczyć, jak śmiał się z jej idola, króla włoskiego popu. - Słuchała Claudia Baglioni, ja byłem fanem Sex Pistols i Led Zeppelin, a więc dwa kompletnie inne światy, cały czas sobie docinaliśmy - wspomina z uśmiechem. Rozumieli się bez słów, dzielili każdym szczegółem życia. Starszy brat, o którym marzy niejedna siostra.
- Pietro nigdy nie stracił nadziei, że dowie się, co się z nią stało. Jeśli kiedykolwiek zwątpi, to już jej nie znajdzie - mówi mi mecenas Laura Sgrò.
Nie było łatwo umówić się z nią na rozmowę. Zbliża się okrągła rocznica dnia, w którym zniknęła Emanuela. Państwo Orlandi i ich pełnomocniczka udzielają wywiadu za wywiadem. Wszystkie najważniejsze dzienniki i telewizje znów mówią o zaginionej 15-latce. - Jestem z rocznika ’67, Emanuela z ’68. Jej zaginięcie to historia, z którą wychowało się całe nasze pokolenie, jest tłem naszego życia, Włosi chcą znać prawdę na temat losów tej dziewczyny - relacjonował dziennikarz telewizji La7 Giovanni Floris.
Od 22 czerwca 1983 roku mija w ten czwartek 40 lat. Na czele Kościoła stało w tym czasie trzech papieży. Urząd prezydenta Włoch obejmowało pięciu różnych polityków. Rodzina liczy, że to właśnie ten rok przyniesie przełom. Pietro Orlandi chciałby w końcu móc odpowiedzieć 93-letniej matce na pytanie: "gdzie jest moja córka?"
Trwał mecz z Brazylią, mama robiła pizzę. Kolacji nie tknęli
"Nie chcę umierać, zanim się tego nie dowiem" - powtarza Maria Pezzano-Orlandi na wiecach poświęconych pamięci córki, na których gromadzą się tłumy rzymian. Seniorka żyje dalej w niewielkim mieszkaniu przy ulicy Sant’Egidio, tuż obok apartamentów papieskich. To tam wychowała piątkę dzieci: Pietra, Natalinę, Federikę, Emanuelę i Cristinę. Jej mąż, Ercole, był świeckim pracownikiem Prefektury Watykańskiej (zmarł w 2004 roku). Ich dzieci spędzały czas, ganiając się między krzewami w Ogrodach Watykańskich, podobno znały imiona wszystkich strażników Gwardii Szwajcarskiej. "Normalny" dom, z jednym wyjątkiem: bramy Watykanu zamykały się codziennie o północy.
Siostry wspominają Emanuelę jako radosną, otwartą. - Uwielbiała towarzystwo, była pełna życia. Potrafiła też się odgryźć, rzucić szybką ripostę - wylicza Federica w reportażu Sky TG24. - W roku, w którym zaginęła, klub AS Roma wygrał piłkarskie mistrzostwa Włoch. Ta opaska, którą ma na czole na najsłynniejszym ze zdjęć, wcale nie świadczy o tym, że była hipiską. To była żółto-czerwona pamiątka po wspólnym świętowaniu zwycięstwa - precyzuje Natalina.
- Kochała muzykę. Uwielbiała grać. Na flecie poprzecznym, na fortepianie - dodaje. Tamtego popołudnia "Lellè", jak nazywała ją mama, wybierała się na lekcję muzyki, ćwiczyła przed koncertem z okazji zakończenia roku szkolnego.
Choć tamta środa była wyjątkowo upalna, domownicy pamiętają, że mama przygotowywała dla nich pizzę. Ojciec i Pietro oglądali telewizję, śledzili mecz Włochy-Brazylia. - Mieliśmy taką zasadę, że codziennie o ósmej wieczorem zasiadaliśmy do stołu i opowiadaliśmy, jak minął nam dzień. Trzymaliśmy się tego i fakt, że Emanuela nie wraca na kolację, sprawił, że zaczęliśmy się poważnie martwić - relacjonuje Federica Orlandi w reportażu Sky TG24. Nietknięta pizza niedługo później wylądowała w śmietniku.
Z każdą godziną było coraz gorzej. Pietro ruszył na poszukiwania siostry motorem, objechał wszystkie pobliskie ulice i place, pokazywał ludziom zdjęcia Emanueli, pytał, czy jej nie widzieli. Siostry dzwoniły do szpitali, rodzice poszli szukać córki pod szkołę na placu Sant’ Apollinare. Tamten wieczór był początkiem najgorszego rozdziału w ich życiu.
Anioł Pański i apel, który wprawił w osłupienie
Od 26 czerwca centrum Rzymu było już oklejone czarno-białymi plakatami z uśmiechniętą twarzą zaginionej. Do rodziny zaczęli dzwonić wszyscy, którzy sądzili, że mogą jakoś pomóc w sprawie. Mężczyzna, który przedstawił się jako Pierluigi, twierdził, że jego dziewczyna widziała, jak nastolatka podobna do Emanueli sprzedaje kosmetyki przy Campo de’ Fiori. Podobnie twierdził ktoś o imieniu Mario. Ich tożsamości nie udało się ustalić do dziś. Ani tego, czy mówili prawdę.
W pierwszych dniach śledztwa rzymscy policjanci zakładali, że Emanuela musiała oddalić się spod szkoły z nieznajomym mężczyzną w zielonym bmw i za jego namową dołączyła do grupy młodych dziewczyn sprzedających produkty znanej marki kosmetycznej. Od 3 lipca 1983 roku, a więc po 12 dniach od zaginięcia Emanueli, rodzina Orlandich wiedziała już, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
Równo w południe papież Jan Paweł II pokazał się w oknie i pozdrowił tłumy na placu Świętego Piotra. Po modlitwie Anioł Pański odniósł się do poszukiwań 15-latki:
Chcę wyrazić współczucie wobec rodziny Orlandich pogrążonej w rozpaczy z powodu córki, która od 22 czerwca nie wróciła do domu. Dzielę z jej rodzicami niepokój i lęk. Nie tracę nadziei i wiary w człowieczeństwo osób, które za to odpowiadają".papież Jan Paweł II
- Prawdę mówiąc, uważam, że to bardzo dziwne. Odezwał się do osób "odpowiedzialnych" za tę sprawę, jakby wiedział, że została porwana - skomentował Andrea Purgatori, włoski dziennikarz legenda, w dokumencie Netfliksa, który ukazał się zeszłej jesieni. Purgatori zajmuje się sprawą już 40 lat, opisywał ją od samego początku.
- Policja przecież prowadziła w tym czasie śledztwo dotyczące sprzedaży kosmetyków na Campo de’ Fiori. To nie ma sensu - ocenił Purgatori.
Państwo Orlandi nie mieli wtedy pojęcia, że Jan Paweł II ma zamiar mówić o ich córce podczas tradycyjnej modlitwy w papieskim oknie. Później robił to jeszcze siedem razy.
Jego słowa były dla nich najcenniejsze
"Telefoniści" dzwoniący do rodziny w kolejnych tygodniach mówili więcej niż poprzedni i zaczęli przedstawiać żądania. Twierdzili, że porwali Emanuelę, przetrzymują ją i oddadzą żywą, jeśli Włosi wypuszczą na wolność Mehmeta Ali Agcę, skazanego na dożywocie za zamach na papieża. Orlandi czuli się sfrustrowani, bo domniemani porywacze przekazywali im intymne szczegóły z życia ich córki, co sugerowało, że mieli z nią kontakt, ale nigdy nie dostarczyli dowodu na to, że Emanuela żyje i jest bezpieczna. Śledztwo stało w miejscu.
Trzy dni przed Wigilią, 21 grudnia 1983 roku, Jan Paweł II osobiście odwiedził małe mieszkanie przy ulicy Sant’ Egidio. - Odnieśliśmy wrażenie, że przychodzi, żeby nam pomóc - wspomina Natalina Orlandi w reportażu Sky TG24. - Powiedział nam, że zaginięcie Emanueli jest związane z "międzynarodowym terroryzmem", ale że robi wszystko, co możliwe, by znaleźć wyjście z tej sytuacji - relacjonuje Pietro Orlandi w programie Sky TG24.
Jak mówi, w tamtym czasie ta deklaracja była dla nich cenniejsza niż jakiekolwiek ustalenia policji, karabinierów i śledczych. Liczyli, że może pośredniczy w negocjacjach z porywaczami (bo o tym, że ktoś porwał Emanuelę, byli już wtedy przekonani). - Niedługo potem zrozumiałem, że Jan Paweł II nie pomoże nam w żaden sposób. Pozwolił, by sprawa zaginięcia Emanueli została okryta zasłoną milczenia - twierdzi Orlandi. Ma żal, że aż do swojej śmierci w 2005 roku papież nie spotkał się z nim w sprawie siostry, a Watykan nie wszczął śledztwa w celu odnalezienia swojej obywatelki.
Fotograf miał jej flet
Przez kolejne lata do rzymskich śledczych docierały kolejne sygnały, wszystkie jednak prowadziły w ślepą uliczkę. Ktoś wysłał dziennikarzom włoskiej agencji prasowej kserokopie legitymacji szkolnej 15-latki, ale nie dowodziło to w żaden sposób, że dziewczyna żyje. Nie udało się namierzyć żadnego z "telefonistów", nie było dowodów na powiązanie porwania z Ali Agcą, nie pojawił się żaden nowy świadek. Emanueli nie znaleziono ani w Kalabrii, ani w Paryżu, ani w Holandii, gdzie według jednego z informatorów miała przejść operację plastyczną. W 1997 roku prokuratura umorzyła sprawę.
W 2005 roku do programu telewizyjnego "Chi l'ha visto?" ("Kto go/ją widział?"), w trakcie emisji odcinka o Emanueli, zadzwonił widz. "Sprawdźcie, kto jest pochowany w krypcie kościoła Sant' Apollinare" - polecił. To ten sam kościół, przy którym nastolatka była widziana po raz ostatni. Na grobowcu widniało nazwisko Enrico de Pedisa, szefa rzymskiej mafii - "banda della magliana".
Ruszyło drugie śledztwo w sprawie zaginięcia dziewczyny. W 2008 roku była partnerka de Pedisa zgłosiła się na policję. Z jej zeznań wynikało, że Emanuelę porwał sam de Pedis, przetrzymywał potem przez kilka dni w jednym z mieszkań, po czym oddał w ręce nieznajomego duchownego, który przyjechał w ustalone miejsce samochodem z watykańskimi tablicami rejestracyjnymi. Policjanci przeszukali mieszkanie wskazane przez kochankę mafioza, ale nie znaleźli dowodów potwierdzających jej wersję wydarzeń.
Grób de Pedisa został otwarty w 2012 roku. W krypcie nie było szczątków Emanueli, a prochy gangstera wyniesiono z miejsca pochówku, które powinno być zarezerwowane dla biskupów. Jak pisały włoskie media, ciało de Pedisa miało spocząć tam w ramach podziękowania za "przysługi" dla Kościoła katolickiego, w tym za pranie brudnych pieniędzy dla Watykanu w latach 90. Znów same poszlaki, brak konkretnych dowodów, brak świadków, cisza.
W 2013 roku do rzymskich śledczych zgłosił się pewien fotograf. "To ja porwałem Emanuelę" - oświadczył. Na dowód dostarczył prokuratorom flet dziewczyny owinięty w wydanie dziennika "Il Messaggero" z 1985 roku. Rodzeństwo potwierdziło, że to faktycznie instrument zaginionej siostry, ale fotograf okazał się mitomanem, który co spotkanie zmieniał zeznania. Choć biegli powołani przez ówczesnego prokuratora potwierdzili, że głos fotografa brzmi identycznie jak głos jednego z "telefonistów" z lat 80., nie wniosło to nic nowego do sprawy. Drugie śledztwo umorzono w 2015 roku.
Mama "znieruchomiała", tata nigdy się nie rozpłakał
Ciężko wyobrazić sobie, co musieli przez te wszystkie lata przeżywać bliscy zaginionej. Historię relacjonowały media z całego świata - w końcu nie chodziło o zwykłe porwanie, ale o porwanie powiązane w jakiś sposób z Watykanem. - To była sinusoida, raz wielka nadzieja, zaraz potem wielki zawód. I tak na zmianę - opisuje Natalina Orlandi w reportażu Sky TG24. Rodzice zareagowali na tragedię w skrajnie różny sposób. - Mama znieruchomiała. Przez lata izolowała się w domu, siedziała na krześle. Nie żyła w pełnym tego słowa znaczeniu - tłumaczy Natalina.
Ercole, mąż Marii, starał się więc podwójnie. - Tata był w tym wszystkim najsilniejszy. Nigdy nie stracił nad sobą kontroli. Był cały czas świadomy tego, co się dzieje - wylicza Natalina. A Pietro Orlandi dodaje:
- Ani razu nie widziałem, żeby się rozpłakał. Mogłoby to być dla niego uwalniające. Ale nie. Może robił to dla naszej matki.
Dźwięk policyjnych syren przez lata stawiał ich na baczność. Może tym razem patrol policji zapuka do drzwi, by powiedzieć, że "Lellè" się znalazła? Maria długo nie zdejmowała klucza znad drzwi. Gdyby córka wróciła, mogłaby je sobie bez problemu otworzyć.
Puste groby zamiast ciał. Kolejny znak zapytania
Od 2017 roku rodzinę reprezentuje mecenas Laura Sgrò. Zapoznanie się z aktami, które zawierały szczegóły obu śledztw, wszystkie wskazówki i tropy, zajęło jej sześć miesięcy.
Latem 2018 roku otrzymała anonimową przesyłkę: zdjęcie figury anioła z tabliczką z napisem "Requiescat In Pace" i krótką notkę, w której ktoś napisał: "Szukajcie tam, gdzie wskazuje anioł". Wspólnie z Orlandimi ustaliła, że chodzi o figurę stojącą nad jednym z grobów na małym cmentarzu Campo Santo Teutonico, który mieści się tuż obok Bazyliki Świętego Piotra.
Wskazówka pozwoliła myśleć rodzinie, że szczątki dziewczyny mogą znajdować się właśnie tam. Po kilku miesiącach Watykan zgodził się na otwarcie grobów. Okazały się puste. Co ciekawe, nie było w nich też śladu po ciałach dwóch księżnych zmarłych w XIX wieku, które powinny się tam znajdować.
Zamiast rozwiązania - kolejna zagadka. To stwierdzenie można śmiało nazwać motywem przewodnim historii zaginięcia Emanueli.
Sprzeczne komunikaty arcybiskupa
Rok 2023 przyniósł przełom. W styczniu prokurator w Trybunale Watykańskim Alessandro Diddi poinformował, że wymiar sprawiedliwości wszczął dochodzenie w sprawie Emanueli Orlandi. Po raz pierwszy w historii śledczy Stolicy Apostolskiej postanowili zbadać sprawę.
Rodzina była w szoku. Przez lata wnioskowali u wszystkich trzech papieży o spotkanie, z pomocą prawników wielokrotnie pisali prośby o rozmowę z promotorem sprawiedliwości (czyli prokuratorem w Trybunale Watykańskim, to reprezentant Kościoła w sprawach karnych), z kardynałami, którzy ich zdaniem mogli wiedzieć coś o wydarzeniach z 1983 roku - wszystkie te próby kontaktu pozostawały bez odpowiedzi. I nagle tak dobra wiadomość. Dowiedzieli się o niej z mediów.
"Matteo Bruni, rzecznik prasowy Watykanu, przekazał, że promotor sprawiedliwości Alessandro Diddi potwierdza decyzję (o wszczęciu postępowania - red.), która została podjęta między innymi w oparciu o prośby kierowane przez rodzinę" - czytamy w komunikacie na stronie vaticannews.va, oficjalnym portalu Stolicy Apostolskiej.
Pełnomocniczka Orlandich sugerowała, że moment ogłoszenia decyzji może nie być przypadkowy: wydarzyło się to kilka dni po pogrzebie Benedykta XVI i chwilę przed premierą książki jego osobistego sekretarza, arcybiskupa Georga Gänsweina (książka ma tytuł "Cała prawda" - red.). - Przypadek? - ironizowała Laura Sgrò w rozmowie z dziennikarzem portalu fanpage.it.
- Joseph Ratzinger nie wspomniał o niej publicznie ani razu - mówił w październiku Pietro Orlandi w rozmowie z portalem today.it. Gänswein w książce "Cała prawda" napisał, że Watykan nigdy nie zbierał żadnej dokumentacji w sprawie nastolatki. - A ja wiem, że na jego biurku leżała przezroczysta teczka z napisem "Raport: Emanuela Orlandi" - twierdził Pietro, powołując się na swoje źródła. - Kiedy spotkałam się z arcybiskupem, przyznał mi, że takie dokumenty były - dodała Sgrò.
List od Franciszka i długa cisza
Głośnym echem odbił się też dokument o zaginięciu Emanueli, jaki wyemitowała w październiku zeszłego roku platforma Netflix. Miniserial można obejrzeć w 160 krajach.
Dodatkowo, chwilę przed jego premierą, Pietro Orlandi podzielił się z włoskimi mediami treścią rozmowy między dwiema osobami "z bardzo bliskiego kręgu papieża", do której dotarł. - To wiadomości z komunikatora WhatsApp, pochodzą z 2013 i 2014 roku - tłumaczył Pietro Orlandi w rozmowie z portalem ilfattoquotidiano.it. Przedstawił fragmenty rzekomej rozmowy, w której miały paść między innymi słowa o dokumentach dotyczących Orlandich, o papieżu Franciszku, który "mówi, żebyśmy dalej robili to, co robimy" i że "stoi po naszej stronie".
Pietro tłumaczył, że otrzymał screenshoty tej konwersacji od jednego z dwóch anonimowych rozmówców. Nie zdradza jego tożsamości. Pełnomocniczka rodziny twierdzi, że informowali o tej wymianie zdań watykański Trybunał Sprawiedliwości, bo… polecił im to sam papież.
- Papież Franciszek w lutym odpowiedział na nasz list, w którym opisaliśmy te nowe informacje. Napisał: "podzielcie się tymi wiadomościami z biurem promotora sprawiedliwości". Zrobiliśmy to natychmiast, ale od pięciu miesięcy nikt nam nie odpowiedział - wyjaśniała we wrześniu 2022 roku w audycji radiowej stacji Cusano Italia TV mecenas Laura Sgrò.
Dlatego postanowili przekazać je dziennikarzom. Watykan nie odniósł się do tych doniesień.
Pasmo sukcesów
W grudniu ubiegłego roku Pietro Orlandi i mecenas Laura Sgrò udali się do siedziby włoskiego parlamentu, gdzie złożyli wniosek o powołanie komisji parlamentarnej do zbadania trzech nierozwiązanych spraw dotyczących młodych Włoszek: Emanueli Orlandi, Mirelli Gregori (również zaginęła bez śladu w 1983 roku) i Simonetty Cesaroni (ktoś zamordował ją w 1990 roku).
W marcu Izba Deputowanych jednogłośnie opowiedziała się za utworzeniem takiej komisji. Kolejny podmuch wiatru w żagle dla rodziny Orlandich.
Kwiecień przyniósł jeszcze więcej nadziei. Pietro Orlandi został przesłuchany przez Alessandra Diddi, watykańskiego prokuratora. Zeznawał osiem godzin.
- Jestem szczęśliwy, bo w końcu mogłem przedstawić wszystkie wątki, które naszym zdaniem należy zgłębić. Diddi zapewnił, że jego celem jest dotarcie do prawdy, jakakolwiek by ona była - mówił po wyjściu z przesłuchania dziennikarzom. Przekazał prokuratorowi wszystkie zebrane przez siebie informacje, między innymi zapis rozmowy z WhatsAppa.
Miało nie być nic, a są stare zakurzone teczki
Działania watykańskich śledczych trwają. Papież Franciszek oświadczył, że dał im "maksymalną swobodę działania". W planach - przesłuchania 28 świadków. I choć rodzina od zawsze słyszała od kardynałów i biskupów, że nikt w Stolicy Apostolskiej nigdy nie kompletował żadnej dokumentacji dotyczącej Emanueli, okazuje się, że jest inaczej.
Miesiąc temu watykański prokurator w rozmowie z dziennikarzem Andreą Purgatorim przyznał: "Musimy uporządkować ten ogrom detali z różnych wątków, jakie przeplatały się ze sobą przez lata i prowadziły w błędne kierunki, również przez celowe działania. Nieuleganie sugestiom pochodzącym od osób, które przez długi czas próbowały uciszyć sprawę, nie będzie łatwe. (…) Mam nadzieję, że dokumenty, w mojej opinii przez nikogo do tej pory nie analizowane, zbliżą nas do prawdy. Wiemy już rzeczy, jakich nikt wcześniej nie publikował, i liczę na to, że będziemy mogli je ujawnić. Przeglądałem stare zakurzone dokumenty dotyczące tej sprawy, które znajdują się wewnątrz tego niewielkiego państwa".
W maju śledczy z Rzymu ogłosili, że włoska prokuratura również zbada na nowo sprawę zaginięcia Emanueli Orlandi. (To już trzeci raz: poprzednie śledztwa umorzono w 1997 i w 2015 roku). Watykan i stołeczna prokuratura wymienili się aktami. Sprawa w końcu zaczęła nabierać rozpędu.
Kontrowersyjne nagranie
W kwietniu Pietro Orlandi zaprezentował watykańskim śledczym i skomentował w mediach kontrowersyjne nagranie, które wzbudziło dużo negatywnych emocji.
On i mecenas Laura Sgrò byli gośćmi programu telewizyjnego La7. W pewnym momencie prowadzący odtworzył fragment nagranej rozmowy dwóch mężczyzn: dziennikarza i mafioza, członka wspomnianej wcześniej "banda della magliana".
Nagranie ma pochodzić z 2009 roku. Słychać na nim, jak przestępca sugeruje, że Jan Paweł II mógł wiedzieć o nadużyciach seksualnych wobec młodych kobiet, do których miałoby dochodzić za czasów jego pontyfikatu wewnątrz Watykanu, oraz o wieczornych wyjazdach najważniejszych duchownych poza mury watykańskie.
- Moje źródła sugerują, że te osoby na pewno nie wyjeżdżały po to, by błogosławić domy… - skomentował Pietro Orlandi.
Nie wiadomo, czy nagrany przestępca mówił prawdę, czy kłamał, bo leżało to w jego interesie. Zbadają to śledczy. Dziennikarz, od którego Pietro Orlandi dostał audio, twierdzi, że bandyta nie wiedział, iż rozmowa jest rejestrowana.
Upublicznienie nagrania rozmowy z przestępcą skomentował sam papież Franciszek. - Kieruję wdzięczną myśl ku pamięci świętego Jana Pawła II, który w tych dniach stał się celem obraźliwych i bezpodstawnych domysłów - powiedział z okna papieskiego 16 kwietnia. - To bzdury - skwitował dosadnie 29 kwietnia, proszony przez dziennikarzy o jeszcze jeden komentarz.
Niedługo po emisji programu Watykan opublikował oświadczenie. Zaznaczono w nim, że brat zaginionej i pełnomocniczka rodziny, którzy tak długo zabiegali o spotkanie, nie zdecydowali się na ujawnienie źródeł swoich informacji watykańskiemu prokuratorowi.
Pietro Orlandi na swoim profilu w mediach społecznościowych nazwał to oświadczenie "nieczystą grą", ale nie wytłumaczył, dlaczego nie ujawnił akurat tego konkretnego źródła, o co został poproszony.
Spowolnienie
Prace nad komisją parlamentarną zwolniły. Choć Izba Deputowanych w marcu ogłosiła gremialne "tak" dla jej powstania, włoscy senatorzy w maju wstrzymali się z decyzją o głosowaniu w tej sprawie. Większość senacka stwierdziła, że chce przesłuchań kilku świadków, by ocenić, czy taka komisja jest w ogóle potrzebna. Przesłuchano pięć osób. We wtorek, 20 czerwca, senatorzy postanowili, że o ewentualnym powołaniu komisji zdecydują w przyszłym tygodniu.
Przedstawiciel Watykanu również nie jest przekonany co do konieczności utworzenia komisji.
Uważam, że rozpoczynanie trzeciego śledztwa (przez parlament - red.) byłoby szkodliwą ingerencją w działania śledczych. Nadmiar zainteresowania ze strony publicznej może zaszkodzić pracy, jakiej podejmujemy się razem z rzymską prokuraturą".Alessandro Diddi, watykański prokurator
Obchody rocznicy zaginięcia nastolatki, organizowane przez jej brata, ostatecznie nie będą wyglądać tak, jak planował to Pietro. Burmistrz Rzymu na początku roku przyklasnął jego pomysłowi, by oficjalne zgromadzenie zorganizować w bardzo reprezentacyjnym miejscu: na Piazza Del Campidoglio, placu na szczycie starożytnego Wzgórza Kapitolińskiego. W maju tę decyzję cofnął. "W związku ze zbliżającą się 40. rocznicą zaginięcia Emanueli Orlandi preferujemy odstąpić od organizacji wydarzenia na Piazza Del Campidoglio ze względu na Jubileusz" - odpowiedział urząd miasta bratu zaginionej.
Jubileusz Roku 2025 to katolickie wydarzenie, które odbędzie się w Rzymie pod hasłem "Pielgrzymi nadziei". Przygotowania mają zacząć się jeszcze w tym roku.
Wątek, który należy zbadać
O komentarz do tych decyzji proszę Laurę Sgrò, pełnomocniczkę rodziny Orlandich.
- Prace komisji parlamentarnej różniłyby się od pracy śledczych, bo taka komisja zapewniłaby nam wsparcie natury politycznej - tłumaczy prawniczka. Chodzi między innymi o wyjaśnienie tego, jak Włochy współpracowały w przeszłości z innymi państwami przy rozwiązywaniu zagadki porwania Emanueli.
- Uważam, że po 40 latach jesteśmy już w momencie, w którym każda pomoc się liczy. Im więcej osób pomoże w działaniach, tym większe są szanse na sukces - precyzuje Sgrò. Dodaje, że czas działa na niekorzyść tej sprawy.
Jak mówi, na razie żaden z reprezentantów prokuratury w Rzymie nie skontaktował się ani z nią, ani z rodziną zaginionej. Pytam więc, jakich działań by sobie życzyli, na czym "nowi" śledczy powinni skupić się najbardziej.
- Jest jeden wątek, którego nikt wcześniej nie analizował. To wątek pedofilii. Z akt wiem, że sprawa zaginięcia Emanueli nie została nigdy zbadana pod tym kątem - mówi Laura Sgrò.
- Nie mówię teraz, że to na pewno jedyna słuszna droga. Ale uważam, że to jest dobry trop - podkreśla pełnomocniczka. - Chcemy, żeby prace śledczych zbliżyły nas do rozwiązania zagadki - dodaje.
Kaseta zaginęła, jest płyta CD. Ale kopia się różni
Plotki o tym, że Emanuela zaginęła, bo ktoś porwał ją i wykorzystał seksualnie, krążyły od zawsze. - Doskonale pamiętam te lata. Mieszkałem wtedy w Rzymie, zastanawialiśmy się, dlaczego akurat ona zniknęła - zwrócił się Giovanni Floris do Andrei Purgatoriego (obaj dziennikarze) podczas dyskusji na temat Orlandi w kwietniowym odcinku programu "Atlantide" w telewizji La7. - To były czasy naznaczone przez "la tratta delle bianche" (handel ludźmi, w szczególności nieletnimi dziewczętami, które były wywożone za granicę i zmuszane do prostytucji - red.), to były też czasy słynnej miejskiej legendy o sklepie, w którym znikały młode dziewczyny - dodał. Tylko w 1983 roku rzymska policja przyjęła 321 zgłoszeń dotyczących zaginięć dzieci.
Historia Emanueli ma w sobie rozdział dotyczący molestowania, ale śledczy nigdy nie zgłębiali go dokładnie.
17 lipca 1983 roku, niedługo po zniknięciu 15-latki, w śmietniku obok pałacu prezydenckiego ktoś zostawił kasetę magnetofonową i anonimowo polecił dziennikarzowi agencji prasowej ANSA, żeby ją wyciągnął i przesłuchał. Na ponad dwuminutowym nagraniu było słychać kobiecy głos i kilka męskich. Słowa wypowiadane przez kobietę i ton, w jakim je wymawia, sugerowały, że może być to nagranie sytuacji, w której ktoś wykorzystuje ją seksualnie: "Nie, proszę, nie", "Boże, ile krwi", "Pozwól mi już iść spać".
- Mój ojciec jako pierwszy słuchał tej kasety. W tym ostatnim zdaniu rozpoznał Emanuelę. Przeraziło nas to - relacjonował Pietro Orlandi. Kilka dni później Ercole odebrał telefon od funkcjonariuszy, którzy uspokoili go, mówiąc, że jego córka nie ma z nagraniem nic wspólnego, a w ich opinii jest to fragment amatorskiego filmu pornograficznego.
- W 2016 roku ponownie odwiedziłem archiwa prokuratury. Nie znalazłem kasety, a jedynie kopię nagrania sporządzoną na płycie CD. Jest o wiele krótsze niż oryginał, który pamiętałem. Nie ma na nim męskich głosów. Dodatkowo dotarłem do notatki wojskowych służb bezpieczeństwa i wywiadu SISMI. Agenci pisali, że z ich analizy wynika, iż jest wysoce prawdopodobne, że na nagraniu słychać 15-letnią Emanuelę. To dlaczego ktoś powiedział mojemu ojcu, że to film pornograficzny? - zapytał w rozmowie z dziennikarzem La7 Giovannim Florisem.
Śledczy do tej pory nie skomentowali kwestii nagrania z kasety. Od czasu umorzenia ostatniego śledztwa w 2015 roku prokuratura nie odniosła się do żadnych nowych doniesień w sprawie zaginięcia Emanueli.
Wątek pedofilii porusza również dokument Netfliksa. Pod koniec ostatniego z odcinków widać kobietę, która przedstawia się jako przyjaciółka Emanueli. Nie pokazuje twarzy. - Tak czuję się bezpieczniej. W ten sposób mogę lepiej o niej (Emanueli - red.) mówić. Poznałyśmy się w szkole, szybko się zaprzyjaźniłyśmy. I ona, i ja byłyśmy bardzo skryte jako nastolatki, bo nasi rodzice byli surowi i mocno wierzący. Lubiłyśmy się jednak zabawić, wymykałyśmy się czasem nawet poza Watykan - opowiada postać siedząca na krześle w ciemnym pokoju.
Ostatni raz widziały się tydzień przed zniknięciem Orlandi. - Zadzwoniła do mnie, powiedziała, że musi mi wyznać pewien sekret. (…) Wydawała się przestraszona, może zawstydzona, była cała sztywna. Powiedziała, że podczas spaceru w Ogrodach Watykańskich ktoś bardzo bliski papieżowi ją dręczył - wyznała kobieta. - Doprecyzowała, że ma na myśli zaczepki na tle seksualnym.
Fortepian dalej stoi w salonie
Media opisują rodzinę Orlandich jako niesamowicie cierpliwych i wytrwałych ludzi. Podczas wywiadów nie klną, nie podnoszą głosu, nie wybuchają płaczem. Cechą charakterystyczną Pietra jest jego wewnętrzny spokój i łagodny ton. Większość zdjęć, jakie pojawiają się w wyszukiwarce internetowej po wpisaniu jego imienia i nazwiska, przedstawia go ze słynnym niebiesko-białym plakatem w ręku. Kiedyś brunet, dziś siwy 60-letni mężczyzna, od 1983 roku nieprzerwanie organizuje wiece i zgromadzenia, by uczcić pamięć siostry.
- Uważam, że osoba, która traci kogoś bliskiego, nigdy nie będzie zmęczona poszukiwaniami. Nie mówię tu tylko o Pietro, ale o całej rodzinie. Jeśli kogoś się kocha i ta osoba nagle znika, to nie jest tak, że o niej kiedykolwiek zapomnisz. Masz ją cały czas w sercu mimo upływu lat. Ta myśl o niej jest ciągle obok. To naturalne - tłumaczy mi mecenas Laura Sgrò.
Pietro nie mieszka już w Watykanie, ale nadal niedaleko, bo w Rzymie. Wychował trzy córki: Rebeccę, Elettrę i Salomè. Piękne dwudziestoletnie brunetki wspierają ojca na zgromadzeniach, Rebecca napisała nawet piosenkę na cześć cioci, której nie zdążyła poznać. W styczniu zaśpiewała ją tłumowi zebranemu przy Largo Giovanni XXIII, 200 metrów od Bazyliki Świętego Piotra.
Czasami zasiada do fortepianu, na którym grała "Lellè", bo instrument stoi nadal w salonie mieszkania przy Sant’Egidio. - Jest trochę rozstrojony, ale twierdzi, że jej to nie przeszkadza - mówi Laura Sgrò.
Pietro w wywiadzie dla Sky TG24 przyznał, że zawsze kiedy córki pytają go, czy mógłby je gdzieś podrzucić, dwa razy zastanawia się, zanim im odmówi. O młodszej siostrze myśli codziennie.
- Tak długo, jak nie znajdę ciała, będę jej szukał żywej. To mój obowiązek - zaznacza Pietro. - W rejestrze urzędu stanu cywilnego w Watykanie cały czas widnieje w spisie osób żyjących: "Emanuela Orlandi, urodzona: 1968". Nie ma daty śmierci - podkreśla.
***
W niedzielę w Rzymie odbędzie się "siedzące" zgromadzenie poświęcone uczczeniu pamięci Emanueli. Rodzina zaprasza wszystkich chętnych na godzinę 10 na ulicę Largo Giovanni XXIII. W południe zebrani planują przenieść się pod papieskie okno na placu Świętego Piotra. Liczą, że papież Franciszek dostrzeże ich obecność i poświęci część swojego przemówienia Emanueli.
Autorka/Autor: Wanda Woźniak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN