Jeśli można się czegoś spodziewać, i na co chcemy być przygotowani, to oczywiście lokalnych podtopień czy tak zwanych powodzi błyskawicznych. Na te zdarzenia będziemy chcieli być perfekcyjnie przygotowani - mówił w ubiegły piątek Donald Tusk. Ale dlaczego jednocześnie zapewniał, że "nie ma powodów do paniki", a "prognozy nie są przesadnie alarmujące"?
W piątek, 13 września, krótko po godzinie 9, po odprawie ze służbami i wojewodami, Donald Tusk spotkał się z dziennikarzami.
- Te prognozy - a łączyliśmy się z prognostykami - nie są przesadnie alarmujące. Nie lekceważymy oczywiście żadnego sygnału, mamy swoje doświadczenia - Wrocław 1997 roku. Ja pamiętam już dokładnie 2010 rok i powodzie, więc wiadomo, że nie można lekceważyć tej sytuacji, ale chcę powiedzieć, że dzisiaj nie ma powodu, aby przewidywać zdarzenia w jakiejś skali, która powodowałaby zagrożenie na terenie całego kraju. Jeśli można się czegoś spodziewać, i na co chcemy być przygotowani, to oczywiście lokalnych podtopień czy tak zwanych powodzi błyskawicznych (...). Na te zdarzenia będziemy chcieli być perfekcyjnie przygotowani - powiedział premier.
- Nie ma dzisiaj powodu do paniki, ale jest powód, żeby być w pełni zmobilizowanym, aby w tych miejscach, gdzie może wystąpić jakiś dramat, żeby wszyscy mogli liczyć na możliwie szybką i skuteczną pomoc - dodał.
Jak to się stało, że premier przekazał wtedy takie opinie?
Pokazano prognozę
Pierwsze posiedzenie sztabu było w piątek 13 września, ale niektóre służby i instytucje już od środy 11 września pozostawały w gotowości w związku z prognozami pogody, które wskazywały na bardzo intensywne opady.
- W piątek rano na odprawie pokazano bardziej optymistyczną prognozę. Dlatego poczułem się pokrzepiony, że czarne scenariusze się nie sprawdzą - mówi rozmówca tvn24.pl z władz jednej z instytucji, które biorą udział w posiedzeniach sztabu kryzysowego.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam