Wowka osiwiał po tym, jak stracił ludzi ze swojej kompanii. Kurt to taki watażka w służbie dobra. Szef kiboli miał wybór: pójść za kraty albo na front. Rosjanie wyznaczyli cenę za jego głowę. Bender czekał na nowe odcinki "Futuramy". Andrij mówił o sobie, że jest jak Mr Wolf z "Pulp Fiction" - rozwiązuje problemy. Zwiadowca najbardziej na świecie chciał mieć dzieci i... pszczoły. A Piotr, który woził ludzi w Warszawie miejskim autobusem, pojechał do Ukrainy zabijać Ruskich, choć nie chciał.
Wszyscy oni czekali na koniec wojny. Miała trwać, według Putina, trzy dni. Dziś, 4 stycznia 2025 roku, mamy 1046. dzień wojny w Ukrainie. Niektórzy z nich nie doczekają pokoju. Michał czeka w Polsce, aż zdrowie pozwoli mu wrócić z kamerą na front.
To miał być tekst o zwykłych ludziach, którzy bronią Ukrainy przed Rosją. To miała być rozmowa z reporterem wojennym, który opowiedziałby o bohaterach swoich reportaży. Finansiście, menedżerce, kierowcy autobusu, którzy zamienili garnitury, garsonki i uniformy na kamasze, utytłanych w tej ohydnej wojnie, wciąż walczących. O tych, którzy zostawili już za sobą ciała pobratymców. Ale kiedy rozmawiałam z Michałem, zrozumiałam, że jest jedną z tych osób, o których chciałam pisać. Był na wojnie. Od jej początku.
- Kończyłem wtedy reportaż o dojściu talibów do władzy w Afganistanie. W zasadzie następnego dnia po zmontowaniu ruszyłem na granicę. To był chyba trzeci czy czwarty dzień od wybuchu - wspomina Michał Przedlacki, dziennikarz "Superwizjera TVN24", którego materiały już trzykrotnie (2013, 2022 i 2023 r.) zostały wyróżnione nagrodą Grandpress za Najlepszy Reportaż Telewizyjny. Nominację do tej nagrody dostał też ostatni reportaż Michała "Żołnierki Ukrainy".
Na początku Kijów
Pierwszy miesiąc spędził w Kijowie i na jego obrzeżach. Dokumentował przebieg działań zbrojnych; rejestrował, jak bronią się Ukraińcy; poznawał, kim są ludzie, którzy służyli w armii. Aż na jego drodze pojawili się Oni. - Ci, którzy po prostu następnego dnia po wybuchu wojny poszli do wojenkomatów, czyli na komisje poborowe, po prostu brali broń i po szybkim uformowaniu ruszali - wyjaśnia.
- Brałem udział w jednej z ukraińskich operacji specjalnych. W lasach pod Hostomelem. To był taki pamiętny czas, kiedy na Kijów szła bardzo duża kolumna rosyjskiego sprzętu wojskowego, liczona w dziesiątkach kilometrów. Tego było mnóstwo. To były setki czołgów, wozów bojowych, piechoty, ciężarówek, wyrzutni rakietowych… I ten konwój utknął przed Kijowem ze względu na problemy logistyczne i zaprawianie się - wspomina Przedlacki. Dodaje, że "zaprawianie" może oznaczać tankowanie paliwa, rozlokowanie pozycji czy uzupełnienie amunicji przed atakiem.
- I w noc poprzedzającą wyjście tego konwoju na atak według danych ukraińskiego wywiadu, dosłownie na kilka godzin przed ruszeniem tego konwoju, Ukraińcy przeprowadzili akcję. Polegała na tym - i widziałem to pierwszy raz w życiu, pracując 18 lat na terenach wojen i katastrof - że można prowadzić z sukcesem wojnę partyzancką ciężką artylerią. Bo to zrobili Ukraińcy. Oni wyprowadzili na pozycje co najmniej 50 dział kalibru 152 milimetry, to wszystko było w lasach, na polanach - opowiada reporter.
Żeby zachować konspirację i nie zdradzić pozycji ukraińskiego wojska, ukrył się w okopie, a kamera została całkowicie zaczerniona. W reportażu, jeszcze w drodze do lasu, słychać, jak mówi, że potrzebuje czekolady do zamalowania diody od mikrofonu.
Nocą, gdy dojechali, było tak ciemno, że nie dawało się odróżnić gwiazd od dronów nieprzyjaciela.
- W środku nocy było czarno, chmury, nie było widać księżyca. Pracujesz na pamięć, kiedy jesteś w zapisie (masz włączone nagrywanie - red.). Kiedy wychodzisz z zapisu, oszczędzasz baterie, bo nie wiesz, kiedy następnym razem będziesz w rzeczywistości, w której jest generator, by podładować sprzęt. I oni przez 15 minut, po bardzo szybkim rozstawieniu tych dział, przeprowadzili masowy ostrzał rosyjskich pozycji. Ja byłem z jedną z baterii, w której znajdowało się sześć armat, to mogło być 60 armat łącznie i to było morze żelaza. Przy każdym rozbłysku z ciężkiej artylerii gładkolufowej tego kalibru na ułamek sekundy robiło się jasno jak w dzień, potem zapadały egipskie ciemności - wspomina.
- Z czoła tego konwoju pozostały jakieś marne szczątki. Tam było mnóstwo amunicji, mnóstwo paliwa, mnóstwo żołnierzy. Ja byłem tam sam z żołnierzami, nie spadł jeden pocisk. Rosjanie tak dostali po głowie wtedy, że faktycznie nie byli w stanie przeprowadzić jakiegokolwiek ostrzału - mówi Przedlacki. W tej akcji brał udział oddział Wowy.
"W ciągu jednej nocy osiwiał"
Wołodymyra "Wowkę" Biguna poznaliśmy jako dowódcę 7 Roty Obrony Terytorialnej Kijowa. Dzisiaj już nie w stopniu porucznika, a starszego kapitana, a niebawem, jak zdradza Michał, w stopniu majora.
W reportażu "Kompania Wowy broni Kijowa" opowiada, że "ma swoje hasło" z synkiem. Wowa mówi: "Russkij wojennyj korabl", na co syn odpowiada: "idi na ch...". Jest dumny z taty. Dumne są też mama Wowki i żona, ale strasznie się o niego boją.
Michał towarzyszył Wowce i jego kompanii niemal od początku wojny, ich szlaki przecięły się kilka razy. W reportażu "Oddział Wowy staje do walki" spali w ziemiankach, okopach. Po jednej takiej przetrwanej nocy, gdy Michał wraz z grupką żołnierzy stali przy ognisku, gdzie gotowali wodę na herbatę, żołnierze opowiadali o swoich pragnieniach.
- Usiądziemy na brzegu rzeki Moskwy i ktoś nam przyniesie piwa. 15 hrywien? Dlaczego tak drogo? Dawaj po 12 i nie miaucz - mówił jeden z nich.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam