|

Tam, gdzie była droga płynie rzeka. Tam, gdzie była rzeka są ruiny

Urwana droga. Teraz w jej śladzie biegnie rzeka
Urwana droga. Teraz w jej śladzie biegnie rzeka
Źródło: tvn24.pl

Mosty zaczęły się walić w sobotę, około 16. Nie ma prądu, leki i żywność przylatują śmigłowcem. Dom pana Józefa jest teraz nad rzeką, która kiedyś była drogą. Tam, gdzie była rzeka, są resztki domu, z którego zdążyli uciec sąsiedzi pana Józefa. Dotarliśmy do Gierałtowa, do odciętej od świata wioski ledwie kilkaset metrów od granicy z Czechami. Niemal całe popołudnie lało.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Droga na miejsce wiedzie przez zrujnowane przez powódź Stronie Śląskie. Najpierw przejeżdżam przez zdewastowany częściowo most nad rzeką Morawką. Z niemałym trudem omijam wyrzucone przez powódź na trasę gałęzie, to, co zostało z niektórych zabudowań - deski i dechy, głazy wielkości nawet piłki do koszykówki, które mogła przynieść woda, tak silny był nurt. Na wyznaczonej przez służby drodze mieści się teraz jedno auto - priorytet mają samochody wojskowe i ciężarówki z pomocą humanitarną. Także lawety pomocy drogowej. Kolejność przejazdu wskazują żołnierze WOT-u. Tworzą się korki, ale bez nadzoru byłby paraliż.

wojsko
Wojskowy konwój przewożący sprzęt jadący w kierunku Stronia Śląskiego
Źródło: tvn24.pl

Droga prowadząca do Gierałtowa (administracyjnie to dwie miejscowości - Gierałtów Stary i Gierałtów Nowy) urywa się kilkaset metrów dalej, na wysokości niewielkiego mostu nad rzeką Białą Lądecką. Do soboty był to urokliwy, szemrzący górski potok przepływający w pobliżu rozsianych w okolicy gospodarstw agroturystycznych, pensjonatów i domów gościnnych. - To, co się stało w sobotę to było coś nie z tego świata. Powódź stulecia z 1997 roku to przy tym pikuś - opowiada mi Józef Kałużny. 

Spotykamy się w punkcie pomocy. Akurat je zupę. Oprócz posiłku, papierowych ręczników, środków czystości i leków, dostać tu można też zgrzewki z wodą albo agregat prądotwórczy. Takie "ciężary" przewożą strażacy i przedstawiciele kilku fundacji pracujących na miejscu quadami. Kursują w jedną i w drugą stronę. Nic innego na razie tu nie dojedzie. Bo spokojna dotąd rzeczka zerwała trzy okoliczne mosty i obecnie płynie tam, gdzie jeszcze do niedawna była droga. 

Most pierwszy

Pan Józef zgadza się być naszym przewodnikiem. Dodaje, że dotąd do Gierałtowa nie dotarli żadni inni dziennikarze. - Trzeba pokazać, co się tutaj dzieje. W radiu słyszałem, że u nas nie jest tak źle. No to chyba czas udowodnić, że prawda jest inna - mówi. 

Obok gigantycznej dziury w moście jest szeroki na kilka metrów ocalały pas asfaltu. Dzięki niemu można przejść na drugą stronę. Po drugiej stronie stoi kilka samochodów - uwięzionych na kilkukilometrowej drodze pomiędzy zerwanymi mostami. W jednym z nich siedzi mężczyzna z długą brodą, który na nasz widok włącza klakson i macha do nas.

Urwana droga. Teraz w jej śladzie biegnie rzeka
Urwana droga. Teraz w jej śladzie biegnie rzeka
Źródło: tvn24.pl

- Wsiadajcie, przewiozę was te parę metrów - mówi. Nie czekając na odpowiedź zabiera swoją kulę ortopedyczną, która leżała na fotelu pasażera obok kierowcy. - Jeżdżę w tą i tamtą. Zawsze to trochę lżej - opowiada. Po drodze pokazuje palcem żółtego ursusa. Z przodu ciągnika podpięta jest ładowarka, za pomocą której teraz ktoś wywozi sterty błota zalegającego pod jednym z zalanych domów. - To mój ciągnik, pożyczyłem do prac. Zresztą, tutaj każdy coś pożycza, jakoś pomaga. Bez tego nie przetrwamy - mówi.

Auto zatrzymuje się przed drugim zerwanym mostem. Tuż obok pensjonatu „Maciejówka”. Na podwórku krząta się kilkanaście osób. Część układa przemoknięte krzesła przed budynkiem, jeden mężczyzna - jak się potem okazuje, jej sąsiad - czyści wodą pod ciśnieniem kostkę brukową. 

- Wody w kranach nie brakuje, bo prawie każdy ma tu swoje ujęcie. Gorzej z prądem - tłumaczy oprowadzający nas Józef Kałużny.

Na białej dotychczas elewacji budynku w głębi podwórka widać grubą, ciemną kreskę. Przebiega na wysokości jednego metra. - Tyle było wody. Wszystko przepadło - załamuje ręce Władysława Gątko. Właścicielka. Ona też mówi, że ta powódź jest dużo gorsza, niż ta z 1997 roku.

Śmieci, które wraz z wielką wodą zostały przyniesione na posesję pani Władysławy
Śmieci, które wraz z wielką wodą zostały przyniesione na posesję pani Władysławy
Źródło: tvn24.pl

- Jestem strażaczką, mój mąż też. Jak zaczęli mówić o powodzi, to zaczęliśmy się przygotowywać. Oboje układaliśmy worki z piaskiem, ale nie w tym miejscu, tylko w Stroniu. Nie spodziewaliśmy się tego, co przyszło potem. Chcieliśmy pomóc innym, a sami straciliśmy wszystko. Dzięki Bogu nie zostaliśmy sami, sąsiedzi bez żadnych próśb się tu pojawili i razem próbujemy cokolwiek uratować, o ile to jeszcze ma sens - mówi.

Pani Władysława pokazuje zniszczenia: wybudowaną salę na imprezy okolicznościowe, garaż z autem w środku i wyremontowaną w tym roku kuchnię. Wszystko zalane. Gnije.

Prowadzi mnie do głębokiej na jakieś dwa metry dziury w ziemi, która znajduje się pół metra od wejście do garażu. - Jak woda zalała podwórko, to syn biegł, żeby ratować dobytek. Nagle go woda przykryła, cudem się wydostał na powierzchnię. Nie mógł wiedzieć, że woda wypłukała tyle terenu - opowiada przejęta.

Pani Władysławie pomaga grupa sąsiadów
Pani Władysławie pomaga grupa sąsiadów
Źródło: tvn24.pl

Most drugi 

Idąc od posesji pani Władysławy w kierunku pozostałych zabudowań Gierałtowa można odnieść wrażenie, że droga w kierunku centrum wsi została zabarykadowana. Droga kończy się czymś, co przypomina powalone drzewa. Dopiero podchodząc bliżej widzę, że to wcale nie drzewo, tylko resztki budynku. Strzępy mebli, fragmenty betonowych stropów.

Szczątki domu, które przeniosła rzeka
Szczątki domu, które przeniosła rzeka
Źródło: tvn24.pl

- To resztki domu sąsiada - wyjaśnia pan Józef, który niestrudzenie mnie oprowadza, mimo że słoneczną pogodę w mgnieniu oka zastąpiła intensywna ulewa.

- Brat tam mieszkał - mówi stojący przy drodze Krzysztof Soboń. 

W powodzi bez śladu stracił swój traktor, a jego brat - niemal życie. 

Resztki zniszczonego domu, w którym mieszkał brat pana Krzysztofa
Resztki zniszczonego domu, w którym mieszkał brat pana Krzysztofa
Źródło: tvn24.pl

Krzysztof Soboń: - Było tak, że w sobotę jechałem z przyczepą, na której miałem worki z piachem. Jak wjechałem na most, to nagle poczułem, że traktor stanął jak wryty. Ani do przodu, ani do tyłu - mówi. Kiedy wysiadł, zobaczył, że koła przyczepy wpadły do dziury w asfalcie. Pod dziurą w drodze nie było już ziemi, tylko przepaść, a niżej - wzburzone fale rzeki. Krzysztof Soboń opowiada, że odszedł od ciągnika na kilka metrów, a wtedy most runął - razem z przyczepą i ciągnikiem. Przyczepa się potem znalazła, ale ważący ponad półtora tony ciągnik jakby rozpłynął się w powietrzu.

- Najgorsze było to, że jak nurt porwał fragmenty tego mostu w dół rzeki, to w pewnym momencie z tego całego gruzowiska zrobiła się zapora. A ona zmieniła nurt w taki sposób, że cała potęga rzeki została skierowana na ścianę domu mojego brata - mówi.

Ostała się jedna ściana, na której wciąż wisi kilka szafek kuchennych. I wciąż są drzwi wejściowe do domu, choć nie ma już domu. Za nimi jest już tylko rzeka, która od soboty przepływa nowym korytem. 

Resztki zniszczonego przez wielką wodę domu.
Resztki zniszczonego przez wielką wodę domu.
Źródło: tvn24.pl

- Brat i bratowa widzieli, co się święci. Zdążyli uciec, tylko dlatego dzisiaj jeszcze żyją. Teraz są u swojej córki, ona na szczęście ma dom wyżej, tam woda nie narobiła tylu szkód - mówi Krzysztof Soboń. 

Idziemy dalej. 

- To, co pan teraz widzi, to tak naprawdę nasza droga. Jest gdzieś tam, jakiś metr pod tymi falami - wskazuje Józef Kałużny.

Droga nagle się urywa. Pan Józef: tam, gdzie jeździliśmy, jest rzeka. Tam, gdzie była rzeka, jest rumowisko
Droga nagle się urywa. Pan Józef: tam, gdzie jeździliśmy, jest rzeka. Tam, gdzie była rzeka, jest rumowisko
Źródło: tvn24.pl

Most trzeci

Trzeci most jest, a raczej był, obok domu pana Józefa. Jesteśmy jakieś cztery kilometry od pierwszej przeprawy. . 

Trzeci z zerwanych mostów.
Trzeci z zerwanych mostów.
Źródło: tvn24.pl

- Droga do mnie jest pod wodą, ale sąsiad pozwolił, żeby korzystać z jego podwórka - wyjaśnia. 

Faktycznie, przy ogrodzeniu stoi stara lodówka z napisem wymalowanym czarnym markerem:

"Przejście przez posesję jest. Rowerem też. Ps. dalej i tak nic nie ma. Adam".

"Ogłoszenie" na drzwiach lodówki przed posesją kluczową dla przemieszczania się po miejscowości.
"Ogłoszenie" na drzwiach lodówki przed posesją kluczową dla przemieszczania się po miejscowości.
Źródło: tvn24.pl

Pan Józef pokazuje liny przymocowane z jednej strony do ogrodzenia sąsiada, który udostępnił swoje podwórko do przechodzenia w głąb miejscowości, a z drugiej - do tego, co zostało z trzeciego mostu. 

- Po tych linach żołnierze, strażacy i inne służby przerzucają prowiant i paliwo dla ludzi z tamtej strony wsi. Oni są już trzy mosty od świata zewnętrznego - mówi. 

Linki używane przez służby do transportowania żywności i leków na drugą stronę rzeki
Linki używane przez służby do transportowania żywności i leków na drugą stronę rzeki
Źródło: tvn24.pl

Kiedy rozmawiamy, nad naszą głową co chwilę przelatują śmigłowce. Wojskowe i prywatne. 

- Nie wiem, co to za facet, ale podobno jakiś biznesmen z Katowic oddał swój śmigłowiec i oddelegował pilota, żeby woził sprzęt do nas z tamtej, nieodciętej strony świata. Ląduje często u mnie na łące przed domem - mówi. 

CZYTAJ WIĘCEJ: CIEMNOŚĆ, BŁOTO NA ULICACH, POWYBIJANE SZYBY W WITRYNACH. REKORD Z 1997 ROKU POBITY >>>

Śmigłowcem doleciały leki dla jego przewlekle chorej żony. - Dałem kartkę z napisem leku na serce. Kilka godzin później przyleciał helikopter, podbiegł chłopak z zapasem leków na kilka tygodni. Skłamałbym, jakbym mówił, ze o nas zapomnieli - uderza się w pierś pan Józef.

Trzy mosty od świata
Trzy mosty od świata
Źródło: tvn24.pl

Droga

Zbigniew Łopusiewicz jest przewodniczącym rady powiatu kłodzkiego. Jego dom znajduje się jeszcze dalej pierwszego zerwanego mostu (i punktu pomocy), niż dom pana Józefa. Przed nim jeszcze dwa kilometry spaceru. Kiedy pytamy, ile osób jest w podobnej sytuacji, opowiada, że około 400.

- Do tego wszystkiego dochodzą nasi goście, turyści. Część przyjechała, chociaż było wiadomo, że może być różnie z tą powodzią. Poznałem na przykład pięciu młodych facetów z Poznania, którzy przyjechali tutaj na podróż w paczce przyjaciół. Jak ich w sobotę odcięło od świata, to jeden rozpaczał, bo na dniach miał zostać ojcem. Wydostali się dwa dni później - mówi. 

Kiedy rozmawiamy, w tle cały czas słychać charakterystyczny dźwięk agregatów prądotwórczych. 

- Najważniejsze jest to, że jest woda. Z prądem jest różnie. Najbardziej mnie martwi kanalizacja, bo została całkowicie podmyta. A to może oznaczać ryzyko rozszczelnienia się i wylania nieczystości na okoliczne tereny i ich skażenie - frasuje się Łopusiewicz.

- Czego wam zatem potrzeba?

- Siły i wytrwałości. No, może jeszcze szpadli, koparek i ciągników. Musimy to jakoś posprzątać. Fajnie by było też znowu mieć drogę, ale na wszystko przyjdzie czas - kończy. 

Wieś została odcięta od świata
"Piękna wioska to była". Dziś odcięta od świata, "szok, armagedon"
Źródło: tvn24.pl
Czytaj także: