Rok 2020 będzie - można to już chyba powiedzieć bez ryzyka wielkiego błędu - rokiem przełomu. I to na wielu różnych polach, także w życiu religijnym czy - ujmując rzecz nieco precyzyjniej - w życiu Kościoła katolickiego. Pandemia SARS-CoV-2 stała się katalizatorem wielu procesów, które wprawdzie trwały już wcześniej, ale teraz drastycznie przyspieszyły. O sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół katolicki w 2020 roku, pisze publicysta Tomasz Terlikowski.
Z perspektywy historii świeckiej można porównać rok 2020 do 1914, gdy po zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie dobiegło końca XIX-wieczne status quo. Z perspektywy historii Kościoła można zaś porównać ten czas do roku 1517, gdy w Wittenberdze augustianin, ojciec Marcin Luter opublikował "tezy" o odpustach.
Na naszych oczach rozpada się (działo się to już wcześniej, ale teraz wiele procesów ujawniło się z cała mocą) świat i Kościół, jaki znaliśmy. Nic nie wskazuje na to, by można go było w prosty sposób reanimować czy restaurować. "Nowa normalność" (a coraz częściej przyznaje się, że z dotychczasową normalnością niewiele może mieć ona wspólnego) w świecie religijnym oznacza głębokie przemiany życia i struktur Kościoła. Oczywiście nie muszą, i znając dynamikę Kościoła, raczej się one szybko nie ujawnią, ale możemy być niemal pewni, że za kilka, może kilkanaście lat my sami - wierni, a na pewno nasze dzieci, będziemy żyli w zupełnie innym Kościele. Tak jak w innym od tego sprzed roku 1517 roku Kościele żyli: sam Marcin Luter w roku 1545 (gdy otwierano Sobór Trydencki) i jego adwersarze - w roku 1563, gdy obrady soborowe zamykano.
Potrzeba nowej syntezy
Mam oczywiście świadomość licznych słabości tej analogii. Christianitas, europejska wspólnota chrześcijańskiej kultury, od dawna już nie istnieje, żyjemy na kontynencie o wiele bardziej podzielonym, różnorodnym światopoglądowo i religijnie, choć o wiele bardziej zjednoczonym politycznie. Nie ma w tej chwili Marcina Lutra, który stałby się liderem i symbolem zmian, i nie istnieje nurt teologiczny czy religijny, który mógłby skanalizować obecne emocje. W odróżnieniu od tamtych czasów religia i religijność nie są także językiem wspólnym wszystkim, ani nawet większości Europejczyków. Ludzie religijni stanowią wciąż ogromną większość mieszkańców świata, chrześcijaństwo nadal jest największą religią, acz błyskawicznie goni je islam (w całej różnorodności jego odmian). Hinduizm czy buddyzm także przeżywają błyskawiczny rozwój i to nie tylko w krajach, w których tradycyjnie dominowały. To wszystko sprawia, że oczywiście trudno analogię, którą zastosowałem, traktować jeden do jednego. Historia się nie powtarza i to - wbrew Marksowi - nawet jako farsa.
Jeśli jednak zdecydowałem się użyć tego porównania, to dlatego, że doskonale oddaje ono, po pierwsze, sytuację duchową i religijną, w jakiej się na świecie i w Polsce znajdujemy, a po drugie - głębię zmian, jakie nas czekają. Gdy ascetyczny mnich rozpoczynał polemikę ze złą i uproszczoną teologią odpustów, nikt (a już najmniej on sam) nie miał najmniejszego pojęcia, że doprowadzi ona do powstania nowych wspólnot religijnych, rozpadu wspólnoty cywilizacyjnej, ukształtowania się nowoczesnych narodów, ale także do długotrwałych i niezwykle krwawych wojen religijnych. Dynamika sytuacji, ale i potencjał zmian były już jednak przygotowane i wystąpienie niemieckiego zakonnika stało się zapłonem, który wysadził w powietrze stary świat, a także uruchomił procesy, które zapoczątkowały stworzenie nowego.
W podobnej sytuacji obecnie się znajdujemy. Kościół zbudowany na postanowieniach Soboru Trydenckiego, umocniony przez dogmaty papieskie ogłoszone podczas Soboru Watykańskiego I, walkę z modernizmem, i rozchwiany reformami Soboru Watykańskiego II i tym, co nastąpiło po nim, wytracił swój impet. Wszedł - jak to ujmuje prof. Tomasz Polak - w "bieg jałowy". Impuls teologiczny, jaki przekazała nam kontrreformacja czy antymodernizm w świecie, w którym nie istnieją już społeczności katolickie, nie działa, a neoscholastyka - nawet w najlepszym wydaniu neotomistycznym - nie jest w stanie odpowiedzieć na błyskawiczny rozwój nauk szczegółowych, w tym neuronauki (interdyscyplina naukowa zajmująca się badaniem układu nerwowego - red.). Obraz świata, jaki wyłania się z teorii ewolucji, choć nie jest sprzeczny z doktryną stworzenia, rodzi pytania o źródła i dziedziczenie grzechu pierworodnego. Badania nad świadomością czy etiologią zwierząt sprawiają, że coraz lepiej widzimy, że to, co scholastyczna teologia przypisywała duszy, jest funkcją działania mózgu, a wiele tradycyjnie przypisywanych tylko ludziom cech czy zachowań jest wspólnych także zwierzętom. To wszystko wymaga nowej syntezy, na miarę tej, którą w XIII wieku w dialogu z arystotelizmem sformułował św. Tomasz z Akwinu, i którą - w mniej konsekwentny sposób, ale także odpowiadając na wyzwania nominalizmu - sformułowali Marcin Luter czy Jan Kalwin w czasach reformacji.
Zmiany cywilizacyjne, współczesne nauki społeczne, odmienne rozumienie ludzkiej seksualności sprawiają także, że doskonale widoczne są poszukiwania nowej formy lub przynajmniej nowego wyrazu tradycyjnej etyki seksualnej Kościoła. Sam papież Franciszek swoimi decyzjami dotyczącymi poluzowania dyscypliny sakramentów w przypadku osób w ponownych niesakramentalnych związkach małżeńskich otwarcie wprowadził w debatę katolicką problem dopuszczalnych zmian, co natychmiast podjęła niemiecka Droga Synodalna. Jej prominentni uczestnicy już w tym roku wzywali do zmiany katolickiego stanowiska w kwestii homoseksualizmu, dopuszczenia antykoncepcji i odmiennego rozumienia płodności. Identyczny proces widać w Stanach Zjednoczonych, gdzie jednym z jego wyraźniejszych przedstawicieli pozostaje ojciec James Martin. Z drugiej jednak strony istnieje - o czym pisałem szeroko na łamach Magazynu TVN24 - nurt próbujący w nowy sposób wyrazić tradycyjne nauczanie Kościoła. Oba są dobrze zakorzenione teologicznie, oba mają wybitnych przedstawicieli, a debata między nimi będzie trwała aż do czasu wypracowania nowej syntezy, a może pogodzenia się z różnorodnością w tej sprawie.
Kościół (a w istocie dziś już można powiedzieć: chrześcijaństwo) mierzy się coraz mocniej także z pytaniami o znaczenie innych religii. Współistnienie, procesy fundamentalizacji zachodzącej w każdej niemal tradycji religijnej, a równocześnie coraz głębsze rozumienie pewnych wspólnych elementów większości systemów religijnych (mowa raczej o zjawiskach, stylach modlitewnych, intuicjach niż o wspólnocie metafizycznej czy doktrynalnej) także coraz mocniej rodzi pytania o to, jak rozumieć znaczenie innych systemów religijnych. Dialog międzymonastyczny buddyjsko-chrześcijański, rozmowy chrześcijańsko-żydowskie czy nawet - być może najtrudniejszy z przyczyn politycznych - dialog z islamem sprawiają, że nie tylko lepiej widzimy, co nas łączy, a co głęboko różni, ale też jak pewne mechanizmy ludzkiego umysłu wyrażają się w rozmaitych systemach religijnych. Debata na temat wartości innych religii, mimo jasnego stanowiska "Dominus Jesus", wcale nie dobiegła końca, a coraz bliższe współistnienie wyznawców różnych religii oraz wykorzystanie wiary do usprawiedliwiania czasem bardzo agresywnej polityki sprawia, że konieczny jest nie tylko dialog, ale i wspólne budowanie przestrzeni pokoju. Nie jest więc przypadkiem, że w opublikowanej w tym roku encyklice "Fratelli tutti" papież Franciszek tak mocno odwołuje się do swoich rozmów z wielkim imamem Uniwersytetu Al-Azhar i z prawosławnym patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem.
Skandale i co po nich?
Listę problemów, które wymagają przepracowania teologicznego, można by ciągnąć, a przecież jest jeszcze - co z perspektywy obecnej sytuacji nawet bardziej pilne - gigantyczny problem skandali seksualnych, które niszczą wiarygodność Kościoła, a przede wszystkim życie wielu osób. I choć ta kwestia ciągnie się od wielu lat, to w Polsce właśnie ona była znakiem szczególnym tego roku. Odwołanie biskupa Edwarda Janiaka, kary nałożone na kard. Henryka Gulbinowicza, śledztwa w sprawie kilku innych biskupów i wreszcie zarzuty medialne sformułowane wobec kard. Stanisława Dziwisza pokazują, że Kościół w Polsce wkracza dokładnie na tę samą drogę, która doprowadziła Kościół w Irlandii do upadku. Polscy hierarchowie niestety niczego nie nauczyli się na błędach innych ani na jasnym i jednoznacznym nauczaniu i Benedykta XVI, i Franciszka. Kolejne wypowiedzi, decyzje, brnięcie w procesy, a także dominujące milczenie pokazują, że powtarzamy wszystkie błędy amerykańskich, irlandzkich, a także francuskich czy belgijskich katolików. A to oznacza, że zmierzymy się dokładnie z tymi samymi skutkami tych błędów, czyli z procesami sądowymi, gigantycznymi odszkodowaniami i wreszcie z utratą znaczenia społecznego Kościoła. To już zresztą widzimy. Laicyzacja nabiera przyspieszenia.
Myliłby się jednak ten, kto byłby zdania, że w innych krajach świata Kościół nie mierzy się (już) z tym problemem. Rok 2020 był czasem ujawnienia dramatycznych informacji o ludziach, którzy uchodzili do niedawna za "świętych z sąsiedztwa". Znalazły się wśród nich historia Jeana Vaniera, który - jak się okazało - molestował seksualnie kobiety, które powierzały się jego kierownictwu duchowemu, uzupełniona o potwierdzone przez założoną przez niego wspólnotę w maju 2020 roku zarzuty wobec współzałożyciela Ognisk Miłości ks. Georges'a Fineta dotyczące molestowania w czasie spowiedzi nieletnich dziewczynek czy wreszcie informacje dotyczące faktu, że dwadzieścia procent członków Wspólnoty św. Jana, założonej przez ojca Marie Dominique'a Philippe'a (który sam molestował w czasie kierownictwa duchowego kobiety), dopuszczało się rozmaitych nadużyć seksualnych. Każda z tych historii jest ciosem w Kościół francuski, a także w obraz "wiosny Kościoła", którego dowodem miały być zakładane przez tych właśnie ludzi wspólnoty.
Istotnym uzupełnieniem tego obrazu jest raport w sprawie Theodore'a McCarricka, opublikowany przez Stolicę Apostolską. I choć w Polsce zainteresowanie wzbudziła przede wszystkim rola kard. Stanisława Dziwisza w wykreowaniu abp. McCarricka na metropolitę Waszyngtonu, to o wiele ciekawsze jest ujawnienie szeregu mechanizmów ułatwiających ukrywanie, tolerowanie czy wręcz normalizowanie aktów wykorzystywania seksualnego dorosłych w Kościele amerykańskim. Symboliczna jest tu wypowiedź McCarricka do wykorzystywanego przez siebie księdza: "Księża angażujący się w czynności seksualne to coś normalnego i akceptowanego w Stanach Zjednoczonych, a szczególnie w tej diecezji". I niestety, z raportu w sprawie McCarricka wynika, że tak to właśnie wyglądało w USA (a obawiam się, że nie tylko). Choć na razie burza się przetoczyła, to wielu ludzi musi sobie zrobić poważny rachunek sumienia w tej sprawie. Zaś jej polskim odpryskiem może być rozpoczęte właśnie prokuratorskie dochodzenie w sprawie kanclerza polskiego seminarium w Orchard Lake, ks. Mirosława Króla. Z wielu informacji docierających do Polski wynika, że w tamtym seminarium, tak jak u McCarricka, nie było nic zaskakującego w tym, że duchowni angażowali się w relacje seksualne.
Wszystkie te zjawiska wymuszają na nowo zajęcie się problemem ich źródeł, a także szukanie skutecznego lekarstwa. W Kościele niemieckim (podczas Drogi Synodalnej), amerykańskim czy włoskim już teraz otwarcie mówi się o koniecznej reformie sposobu wyboru biskupów i mocniejszego uczestnictwa w nim wiernych i szeregowych kapłanów, o koniecznym wprowadzenia modelu kontroli biskupa przez zewnętrzne i niepodlegające mu - a nie watykańskie - struktury, o wymuszaniu mniej klerykalnego modelu posługi kapłańskiej i wreszcie o zmianie modelu formacyjnego. I znowu, jak w przypadku poprzednich kwestii, nic tu nie wydarzy się na szybko. Nie jest jasne, w jakim kierunku zmieniać się będzie model kapłański, ale bez ryzyka większego błędu - także na podstawie zapisanych w adhortacji papieża Franciszka "Querida Amazonia" uwag - możemy przypuszczać, że deklerykalizacja i decentralizacja posługi w Kościele będzie postępować. Jaką formę przyjmie, to pozostaje kwestią otwartą.
Źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego - o czym przypominał Sobór Watykański II - pozostaje liturgia Eucharystii. Lockdown, ograniczenie czy wręcz zakaz uczestnictwa we mszach świętych w wielu krajach sprawiły jednak, że miliony katolików zostało pozbawionych dostępu do sakramentów, nawet w niedzielę, a Triduum Paschalne (jedne z najpiękniejszych uroczystości w roku) sprawowane było w pustych kościołach. Symbolicznym momentem były nabożeństwa sprawowane przez papieża Franciszka w pustej Bazylice św. Piotra. Dla człowieka wierzącego, rozumiejącego znaczenie liturgii, to był naprawdę bolesny czas. A przecież w wielu miejscach ludzie wierzący nie mogli uczestniczyć we mszach jeszcze przez kilka miesięcy. I właśnie te wydarzenia nie tylko stawiają na nowo pytania o prawo państwa do ograniczenia praktyk religijnych (przypomnijmy, że stawiali je także haredim w Izraelu), ale przede wszystkim o rolę uczestnictwa w liturgii w życiu chrześcijanina. Część z teologów i duszpasterzy skupiła się wówczas na szukaniu innych metod głoszenia, innych kanałów łaski, a część jeszcze mocniej doświadczyła fundamentalnego znaczenia Eucharystii. Niezależnie jednak od tego, jaką kto drogę wybrał, z niezwykłą mocą pojawiła się kwestia wirtualnego uczestnictwa w obrządkach religijnych, jego znaczenia i realności. To także będą pytania, z którymi będziemy się w najbliższych czasie zmagać.
Przeniesiona beatyfikacja
W Polsce wszystkie te problemy także niezwykle mocno dotknęły Kościół. A jeśli szukać wydarzeń, które najlepiej symbolizują ten rok, to będzie to z jednej strony odwołanie beatyfikacji sługi Bożego prymasa Stefana Wyszyńskiego, a z drugiej wielkie, niekiedy z mocno antykatolickimi elementami - protesty wywołane orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Dlaczego akurat te dwa? Bo doskonale pokazują one, że coś się kończy, a coś zaczyna.
Protesty uwidoczniły, że w istocie utraciliśmy jako wspólnota Kościoła młodzież. Ten proces nie zaczął się w roku 2020. Badania socjologiczne pokazywały od dawna, katecheci w szkołach średnich też od dawna ostrzegali, że straciliśmy młodych ludzi, teraz jednak - nawet jeśli ktoś nie chciał w to wierzyć - mógł to zobaczyć na własne oczy. Choć wciąż jeszcze część ludzi Kościoła szuka winnych na zewnątrz - w złych mediach, w filmach, które miały negatywnie nastawić "julki", albo oskarża diagnozujących kryzys o defetyzm, to nie ulega wątpliwości, że coś się zmieniło.
Protesty, choć wyraziste, nie są jednak jedynym dowodem na dokonującą się laicyzację (i to nie tylko w młodszych pokoleniu). Krótkotrwały (w porównaniu z innymi krajami) lockdown i czasowe, choć radykalne ograniczenie dostępu do świątyń dla wiernych "odzwyczaiły" mniej więcej jedną trzecią uczęszczających wcześniej do kościołów katolików od regularnych praktyk. I nie ma się co oszukiwać, większość z nich do kościołów już nie wróci. Nie dlatego, że teraz straciło wiarę, i nawet nie dlatego, że zraziły ich do praktyk błędy ludzi Kościoła, ale dlatego, że oni wiarę stracili już wcześniej, a teraz - kolejne skandale, a także zaprzestanie praktyk - tylko im to uświadomiły. Wypłukiwanie wiary, proces stygnięcia dokonywał się od dawna, a teraz nabrał tempa. Obawiam się, że w przyszłym roku będzie on się tylko pogłębiał.
"Zgorszenie. Bezwstyd. Bezczelność. Rysy, rysy, rysy. Ze smutkiem i zawstydzeni, pojedynczo wychodziliśmy z kościoła. Pustoszeją tysiące kościołów w Europie. Wychodzą z nich wierni. Przemieniane w sklepy, knajpy i co tam jeszcze. Jak mogło do tego dojść? Chrześcijaństwo jest przecież najcudowniejszą nauką na świecie. Może nikt go już nie naucza. Ksiądz Isakowicz-Zaleski odrzucony przez komisję mającą badać sprawy pedofilii. Mógłby odkryć skalę. Po co? Odrzucony przez polityków. Sojusz tronu i ołtarza. Zgnilizna. I w tym wszystkim my. (…) W naszym życiu nie ma wielkich dramatów, wcale nie jesteśmy samotni. Mamy rodziny, przyjaciół znajomych i telefony do ludzi, którzy wszystko mogą. Świetnie sobie radzimy. Kupujemy drogie ubrania, zegarki i zagraniczne wycieczki. Wcale nie jesteśmy samotni. Jesteśmy solą tej ziemi. Po prostu okradziono nas z Sacrum i Boga. Jesteśmy najbardziej samotni na świecie. Dziesiątki milionów Europejczyków. Ci którzy... Ze smutkiem i zawstydzeni, pojedynczo wychodziliśmy z kościoła. Nie wrócimy. Nie ma w nas buntu, nie ma pogardy dla was i nie ma przebaczenia. Tę część naszych serc, odpowiedzialną za przebaczenia, ukradliście nam z Sacrum i z Bogiem" - pisał o tym procesie na łamach portalu "Do Rzeczy" Sławomir Jastrzębowski, były redaktor naczelny "Super Expressu". I niestety nie widać silnych osobowości, postaci, które miałyby pomysł na to, co z tą sytuacją zrobić.
Gdy po II wojnie światowej Kościół w Polsce wkraczał w komunizm, młody metropolita warszawski, mianowany wbrew opinii pewnej części Episkopatu, wytyczył nowe szlaki polskiego Kościoła. Arcybiskup, a później kardynał Wyszyński najpierw próbował współistnienia z komunizmem, oszczędzania krwi Kościoła, a gdy zobaczył, że nie jest to możliwe, zdecydował się z tego, co najsilniejsze w polskim katolicyzmie, zbudować alternatywną państwowość, alternatywny naród. Śluby Jasnogórskie, a później obchody Millenium Chrztu Polski odbudowały i umocniły polski katolicyzm, opierając go na maryjności, silnym powiązaniu z narodem i ludowych tradycjach (choć warto przypomnieć, że sam prymas Wyszyński był wybitnym intelektualistą). Oaza ks. Franciszka Blachnickiego uzupełniła ten projekt o genialny pomysł duszpasterstwa młodzieży, a św. Jan Paweł II dał mu charyzmatyczne oblicze. Teraz nikogo takiego nie widać, a i pomysłów na reakcje na kryzys niewiele. Jedynym, co wciąż powraca w pomysłach, to reanimowanie przeszłości, przypominanie naszych wielkich chwil, tyle że to już się nie sprawdza. To już nie ten czas. Kardynał Wyszyński zapewne teraz robiłby zupełnie co innego. Odwołanie, a konkretniej przeniesienie jego beatyfikacji jest więc ważnym symbolem tego, że tamten model duszpasterstwa, choć genialnie się sprawdzający, jest już przeszłością.
Umiera na naszych oczach także model duszpasterstwa i zarządzania Kościołem ukształtowany po odejściu Prymasa Tysiąclecia, za czasów św. Jana Pawła II. Polskim biskupom mianowanym za jego pontyfikatu coraz częściej przychodzi się mierzyć z zarzutami o tuszowanie przestępstw seksualnych duchownych, ich model silnego zarządzania diecezjami jest coraz częściej kwestionowany, a bliscy współpracownicy papieża Polaka kompletnie nie radzą sobie z zarzutami. Model działania Konferencji Episkopatu Polski - unikanie jawnych sporów - który ukształtował się jeszcze za czasów komunistycznych, a który przetrwał zarówno za prymasostwa kard. Józefa Glempa, jak i Józefa Kowalczyka, i dalej miewa się nie najgorzej - w sytuacji coraz większego kryzysu zarówno komunikacyjnego, jak i związanego ze skandalami seksualnymi kompletnie przestał się sprawdzać. Jego efektem jest to, że nawet gdy dzieją się rzeczy wymagające reakcji Episkopatu, biskupi milczą, by przypadkiem nie ujawnić, że istnieją w nim różne opinie, i by nie zrazić do siebie innych hierarchów.
Kolejny rok przełomu?
Czy rok 2021 przyniesie jakąś zmianę? Czy zobaczymy już efekty tego, co wydarzyło się w 2020? Czy szczepionka sprawi, że wrócimy do normalności? Nic na to nie wskazuje. Zanim zaszczepiona zostanie odpowiednia grupa osób, minie wiele miesięcy; wirus - co pokazują informacje z Wielkiej Brytanii - mutuje, a to oznacza, że następny rok może być podobny do tego. Podobny, ale gorszy. Żniwo, i to obfite, zbierać będzie depresja i inne problemy psychiczne, ludzie będą biedniejsi, a kryzys gospodarczy większy od tego, który na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku wyniósł do władzy Hitlera. Choć papież Franciszek proponuje jako lekarstwo na niego piękną utopię zawartą w "Fratelli tutti" czy w wydanej ostatnio książce "Powróćmy do marzeń", to nie widać sił politycznych zdolnych do realizacji takiego projektu. Zamiast nich mamy coraz więcej lewicowych i prawicowych populistów, którzy funkcjonują dzięki - o czym Franciszek także pisał - podsycanej do siebie wzajemnie nienawiści.
Nic nie wskazuje też na to, by pojawiły się rozwiązania nabrzmiałych problemów. Być może gdzieś już pracują święci Tomasze z Akwinu i Marcinowie Lutrowie, być może w jakiejś diecezji pojawił się już Karol Boromeusz, ale nie wydaje się, by skutki ich działań miały się ujawnić już teraz. I nawet zaplanowany na rok 2021 koniec Drogi Synodalnej nie przyniesie rozstrzygnięć, bo, po pierwsze, wiele z niemieckich pomysłów jest kontrowersyjnych, a po drugie, i one muszą być zaakceptowane przez Stolicę Apostolską. Przed nami zatem jeszcze wiele lat rozpadu tego, co było, i powolnego kształtowania się tego, co będzie. Szybkich zmian nie ma się co spodziewać.
A w Polsce? W Polsce będzie tak samo, jak było, tylko trochę gorzej. Nie widać powodu, dla którego odpływ wiernych z Kościoła miałby się zatrzymać, nie widać pomysłu na młodzież, a polscy dziennikarze zdejmują już parasol ochronny z Kościoła. W przyszłym roku - i coraz otwarciej się o tym mówi - będzie wysyp kolejnych materiałów na temat bliskich współpracowników św. Jana Pawła II i ich zaniedbań, a także pojawiać się będą - coraz ostrzej i mocniej - pytania o samego papieża. Kościół hierarchiczny kompletnie nie radzi sobie z odpowiedzią na te pytania (choć - moim zdaniem - można wyjaśnić decyzje Jana Pawła II, zrozumieć je, nawet jeśli wiemy już z perspektywy czasu, że część z nich była błędna), a zamiast tego przypuszcza atak na pytających. Efektem będzie tylko szybsza laicyzacja, pogłębiający się rozjazd kultury świeckiej i religijnej, i - jeśli nic się nie zmieni - coraz ostrzejszy spór Polski laickiej (która z transgresji uczyniła jeden z elementów swojej strategii) z Polską religijną (która zdaje się kompletnie nie odnajdywać w sytuacji realnego pluralizmu światopoglądowego i dominacji post-, a niekiedy antychrześcijańskiej popkultury).
Żyjemy, co do tego nie ma wątpliwości, w ciekawych czasach. I tak będzie jeszcze długo.
Autorka/Autor: Tomasz Terlikowski
Źródło: tvm24.pl