Najpierw nad planami lekcyjnymi płakali dyrektorzy i nauczyciele, teraz płaczą uczniowie i ich rodzice. W wielu szkołach lekcje zaczynają się o świcie albo kończą po zmroku. Bez czasu na niezwiązane z nauką zajęcia, a niekiedy nawet odrabianie prac domowych. Są tacy, którzy ostatecznych planów nadal nie mają.
To będzie historia o dzieciach i nastolatkach, które spędzają w szkołach niemal tyle godzin, co ich rodzice w pracy. Wstają o świcie, by dojechać do szkoły na czas albo obiad jedzą przed lekcjami, bo naukę zaczynają na drugą zmianę. Zanim jednak wytłumaczymy, dlaczego się tak dzieje, zapraszamy na Lubelszczyznę.
Mała wieś Szczekarków, 4 kilometry od Lubartowa. Jest 8 września. Lokalna podstawówka, w której pracuje 16 nauczycieli i uczy się około 70 dzieci, ma już jedenastą wersję planu zajęć.
- Układałam plan do drugiej w nocy, skończyłam i w końcu odetchnęłam z ulgą - opowiada Edyta Borowicz-Czuchryta, nauczycielka angielskiego i członkini szkolnej komisji układającej plany. - Przyjechałam do szkoły, pokazałam plan dyrektorce, zaakceptowała go. Obie byłyśmy zachwycone i wtedy okazało się, że jedna z nauczycielek, która pracuje też w lokalnej szkole średniej, gdzie jest około tysiąc uczniów, nie może jednak w tych godzinach przyjechać do nas na geografię. I znów trzeba było wszystko układać od nowa! - opowiada anglistka.
W Szczekarkowie układanie planu to skomplikowana gra logiczna. Nie pomagają w niej nawet specjalne programy komputerowe, wspierające planowanie. - W całej szkole są tylko dwie osoby, ja i polonistka, dla których to jedyna placówka, w której uczymy - mówi Borowicz-Czuchryta. I opisuje zawodowe historie kilku kolegów oraz koleżanek z pokoju nauczycielskiego.
- Informatyk pracuje w trzech różnych szkołach na terenie dwóch gmin. Podobnie pani od chemii i fizyki, która od trzech lat ma w swoich szkołach identyczny plan, którego nie może ruszyć. Germanistka, by mieć etat, uczy w czterech placówkach! I jeszcze musiała dołożyć zajęcia z wiedzy o społeczeństwie. To cztery rady pedagogiczne, cztery wywiadówki i cztery razy więcej problemów wychowawczych - wylicza. A jak widać, również organizacyjnych.
Borowicz-Czuchryta przyznaje, że plan nie jest optymalny dla nikogo. Plan ma się spinać. - Gdzie w tym wszystkim uczniowie? Ich pasje i zainteresowania? - dopytuje anglistka.
Historia ze Szczekarkowa nie jest odosobniona. Anna Bogacka, geografka z podwarszawskiego Legionowa, tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego napisała na Twitterze: "Plan. PLAN. Obiekt ciekawości uczniów i nauczycieli. Może być idealny, może być beznadziejny, ale prawda jest taka, że układa życie całym rodzinom. Czy jest już plan? Kiedy będzie plan? Jaki masz plan? Układałam. Płakałam. Dla mojego liceum to 40 godzin pracy”.
W Polsce są setki, a może i tysiące placówek, które miały i mają nadal problem z ułożeniem planów lekcji. To właśnie w nich, jak w soczewce, można oglądać największe kłopoty polskiej oświaty. Problemy, które koniec końców najmocniej dotykają uczniów i uczennic. Bo nad planami, nad którymi płakali dorośli, teraz płaczą dzieci.
Dlatego poprosiliśmy naszych czytelników, by m.in. na Kontakt24 wysyłali swoje plany lekcji i pomogli nam odmalować za ich pomocą obraz polskiej szkoły we wrześniu 2021 roku.
Na którą dziś zmianę?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam