Mówiła o tym, że Wojtek zostanie sam. Ja, podobnie jak rzesza innych idiotów, odpowiadałam: "O czym ty mówisz?". Myślałam, że chodziło jej o wiek, chociaż widziałam przecież, że nic nie je. Nie zdawałam sobie sprawy, jak daleko była posunięta jej anoreksja - przyznaje Violetta Ozminkowski-Daukszewicz, autorka książki "Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć".
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc.
Maria Czubaszek, z domu Bacz, urodziła się 9 sierpnia 1939 roku w Warszawie, tam też zmarła 12 maja 2016 roku. Pisarka, satyryczka, autorka tekstów, scenarzystka i dziennikarka. Pracę w Programie I Polskiego Radia rozpoczęła jeszcze jako studentka. Po sześciu latach współpracy z "Kabarecikiem reklamowym" w reżyserii Jerzego Dobrowolskiego związała się z radiową Trójką. Jej błyskotliwe poczucie humoru i niezwykła umiejętność komentowania rzeczywistości, połączone z faktem, że nie występowała w napisanych przez siebie programach, spowodowały, że publiczność wątpiła nawet w to, czy Maria Czubaszek faktycznie istnieje, a pod jej nazwiskiem nie ukrywa się kilku autorów.
Na szczęście była naprawdę. W późniejszych latach życia, za sprawą Artura Andrusa, wyszła z ukrycia i zaczęła mówić do nas osobiście. Jej słowa cieszyły, bawiły, ale również szczypały, a niektórych także denerwowały. Zapytana, odpowiadała szczerze, nawet na najtrudniejsze tematy, jak aborcja czy eutanazja. Nie wstydziła się przyznać, że nie chce mieć dzieci. Otwarcie opowiadała o tym, że jej dzienny posiłek to połowa parówki. Z uśmiechem odpalała papierosa za papierosem, popijając je kolejnym napojem energetycznym. Mówiła o nas, ale też za nas, bo umiała w kilku słowach dokładnie opisać i wypunktować coś, nad czym inni rozwodziliby się godzinami.
Dzisiaj można odnieść wrażenie, że im bardziej wypowiadała się wprost, tym bardziej nie słyszeliśmy tego, co mówi. O tym, co kryło się za jej uśmiechem, z czego żartowała, będąc jak najbardziej poważną, i co wielu osobom umyka, w książce "Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć" pisze Violetta Ozminkowski-Daukszewicz. Pisarka, dzięki której odkryliśmy na nowo Michalinę Wisłocką w "Sztuce kochania gorszycielki", tym razem opowiedziała tę mniej znaną część historii damy polskiej satyry.
Estera Prugar: Marii Czubaszek nie ma z nami już pięć lat, ale czytając opisy pani spotkań z Wojtkiem Karolakiem w ich mieszkaniu, miałam wrażenie, że tam, na warszawskim Mokotowie, ona ciągle żyje.
Violetta Ozminkowski-Daukszewicz: Absolutnie. Może przez liczbę portretów i rzeczy, które po niej zostały. Ona tam jest. Do tego stopnia, że gdy usiadłam w jej fotelu, chciałam się natychmiast przesiąść. W jej pokoju co wieczór Wojciech Karolak zapala światło. Na tapczanie leży jej koszula nocna złożona w kostkę. Obok nieskończone paczki papierosów.
Kiedy pracowałam nad książką, nie liczyłam czasu, bo nawet nie byłam pewna, czy ta opowieść w ogóle powstanie, więc dokładnie nie pamiętam, ale chyba po roku zapytałam Wojtka, czy mogę wejść do jej pokoju. Zgodził się. Otworzył drzwi i po prostu mi go pokazał.
Jakieś trzy miesiące później zapytałam, czy mogę usiąść w kucki przy tapczaniku Marysi, tak jak ona to robiła, i otworzyć jej laptop. To była dla mnie kompletnie metafizyczna chwila. Poczułam się trochę jak Alicja w Krainie Czarów.
To opowieść bardziej o śmierci czy o miłości?
Wydaje mi się, że one są niezwykle blisko. Nie mówię tego lekko, bo pochowałam wielu bliskich. Nie przestajemy kochać tych, którzy odeszli. Nie przestajemy czuć ich miłości. Ja ją czuję i czuje ją także Wojciech Karolak. To największa zagadka życia.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam